Wiele firm wciąż ufa, że jeśli ściągną „kujonów”, to te „kujony” dźwigną firmę za pomocą książkowej wiedzy. KUJON DŹWIGNIĄ HANDLU? TAK, ALE TYLKO BEZCZELNY!
Tymczasem trudno wpaść na coś nowego, jeśli wszyscy czytają to samo, ściągają to samo, inspirują się tym samym, googlują to samo, używają tych samych systemów i nie mają nawyku wymyślania czegoś nowego. Stąd podobne są wszystkie domy, samochody, meble i rozwiązania strukturalne w firmach. Takie biznesowe karaoke: wszyscy śpiewają to samo, w tym samym momencie. Ktoś napisze książkę o zarządzaniu, ludzie uczą się jej na pamięć i śpiewają na zebraniach zarządu: „La la laaaa… Myśl o sukcesie, to go przyciągniesz… Li li liiii… Zaakceptuj siebie, a świat cię zaakceptuje… Lo lo loooo… Nasz najlepszy sprzedawca będzie świetnym szefem sprzedaży”. Cały świat śpiewa to samo.
Ale biznes typu karaoke się wyczerpuje. Teraz, żeby odnieść sukces, szuka się ludzi, którzy wiedzę mają zinternalizowaną i potrafią wykrzesać z siebie coś więcej, najlepiej coś, co jeszcze nie jest nigdzie napisane. Coś innego, szalonego. Ludzi, którzy na prośbę „stwórz coś nowego”, nie mają nawyku sięgania do książek sprzed dziesięciu lat, tylko dlatego, że mama im zawsze mówiła „jak czegoś nie wiesz, to sprawdź w książce”.
Obecność w firmie zbyt wielu ekspertów typu „kujon” owocuje biznesową opuchlizną danych. Dane się gromadzą, porządkują, selekcjonują i podsumowują, ale nie generują żadnych zmian. Znam kilka firm, które uprawiają takie zbieractwo, a systemy CRM przyrządzają z tego najpyszniejsze statystyki. Oczywiście, nic z tego nie wynika poza doraźnym łataniem dziur z przeszłości, co przypomina wyścig, w którym kierowca patrzy wyłącznie w lusterko wsteczne. Na szczęście są tacy, którzy wiedzą, że sukces firmy to coś więcej niż zatrudnianie kujonów i pytanie klientów. Żaden kujon nie dźwignął firmy w nową jakość. I żadne badania klientów nie stworzyły rewolucyjnych idei. I jedni, i drudzy są zbyt zachowawczy.
Dzisiejszy ekspert musi mieć nieco arogancji. Co ja mówię „dzisiejszy”! Wyobraźcie sobie spokojnego, cherlawego chłopczyka, który wyrasta na intelektualistę, samotnie ryjącego nory bibliotecznego borsuka. Chodzi po uliczkach, podcieniami przemyka, kłania się kościołom i zgodnie z przyjętym prawem, płaci podatki. Bo grzeczniusi. Wstępuje w stan duchowny. A któregoś dnia, powłócząc nogami, wchodzi na wielką salę i mówi: – Chciałem cichutko powiedzieć, że to nie Ziemia jest pępkiem wszechświata, tylko Słońce. Przepraszam, do widzenia. Hę? Tak sobie wyobrażamy Kopernika? Który, swoją drogą, dowodził całkiem niemałą obroną miasta. A Szopen? Pogrywał sobie ukradkiem po stodołach?
Weź któregokolwiek z ekspertów, a szybko dostrzeżesz jego arogancję. Jest po prostu niezbędna do przepychania pomysłów. A Bill Gates? Kujonek uciskany i kopany na przerwach. Jakże elegancko się zemścił. Ilu napraliśmy takich Gatesów w podstawówce? A potem młody Bill ukradł parę pomysłów i poszło. Po prostu. Ci, którzy nie są chociaż trochę aroganccy, nie zostają ekspertami, bo nikt o nich nie wie. Ekspert nie boi się być bezczelny. Pracować piętnaście lat nad jakąś ideą i opublikować wyniki, choć wiem, że jeszcze nie wszystko dopracowałem? Część osób spojrzy na takich mądrali spod oka. I słusznie.
Bo to normalnie jest megalomania! Nie wie się wszystkiego, a wciska się kit, że „kup książkę, a zdobędziesz milion w weekend”.
Wiemy już jednak, że nawet jeśli potrafimy wytłumaczyć czyjeś zachowanie, nie oznacza to, że nasze wytłumaczenie jest trafne. Spójrzmy więc na to z innej strony i sprawdźmy, co takie bezczelne podejście daje.
Fragment pochodzi z książki „Biznes czyli sztuka budowania relacji”, Miłosz Brzeziński, Wydawnictwo Zwierciadło 2014, s. 230. Książka do kupienia w naszej księgarni