Marksistowska komedia o wampirach? Dlaczego nie! Taka właśnie historia była jednym z hitów tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty. Oglądając ten film, nie mogłem przestać myśleć o dziełach, które zrodziły się z podobnych fascynacji i pobudek. Dlaczego ludzie sztuki tak kochają Karola Marksa?
Film w reżyserii Juliana Radlmaiera nazywa się „Krwiopijcy” i to wieloznaczny tytuł. Chodzi o upiory, które wysysają z bliźnich krew, ale też w mniej fantastycznym sensie – o wampira społecznego. Czyli kapitalistę i wyzyskiwacza żerującego na wysiłku ludu pracującego. Skojarzenie wampirów i kapitału to nie jest nowa myśl. Jej autor, Karol Marks, nie żyje od niemal 150 lat, ale nie przestaje inspirować artystów.
W „Kapitale” Marks nazywa kapitalistów wampirami, które ssą krew klasy pracującej. Czy to tylko metafora? A co, jeżeli myśl filozofa należy rozumieć dosłownie? To pytanie stawiają sobie postaci ze wspomnianego filmu – uczestnicy marksistowskiego kółka samokształceniowego, którzy zbierają się codziennie po pracy, by wspólnie czytać „Kapitał”. Akcja toczy się w roku 1928 na niemieckim wybrzeżu Bałtyku. W tej wakacyjnej okolicy pewnego dnia pojawia się obcy. Podaje się za rosyjskiego barona, który uciekł z ojczyzny przed dyktaturą proletariatu. W tym kłamstwie jest ziarno prawdy. Przybysz nie jest wprawdzie arystokratą, ale dałoby się go zakwalifikować jako politycznego uchodźcę. W ZSRR był aktorem i grał postać Lwa Trockiego w filmie samego Siergieja Eisensteina. Zanim jednak obraz wszedł na ekrany, Trocki popadł w niełaskę Stalina. W oczach bezpieki człowiek, który grał wroga władzy, sam stał się podejrzany. Aktor wolał nie czekać, aż podejrzenia te przerodzą się w pewność, i uciekł, marząc o Hollywood. W swej wyprawie na Zachód dotarł jednak na razie tylko do Niemiec, gdzie próbuje zdobyć środki na dalszą podróż, imając się wszelkich sposobów, nie wyłączając tych mało szlachetnych. No dobrze, a wampiry? Otóż rzekomy, ale jednak baron wkręca się w krąg miejscowych arystokratów i kapitalistów. I ma okazję się przekonać na własnej – że się tak wyrażę – skórze, czy młodzi marksiści mają rację, podejrzewając elitę o wampiryzm. Czyli co z pism Marksa należy czytać jako metaforę, a co rozumieć dosłownie.
Kadr z "Krwiopijców". (Fot. materiały prasowe/Festiwal Nowe Horyzonty)
Kiedy słuchałem Marksa czytanego przez bohaterów „Krwiopijców”, przypomniało mi się Biennale w Wenecji z 2015 roku. Na tamtym Biennale również czytano „Kapitał” – na głos i od rana do wieczora przez blisko sześć miesięcy trwania imprezy. Jej kurator Okwui Enwezor zaprosił urodzonego w Tanzanii brytyjskiego architekta Davida Adjaye’a, aby zbudował rodzaj audytorium, „Arenę”, na której zawodowi aktorzy odczytywali „Kapitał”. Reżyserię tego spektaklu kurator powierzył topowemu artyście nowych mediów Isaacowi Julienowi. Publiczność Biennale przysiadała na widowni „Areny”, aby posłuchać „Kapitału”, a potem ruszała dalej oglądać inne projekty i dzieła sztuki.
Czy znaczy to, że dzieło Karola Marksa również wypada postrzegać w kategoriach artystycznych? „Kapitał” należy przede wszystkim do historii polityki i myśli ekonomicznej, nie przestaje być jednak dziełem literackim. Znamienne, że gotycka powieść „Drakula” Brama Stokera i „Kapitał” powstały w tym samym miejscu i w podobnym czasie: obydwie książki rodzą się w wiktoriańskim Londynie. Umieszczając „Kapitał” w centrum wystawy na Biennale, Okwui Enwezor pragnął jednak podkreślić nie tyle estetyczny charakter dzieła Marksa, ile polityczny charakter sztuki jako takiej – a także jej związek z marksizmem.
Marksa nie da się wymontować z historii sztuki nowoczesnej choćby dlatego, że znaczna część jej klasyków – od Malewicza i Picassa, przez dadaistów, po surrealistów – była marksistami. W pierwszych dekadach XX wieku rewolucja artystyczna była mocno spleciona z ideami rewolucji społecznej i ekonomicznej.
Na Zachodzie tradycja ta nigdy nie została przerwana. Paradoks historii polega na tym, że znacznie słabsza jest ona w krajach, które doświadczyły komunizmu. Po wschodniej stronie żelaznej kurtyny obowiązywał oficjalny kult Karola Marksa i jego pism. Jednocześnie jednak reżimy komunistyczne wcześniej zerwały sojusz z marksistowską awangardą. W stalinowskiej Rosji za malowanie abstrakcyjnych obrazów można było zostać oskarżonym – cóż za ironia! – o burżuazyjne ciągoty. Po śmierci Stalina polityka kulturalna zliberalizowała się, co oznaczało jednak tylko tyle, że awangarda nie była już aktywnie tępiona, lecz łaskawie tolerowana. Autorytarna władza zawsze od sztuki woli propagandę. W rezultacie na wschodzie Europy drogi marksizmu i eksperymentujących artystów w znacznej mierze się rozeszły.
Stosunek do Marksa za żelazną kurtyną świetnie ilustruje praktyka najbardziej konsekwentnego „marksisty” wśród polskich artystów, Krzysztofa M. Bednarskiego. W 1978 roku rzeźbiarz pokazał na warszawskiej ASP swój słynny dyplom pod tytułem „Portret totalny Karola Marksa”. Głównym elementem instalacji były rzeźby – głowy filozofa odlewane z formy. Bednarski pozostał wierny motywowi głowy Marksa do dziś. Odlewał je w betonie, brązie, żywicy, w plastiku i aluminium, sypał z nich kopce, budował kolumny, sadził w nich kwiaty. W PRL te operacje na portrecie filozofa pokazywały, że w autorytarnym państwie Marks stał się „pustym znakiem”, jego wizerunek jest wszędzie, ale nie kryje się za nim już żadna treść, żadna prawda. Na co komu Marks, kiedy nie ma kapitalizmu, a oblicze myśliciela jest jedynie twarzą kłamliwej propagandy?
Krzysztof M. Bednarski „Marx – Volkstribun” (1981). (Fot. Desa Unicum/ Marcin Koniak)
Kapitalizm jednak wrócił nad Wisłę, a wraz z jego powrotem Marks znów stał się potrzebny do opisu wolno-rynkowej rzeczywistości. Nic też dziwnego, że choć Bednarski zaczynał pracę z wizerunkiem filozofa jako gest oporu wobec komunistycznej władzy, bynajmniej nie zaprzestał jej po 1989 roku. Prace rzeźbiarza wciąż mają charakter krytycznej refleksji nad panującym systemem – tyle że teraz jest to inny system.
Za czasów komunistycznych kult autora „Kapitału” posunięty był do tego stopnia, że w NRD przemianowano nazwę miasta Chemnitz na Karl-Marx-Stadt [miasto Karola Marksa]. Nie zabrakło w nim oczywiście pomnika filozofa. Po upadku komunizmu miasto wróciło do dawnej nazwy, a we wszystkich byłych krajach socjalistycznych Marks znikał z cokołów. Na Zachodzie niekoniecznie. W 2018 roku w Trewirze, rodzinnym mieście filozofa, stanął nowiutki pomnik uświetniający dwusetną rocznicę jego urodzin. Przy odsłanianiu posągu nie obyło się bez kontrowersji, rzeźba przybyła bowiem do Trewiru jako dar od… Chińskiej Republiki Ludowej. Dyskusje wokół chińskiego prezentu wpisują się w szerszą, daleką od zakończenia debatę: jak współcześnie należy traktować Karola Marksa? Jako myśliciela, który dostarczył nam narzędzi do lepszego zrozumienia i krytyki kapitalistycznej rzeczywistości? Czy też jako filozofa, który stworzył teorię wykorzystaną w praktyce do budowy totalitarnych reżimów, takich jak chiński czy sowiecki?
Ten dylemat odbija się, i to zupełnie dosłownie, na innym pomniku. Tym, który stoi w Londynie. To tu filozof przybył jako polityczny uchodźca po opublikowaniu „Manifestu komunistycznego” i klęsce Wiosny Ludów. I to tu spędził resztę życia, a w 1883 roku spoczął na cmentarzu Highgate. W roku 1956 brytyjska partia komunistyczna ufundowała i postawiła na jego mogile pomnik. Przyciąga on tłumy turystów, a także kolejne pokolenia entuzjastów marksizmu, ale zarazem wiele osób drażni. Wielokrotnie ulegał wandalizmowi, nieznani sprawcy usiłowali nawet wysadzić go w powietrze. Dwa lata temu oblano Marksa farbą, a cokół pokryto napisami oskarżającymi autora „Kapitału” o zbrodnie komunistycznych reżimów, które, nawiasem mówiąc, powstały ładnych kilkadziesiąt lat po jego śmierci.
Grób Marksa pojawia się także w pracy Goshki Macugi „Śmierć marksizmu”, którą niedawno mogliśmy oglądać w Gdańskiej Galerii Miejskiej. To monumentalny gobelin przedstawiający pomnik z Highgate w otoczeniu roznegliżowanych kobiet. Postaci te pochodzą ze zdjęć Miroslava Tichego, zwanego jaskiniowcem fotografii. W czasach stalinowskich Tichý studiował w Pradze malarstwo, ale rzucił szkołę i wrócił do Kyjova, rodzinnej miejscowości na Morawach, w której spędził resztę swego długiego życia. Wkrótce zrezygnował również z malarstwa i bez reszty poświęcił się fotografii. Posługiwał się aparatami, które budował z kartonowych rurek, puszek po konserwach i innych wyszperanych na śmietnikach przedmiotów (soczewki do obiektów pozyskiwał ze starych okularów). Ulubionym i właściwie jedynym tematem Tichego były kobiety. Swoje „modelki” fotografował często ukradkiem, najchętniej na basenach i kąpieliskach; jego zdjęcia mają oczywisty i nieusuwalny podtekst erotyczny. W Kyjovie uchodził za podglądacza i dziwaka, którym ekscentryczny, zarośnięty i samotny Tichý bez wątpienia był. Mało kto wiedział, że jednocześnie był jedynym w swoim rodzaju, wybitnym artystą. Ten fakt odkryto dopiero na kilka lat przed śmiercią Tichego w 2011 roku.
Gobelin Goshki Macugi "Śmierć marksizmu. Kobiety wszystkich krajów, łączcie się" na wystawie w Gdańskiej Galerii Miejskiej. (Fot. dzięki uprzejmości Contemporary Art Center Collection, Ryga, Łotwa/ Fot. Lucyna Kolendo)
W pracy Macugi współobywatelki Tichego z Kyjova nie są już biernymi obiektami fascynacji fotografa podglądacza. To demonstrantki, aktywne seksualnie i politycznie podmioty, które wkraczają na scenę historii. Czy oznacza to, jak sugeruje w tytule artystka, śmierć marksizmu i koniec rewolucji? O to ostatnie nie należy się obawiać. U Macugi wyryte na pomniku Marksa hasło: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”, jest zastąpione wezwaniem: „Kobiety wszystkich krajów, łączcie się”. To nie koniec, lecz raczej dopiero początek rewolucji, która, jak wiadomo, jest kobietą.
Rubryka powstaje we współpracy z ASOM Collection, która jest prywatnym zbiorem sztuki nowoczesnej i współczesnej. Kolekcja budowana już od ponad dwudziestu lat, skupia się na twórcach pracujących w obrębie sztuki abstrakcyjnej, przede wszystkim okresu awangardy powojennej. Główny trzon stanowią artyści tworzący w latach 50., 60. i 70. - Magdalena Abakanowicz, Jan Berdyszak, Kajetan Sosnowski, Henryk Stażewski, czy Ryszard Winiarski oraz oczywiście Wojciech Fangor. Kolekcja poszerzana jest również o starsze wątki artystyczne, z których wynikała późniejsza sztuka awangardowa, takie jak chociażby konstruktywizm. W Kolekcji znajdują się również prace artystów młodszego pokolenia, którzy w swoich działaniach sięgają po sztukę mistrzów awangardy, przekładając je na język współczesności. Fundatorem kolekcji jest Gregory Jankilevitsch.