Równie poruszający, co przygnębiający dramat „Bez przebaczenia” – boleśnie ponura baśń przywodząca na myśl okrutną biblijną przypowieść – wciąga nas w moralnie złożony konflikt dwóch zwaśnionych rodzin, obnażając, jak nieokiełznana męska furia i tłumione emocje odciskają piętno na otoczeniu. Czy istnieje choć cień nadziei na dobre zakończenie? Przygotujcie się na intensywny seans: ten wstrząsający portret udręczonej męskości i kondycji współczesnego człowieka to kino mroczne, niepokojące i głęboko zapadające w pamięć.
Dla reżysera i scenarzysty Chrisa Andrewsa to mocno osobista historia. Twórca dorastał bowiem w rodzinie podzielonej długotrwałym konfliktem. Po latach, aby zrozumieć przyczyny i konsekwencje tej sytuacji, zrealizował thriller „Bez przebaczenia”, swój reżyserski debiut. – Część nieporozumień w filmie odzwierciedla moje osobiste doświadczenie dorastania w podzielonej rodzinie oraz cieniu rodzinnych patriarchów – mówi. – Ta wielowarstwowa historia pokazuje też moją drogę odejścia od ojca i rodziny, po to, aby stać się niezależnym człowiekiem. Zawsze wiedziałem, że nie dopuszczę, aby moje dzieci musiały zmagać się z problemami, które miałem w dzieciństwie i młodości – dodaje. Głównymi tematami filmu są zatem krwawy konflikt między dwiema, uwikłanymi w patriarchalną spiralę przemocy rodzinami, a także toksyczna męskość oraz jej skutki. Zemsta, urazy, poczucie winy, narastająca nienawiść... Czy rozlew krwi jest nieunikniony?
„Bez przebaczenia” (Fot. materiały prasowe)
„Bez przebaczenia”: o czym jest film?
W sercu malowniczej, irlandzkiej wioski dwaj farmerzy zostają uwikłani w konflikt. Stawką jest nie tylko ziemia, ale i przyszłość ich rodzin. Porywczy Michael (Christopher Abbott) od rana do nocy pracuje na farmie owiec, gdzie mieszka ze zrzędliwym, schorowanym ojcem, po którym odziedziczył skłonność do agresji i wybuchów złości (mężczyzna znęcał się kiedyś nad żoną, co doprowadziło do tragedii). Ich posesja sąsiaduje z farmą odwiecznego rywala Michaela – przemocowego alkoholika z problemami finansowymi Gary’ego, oraz jego żonę Caroline, byłą kochanką Michaela i ich lekkomyślnego syna Jacka (Barry Keoghan). Presja ekonomiczna, dawne traumy i bieżące nieporozumienia rozpalają długo narastające napięcia. Konflikt między rodzinami eskaluje, gdy zabite zostają dwa barany. Wkrótce bohaterowie dochodzą do punktu, z którego już nigdy nie będzie odwrotu.
„Bez przebaczenia” (Fot. materiały prasowe)
Czytaj także: Jak dorastać w cieniu rozpadającej się rodziny? „Bird” to najmocniejszy film o dojrzewaniu, jaki zobaczysz w tym roku [Recenzja filmu]
Recenzja filmu „Bez przebaczenia”
Rozpocząć wojnę jest bardzo łatwo. Aby ją zakończyć, potrzeba jednak pokory i empatii, a to nie jest już takie proste. Nie każdego bowiem stać na to, aby poświęcić siebie i swoją męskość dla większego dobra, co najlepiej pokazuje reżyserski debiut Chrisa Andrewsa „Bez przebaczenia”, który ukazuje nie tylko różne oblicza męskości i ich wpływ na innych, ale także to, jak nieporozumienia oraz niezdolność komunikacji i rozwiązywania konfliktów w dojrzały sposób mogą przerodzić się w coś naprawdę groźnego. Podobnie jak emocjonalnie niedojrzali męscy bohaterowie, film nie konfrontuje się jednak z tymi tematami wprost, lecz pozwala im narastać w formie tlącej się krwawej waśni. Poza tym, mówi także o traumie pokoleniowej, starciu tradycji z rzeczywistością, cienkiej granicy między przyjaźnią a nienawiścią oraz o tym, co dzieje się, gdy mężczyźni muszą zmierzyć się ze swoją przeszłością. Co więcej, nic nie jest tu czarne czy białe. Królują odcienie szarości, a wszystko prowadzi do finalnej kulminacji przemocy.
„Bez przebaczenia” (Fot. materiały prasowe)
Wszystko kręci się jednak wokół toksycznej męskości, która zakłada, że prawdziwy mężczyzna nie powinien wyrażać uczuć i mówić o emocjach. Trzeba znosić wszystko, milczeć i robić swoje. W środowisku rolniczym jest to szczególnie widoczne. Ludzie żyjący w tym świecie często żyją wyłącznie pracą, zwierzętami i ziemią i są tak odizolowani od świata, że niemal stracili zdolność komunikacji i wyrażania emocji. Co gorsza, funkcjonują tak od wieków, a kolejne pokolenia powtarzają ten sam schemat.
Andrews pokazuje też sposób myślenia tych społeczności, np. brak tolerancji wobec obcych, odzierając nas z wszelkich wyobrażeń o tym, jak wygląda życie na wsi. Często przedstawiane jako romantyczne i sielankowe, w rzeczywistości jest ponure, ciężkie i słabo opłacane, a konflikty między rolnikami – powszechne, bo każdy kawałek ziemi i każde zwierzę są bardzo cenne. Kiedy więc sąsiedzi wchodzą w konflikt nieuchronnie prowadzi to do problemów. Tak jest też w filmie. Przedstawioną w nim wieś zamieszkują emocjonalnie zepsuci i uparci do szpiku kości ludzi, którzy żyją pod presją – nękani przez przeszłość, trudy codzienności i niespełnione marzenia o lepszym życiu. Wszelkie podejmowane przez nich próby wzniesienia się ponad status skończą się natomiast fiaskiem. Nic więc dziwnego, że są tak zdesperowani i zachowują się tak a nie inaczej.
„Bez przebaczenia” (Fot. materiały prasowe)
Czytaj także: „Tyle co nic” to portret współczesnej wsi, jakiego w polskim kinie jeszcze nie było [Recenzja filmu]
Historię śledzimy jednak głównie z perspektywy Michaela i Jacka, bohaterów ukształtowanych przez wzorce odziedziczonej po ojcach toksycznej męskości. Ojciec Michaela to bowiem agresywna, nieustępliwa i mało sympatyczna postać. Ojciec Jacka jest z kolei zarozumiały, despotyczny i wiecznie wściekły. Obaj młodzi bohaterowie są zatem ofiarami okoliczności rodzinnych i egoizmu bliskich, a także wychowania, pochodzenia, sytuacji finansowej i dziedzictwa przemocy. Ich życie naznaczone jest natomiast tragediami, konfliktami i desperacją. Ciężar i presja nakładane na synów przez ojców oraz wynikające z tego szkody, to zatem motyw, który przewija się więc przez cały film.
Twórca, który doświadczył w życiu wiele przemocy, chciał też pokazać, jak wpływa ona na ludzi i jakie są jej skutki. W filmie jest więc wiele mocnych scen, które świetnie odzwierciedlają to, co dzieje się w takich społecznościach. Skala przemocy, nieodłącznej towarzyszki toksycznej męskości, może jednak szokować, dlatego wrażliwi powinni raczej odpuścić sobie seans. Najbardziej uderzająca jest mimo wszystko niepewność, co zdarzy się dalej i narastające z minuty na minutę napięcie.
„Bez przebaczenia” (Fot. materiały prasowe)
Czytaj także: Wojciech Smarzowski po raz kolejny pokazuje prawdę, którą wolimy ignorować. Recenzja filmu „Dom dobry”
„Bez przebaczenia” nie jest więc subtelnym i łatwym w odbiorze kinem. Nie poprawia nastroju, nie odpręża. Testuje wytrzymałość widza, zostawiając go z poczuciem chłodu i niepokoju. Wciąga jednak dramatyczną historią, mocnym scenariuszem, licznymi zwrotami akcji, a także zachwyca wielowymiarowymi postaciami i potężnymi kreacjami aktorskimi. Do tego jest boleśnie szczery i zdecydowanie warty obejrzenia, nawet jeśli tylko raz. Pokazuje też, że wszelkie konflikty (w rodzinie i nie tylko) – chociaż często prowadzą do przemocy i traumy – są nierozerwalnie związane z naszym życiem. Patrząc na to w ten sposób, wszyscy jesteśmy w jakiś sposób złamani. I tylko od nas zależy czy zachowamy wrażliwość na drugiego człowieka i będziemy otwarcie stawiać czoła różnym trudnościom, czy ulegniemy strachowi i zostaniemy przy zrzucaniu winy na innych.
„Bez przebaczenia” w kinach.