To dokument, którego bohaterem reżyser uczynił sam siebie. Tyle że występuje on tu nie jako artysta, ale jako przedstawiciel norweskiej klasy średniej, wiodącej wygodny i bezpieczny żywot pod socjalnym parasolem opiekuńczego państwa.
Jensen ma niby wszystko: rodzinę, dom, samochód, a jednak, jak sam mówi, nagminnie czuje się otępiały, zdekoncentrowany i pusty w środku. Czy jest pretensjonalnym bubkiem i histerykiem (to jego własne słowa), któremu przejadł się dobrobyt i konsumpcyjny styl życia? Może i tak, ale przede wszystkim jest facetem, który ma poczucie, że zagubił gdzieś sens istnienia. By go odszukać, a przy okazji, by odnaleźć utraconą kiedyś wiarę, Jensen wyrusza do koptyjskiego klasztoru zbudowanego przed wiekami pośrodku egipskiej pustyni. Z mnichami, którzy nie mają nic, a mimo to są szczęśliwi, rozmawia o pokorze, wyrzeczeniu, prawdzie i śmierci. Czy odnajdzie tam swojego Boga? Nie, ale na tej pustyni i puszczy paradoksalnie odnajdzie siebie. I zrozumie, że aby dotknąć spraw ostatecznych, nie trzeba zaraz jechać na koniec świata. Czasem wystarczy wyjść z domu i rozejrzeć się dookoła.
Gunnar Goes God, Norwegia 2010, reż. Gunnar Hall Jensen, wyst. Gunnar Hall Jensen, Elin Sander, Zulfikar Fahmy, Øyvind Rydland, dystr. Against Gravity.