Dla wielu z nas jesień oznacza kryzys w rocznym cyklu życia. A kryzys ma to do siebie, że albo da nam siłę do walki, albo powali i osłabi. Wybierzmy pierwszą opcję i skonfrontujmy się ze wszystkim, co trudne. Nie po to, żeby cierpieć, lecz by móc to zmienić. A wiosną powiedzieć sobie: „Ale szybko minęła ta szarówka. Zrobiłam tyle fajnych rzeczy, że nawet nie zdążyłam załamać się pogodą”.
Artykuł archiwalny
Dla większości z nas życie toczy się w dwóch światach: wiosenno-letnim, kojarzonym z radością i aktywnością, oraz jesienno-zimowym, utożsamianym z brakiem energii, a nawet z melancholią. Temu podziałowi sprzyja klimat. Ale czy musimy się mu poddawać? To nie pory roku powinny decydować o tym, jak wygląda nasze życie. Uświadomienie sobie tego może być pierwszym krokiem do zmian. Niech ta jesień będzie inna. Koniec z mówieniem: „Byle do wiosny” i z obiecywaniem: „Wiosną schudnę, poszukam nowej pracy, wyjdę do ludzi”. Takie odraczanie różnych działań tylko pogarsza nasze samopoczucie. Czujemy złość, bo zaczynamy postrzegać się jako osoby słabe. Bezczynność karmi też wszystkie lęki.
„Zapiszę się na angielski, francuski, zacznę nowe studia” – obiecujemy sobie. I nic z tym nie robimy. A potem zazdrościmy komuś, kto dobrze zna język albo ciągle się dokształca. Złościmy się na siebie, że kiedyś coś zaniedbałyśmy. Im większą czujemy złość, tym mniej chce się nam zacząć. Dlaczego rezygnujemy z tego, co dla nas ważne? – Naszym największym wrogiem jest wewnętrzny opór – mówi Małgorzata Ohme, psycholożka i psychoterapeutka. – Istotne, żeby zobaczyć, z czego on wynika. Czasem winne jest tzw. wyobrażenie poznawcze, czyli wizja tego, ile trzeba będzie poświęcić czasu i energii, aby osiągnąć cel. Tak jakby edukacja była potworem, który wtargnie do naszego świata i zdestabilizuje dotychczasowy porządek. Czasem przyczyną są stereotypy. „Nauka w tym wieku? To wariactwo. Kształcenie jest dla młodych”. Często też nie chcemy się konfrontować z własnymi emocjami – choćby ze wstydem wynikającym z poczucia, że jesteśmy kimś gorszym (a przecież podczas lekcji to się wyda).
Gdy już wiemy, czego się boimy, możemy to zwizualizować. W taki sposób często z naszymi lękami pracują terapeuci. Załóżmy, że najtrudniejszy jest wstyd. Terapeuta spytałby: „Co może się stać najgorszego podczas pierwszych zajęć nauki języka?”. Usłyszałby na przykład: „Może się okazać, że jestem najsłabsza”. Dopytałby: „Ale co konkretnie znaczy dla ciebie najsłabsza? Może to, że nie odezwiesz się na lekcjach? Albo że nie będziesz potrafiła prowadzić swobodnej konwersacji? Bądź jako jedyna uciekniesz z zajęć i więcej się na nich nie pojawisz?”. Kolejne pytanie dotyczy tego, jak możesz sobie z tym poradzić – na przykład umawiając się ze sobą, że niezależnie od wszystkiego wytrzymasz trzy zajęcia albo porozmawiasz z koleżanką, która biegle zna język. Po co to robić? Żeby urealnić złudzenie, że ona jest wybitna. Może się okazać, że studiowała za granicą lub w dzieciństwie była z rodzicami na placówce. Urealnienie jest pomocne w odzyskiwaniu poczucia własnej wartości. Kolejny skrypt: „Jestem za stara” – też można urealnić. Każdy z nas przecież zna ludzi, którzy zaczynają robić coś późno: po pięćdziesiątce bronią doktoratu, zaczynają naukę języka, a nawet zmieniają zawód. Przykłady takich osób mogą nas zmotywować.
Karolina Cwalina, coach, twórczyni projektu „Sexy zaczyna się w głowie”, proponuje metodę, która pozwoli nam zacząć coś nowego. – Proszę klientki, żeby wyobraziły sobie, jak się czują z tym, że nie porozumiewają się dobrze po angielsku, niemiecku lub francusku. Mówią o złości, frustracji, zazdrości, poczuciu winy. Potem proponuję, żeby wyobraziły sobie siebie, gdy już podszkolą język – jakby to wpłynęło na różne obszary ich życia? Jeśli chodzi o pracę, najczęściej opowiadają o większych możliwościach rozwoju i awansu. Życie osobiste i przyjacielskie – brak poczucia wstydu, gdy podróżujesz z przyjaciółmi, możliwość załatwienia sprawy w każdym kraju. Gdy nazwiemy profity, które uzyskamy dzięki nauce, poczujemy przyszłą satysfakcję – dzięki temu łatwiej nam będzie zapisać się na zajęcia.
Rozbrajamy też bombę: „To zajmie mi tyle czasu…”. Nauka nie polega na tym, że każdego wieczoru ślęczymy w domu nad książkami. Zaczyna się od małych kroków, które wspólnie ustalamy, na przykład: kilka słówek dziennie, raz w tygodniu film w oryginalnej wersji językowej. Co zyskujemy? Latem mamy już za sobą co najmniej pół roku pracy – i nie chodzi tylko o naukę języka, ale także o wzrost poczucia wpływu i własnej sprawczości.
Lato jest dla naszego ciała bezlitosne. Obnaża wszystkie jego niedoskonałości. Obnaża też w jakimś sensie nas, bo żyjemy w czasach, gdy zadbane ciało jest synonimem siły, samokontroli i sukcesu. Jeśli jest za grube, za blade, za obłe – czujemy się źle. To trochę tak, jakbyśmy mieli wypisane na czole: „Nie radzę sobie ze sobą”. W efekcie – często z powodu lęku przed opinią innych lub z obawy przed konfrontacją ze swoimi głębszymi uczuciami – zaczynamy wiosną tresować ciało i je katować: głodówka albo monodiety, intensywne ćwiczenia… Ile w tym prawdziwego kontaktu ze swoją fizycznością i rozumienia jej?
Jesienią zaś ciało schodzi na dalszy plan. Schowane pod grubym ubraniem, ukryte pod płaszczem – przestaje być dla nas priorytetem. Wcześniej musztrowane, teraz zostaje zaniedbane. Nie służą mu nadmierna ilość alkoholu i inne używki, niezdrowe jedzenie oraz nadmierna praca.
– Zapominamy też, że zła komunikacja z ciałem wpływa negatywnie na nasze samopoczucie – mówi Małgorzata Ohme. – I tak wpadamy w błędne koło, bo wiosną mamy kilka kilogramów więcej, jesteśmy nieszczęśliwe i zmęczone. Tymczasem jesień to idealny czas, żeby odzyskać kontakt z ciałem. Otoczyć je troską i czułością, a nie traktować jak surowy nauczyciel czy rodzic, który stawia mu tylko wymagania. Pierwsze pytanie mogłoby brzmieć: „Co ukrywam pod warstwą tłuszczu: lęk, złość, jakieś zranienie?”. Drugie: „Co jest dla mnie naprawdę ważne i dlaczego?”. Mimo społecznej presji nie musimy wszystkie być takie same.
Warto zwizualizować to, jak chcemy wyglądać, oraz co będziemy czuły, gdy to się uda: co zyskamy, a czego na przykład boimy się zyskać. Część kobiet podświadomie boi się być szczupła, bo wiąże to z wybuchem seksualności i otwartością na mężczyzn – a one tego nie chcą. Powodem może być lęk przed zranieniem, utratą związku lub zmianą w życiu.
Następnie musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego za dużo jemy. Dla wielu z nas jedzenie wiąże się z konkretnymi emocjami, choćby nudą. Latem mamy więcej bodźców, by być aktywnym. Ich brak jesienią możemy odreagowywać, pochłaniając jedzenie. Zajadać możemy też smutek, rozpacz, czasem złość i stres. Ważne, by rozpoznać własny przypadek i, gdy pojawi się dana emocja, rozładowywać ją w inny sposób: pójść na masaż, akupunkturę, spotkać się z przyjaciółmi. Albo poćwiczyć – nie musimy kompulsywnie angażować się w bieganie, chodzenie na siłownię, basen lub jogę. Tym razem (to plus) czas nikogo nie goni. Niektórzy psychoterapeuci proponują następującą technikę: rozbierz się, stań przed lustrem, dotykaj się z czułością, a w końcu zapytaj swojego ciała: „Hej, czego potrzebujesz? Jak mam o ciebie zadbać?”. Zaufaj pierwszej intuicyjnej odpowiedzi – możesz czuć wstręt na samą myśl o bieganiu, ale joga już nie będzie budzić takich emocji. Nieważne, co jest modne – czasem wystarczy zacząć od spacerów czy wyjścia w niedzielę na basen. Istotne, żeby tej jesieni przyświecała nam myśl: „Nie udaję, że mojego ciała nie ma. Codziennie przeznaczam pół godziny na to, żeby coś dla niego zrobić, nawet jeżeli ma to być tylko długa relaksująca kąpiel”.
Niewniesiony pozew rozwodowy, choć minęło już tyle miesięcy, a nawet lat. Nieuregulowana kwestia alimentów, długi, brak ważnych dokumentów, wciąż odkładana wizyta u lekarza. Prawie każda z nas ma sprawę wymagającą załatwienia – czasem drobiazg, który jednak uwiera. Lato to nie zawsze dobry moment na konfrontację (a raczej doskonały moment, by unikać trudnych spraw), bo wakacje, wyjazdy, relaks… „Nic na to nie poradzę, inni też tak mają” – racjonalizujemy. Jesienią jednak stare sprawy często wracają. Możemy znów ich unikać, powtarzając: „Zajmę się tym, ale nie teraz. Wystarczy, że za oknem jest koszmarnie”. Ale możemy też spróbować zachować się dojrzale i zająć się załatwianiem tego, co wydaje się trudne.
Małgorzata Ohme: – Za brakiem działań zwykle kryje się strach. To tak, jakbyśmy stały za zamkniętymi drzwiami i panicznie bały się je otworzyć, bo w pokoju, do którego nie chcemy wejść, jest bałagan. Tylko że jak unikamy wkroczenia do niego, bałagan narasta.
Im dłużej analizujemy, tym trudniej zrobić pierwszy krok. Weźmy choćby rozwód czy sprawę o alimenty. Co się kryje za niepodjęciem walki o pieniądze dla swojego dziecka? Najczęściej nasze wyparte uczucia: ból, smutek, nieumiejętność konfrontacji z byłym partnerem czy zaakceptowania tego, co się stało. Czasem lęk przed jego oceną, otwartym konfliktem, narażeniem się na zranienie. Tyle że nie robiąc nic i tak cierpimy: nasza sytuacja finansowa jest niestabilna, mamy głębokie poczucie niesprawiedliwości, frustruje nas brak wpływu na własne życie. Dobrze jest więc – choćby nawet na początku wbrew sobie – powiedzieć: „Koniec tego!”. Jak działać?
– Skoro nie potrafiłyśmy tego zrobić dla siebie, skoncentrujmy się na tym, że robimy to dla dziecka – radzi Karolina Cwalina. Oto pytania, które mogą nam pomóc znaleźć motywację: „Dlaczego dla mojego dziecka ważne są pieniądze od ojca?”; „Co zyska, jak to wpłynie na jego rozwój i poczucie własnej wartości?”; „Co ja będę czuła, gdy zagwarantuję mu bezpieczeństwo?”. Potem należy rozpisać plan działania: dziś dzwonię do koleżanki, która wygrała sprawę o alimenty, jutro znajduję prawnika, za trzy dni robię kolejną rzecz.
Tak samo jest z każdą odkładaną sprawą. Lepiej nie myśleć o niej jako całości i nie planować, że od razu załatwi się wszystko, tylko działać krok po kroku. Zrealizowanie zaległych zadań, nawet tak drobnych jak wizyta u lekarza, da nam poczucie mocy.
– Jesień to jeden z tych momentów, kiedy szczególnie potrzebujemy wsparcia bliskich, bo sami mamy ograniczone zasoby energii – tłumaczy Małgorzata Ohme. – Dlatego dobrze wykorzystać ten czas na poukładanie relacji z innymi. Odcięcie tego, co minione, zbliżenie się do tych osób, na których naprawdę nam zależy, może otwarcie się na kogoś nowego?
Na co dzień rzadko przyglądamy się temu, jakie mamy związki z ludźmi: że komuś dajemy za dużo energii i nie wystarcza jej dla innej ważnej dla nas osoby lub nie mamy odwagi, żeby odezwać się do kogoś, kogo zaniedbałyśmy. W efekcie czujemy się obciążone i zmęczone. Jak oczyścić przestrzeń wokół siebie? Według mnie w relacjach międzyludzkich najbardziej magiczne słowo to „spróbujmy”. Jestem za tym, żeby walczyć o każdą relację, dopóki ma to sens i dopóki po drugiej stronie jest wola. Ale nawet jeśli jej nie będzie, my przynajmniej wiemy, że zrobiłyśmy wszystko.
Dlatego warto zadzwonić do przyjaciółki, do której nie odzywałyśmy się pół roku, albo do siostry, z którą weszłyśmy w konflikt. Przeprosić, umówić się na rozmowę, nawet jeśli druga strona początkowo okaże złość. Złość jest tylko emocją i mówi nie o nas, tylko o czyichś niezaspokojonych potrzebach. Być może nie odpowiedziałyśmy na oczekiwania kogoś innego, być może musimy zmierzyć się z czyimś rozczarowaniem. Taka jest dynamika wielu relacji. Czasem nie ma nic lepszego niż oczyszczająca rozmowa z kimś, z kim miałyśmy konflikt lub niewyjaśnione sprawy.
Inna kwestia to umiejętność kończenia niektórych znajomości – zobaczenia, z kim czuję się dobrze, a z kim źle. Człowiek ma bardzo silną potrzebę aprobaty społecznej. Chcąc być lubiani i doceniani, ulegamy iluzji, że sympatia innych gwarantuje nam sukces i powodzenie. A przez to często tracimy czas na zaspokajanie emocjonalne tych, których zaspokoić się nie da albo my tego nie potrafimy. Żeby ułatwić sobie zakończenie wyczerpującej energetycznie przyjaźni, warto odpowiedzieć na pytania: „Ile straciłam przez tę osobę?”; „Ile razy mnie zaniedbała, zapomniała o czymś dla mnie ważnym?”; „Ile razy czułam się zlekceważona, oceniana?”; „Czy chcę się czuć tak, jak czuję się przy tej osobie?”. Zrezygnowanie z jakiejś relacji bywa niełatwe, bo odpuszczamy kontrolę, przyznajemy, że nie dla każdego możemy być ważni, nie każdego obchodzimy. Im silniejsza jest ta narcystyczna część w nas, tym jest to trudniejsze, ale tylko dzięki temu oczyścimy przestrzeń wokół siebie. Karolina Cwalina proponuje: – Bardzo przydatne może być po prostu wypisanie na kartce dziesięciu osób, na których nam zależy, i ocenienie w skali od 1 do 10, ile czasu poświęcamy każdej z nich, ile ona nam oraz co mogłybyśmy zmienić ze swojej strony.
Małgorzata Ohme: – Nie musimy tej jesieni zrobić tych wszystkich wymienionych rzeczy i konfrontować się z każdym trudnym obszarem naszego życia. Dobrze zrobić choć jedną, by poczuć siłę i być może tym samym otworzyć drzwi kolejnym zmianom. Przy tym wszystkim nie powinniśmy zapominać o magicznym słowie: „przyjemność”. Mam wrażenie, że dualizm naszego świata polega również na dawaniu sobie zgody na przyjemności i zabawę latem oraz całkowitym pozbawianiu się tego jesienią. Od kilku lat bardzo pracuję nad tym, by tak nie robić. W moim jesiennym planie tygodnia jest miejsce na wyjścia, wyjazd, spotkania z przyjaciółmi. To moje „święte dni”. Nie zamykam się wtedy w domu, nie izoluję, choć często miałabym na to ochotę. Wiem, że jeśli odpuszczę jedno, ruszy lawina, którą trudno będzie zatrzymać. Dlatego jestem zwolenniczką przestrzegania dyscypliny przyjemności, które są tak samo ważne – o ile nie bardziej – niż obowiązki.