Wyspa mnie mocno zahartowała. Nadal celebruję rzeczy, które lubię i bardzo często w strugach letniego deszczu biegam boso po ulicach Warszawy. Zła pogoda nie jest w stanie wpłynąć dziś na mój nastrój czy plany.
Wychowałaś się na wyspie a do szkoły pływałaś kajakiem. Jak do tego doszło?
Mój dziadek, Jan Bartkowski, był kowalem w Gospodarstwie Rybackim w Iławie. W roku 1964 otrzymał służbowe mieszkanie, które mieściło się na wyspie Wielka Żuława, to największa wyspa na jeziorze Jeziorak, jedna z większych wysp śródlądowych w Polsce. Przeprowadził się na nią z żoną oraz dziećmi. Mieli tam gospodarstwo rolne, zwierzęta hodowlane i dzięki temu dziadek zagrał giermka Mieszka I w serialu ,,Kroniki Polskie Galla Anonima”. Anegdotka mówi, że to przez to, że aktorowi odgrywającego króla spodobał się ogier dziadka.
Znasz historię swojego domu rodzinnego?
Wielokrotnie próbowałam poznać tę opowieść, niestety bezskutecznie. Wiem tyle ile widnieje na tabliczce z datą, która widnieje na jednej ze ścian domu. Sama zastanawiam się, ile razy ktoś planował go rozbierać, kto wcześniej w nim mieszkał i co się w nim działo. Znam jedynie krwawą część historii z roku 1945, kiedy w styczniu Iława została zniszczona przez Armię Czerwoną, a ludzie uciekali na wyspę przez zamarznięte jezioro. Jeśli zaś chodzi o bardziej przyjemne wspomnienia z Deutsch Eylau (tak wcześniej nazywała się Iława), to na reprodukcjach pocztówek, które dostałam od lokalnego miłośnika historii Pana Michała Młotka, niestety nie ma mojego domu, ponieważ zazwyczaj zamiast budynku z czerwonej cegły uwieczniano restaurację Sholtenberg.
Emilia z ojcem na jeziorze Jeziorak. (Fot. archiwum rodzinne Emilii Bartkowskiej)
Wspomniałaś o zamarzniętym jeziorze dookoła wyspy, co nakierowuje mnie od razu na nasz główny temat: naturę. Jak wyglądała Twoja relacja z przyrodą? Kobieta mieszkająca na wyspie nie ma żadnej wymówki! Z przyrodą musi się zaprzyjaźnić, poznać ją i z nią współpracować. Ja nie miałam w sumie żadnej innej możliwości kontaktu ze światem –pływałam łódką w czasie deszczu, śniegu, gradu, burzy, słońca czy wichury.
To może być inspirujące dla kogoś, kto uzależnia swój nastrój i aktywność od na przykład deszczu…
To prawda. Do dzisiaj pogoda nie jest dla mnie żadną wymówką. W końcu nie ma złej pogody. Są tylko źle ubrani ludzie. Wyspa mnie mocno zahartowała. Nadal celebruję rzeczy, które lubię i bardzo często w strugach letniego deszczu biegam boso po ulicach Warszawy. Anomalie pogodowe nie są w stanie wpłynąć dziś na mój nastrój czy plany. Teraz to wiem.
(Fot. archiwum rodzinne Emilii Bartkowskiej)
Miewałaś moment, że zazdrościłaś rówieśnikom mieszkania w „prostszej” lokalizacji? Wyobrażam sobie młodą dziewczynę, która poznaje pierwszą miłość i mówi, by przypłynęła do niego wieczorem łódką. Warto dodać, że nie było wtedy mediów społecznościowych…
Oczywiście, że się tak zdarzało. Mieszkanie na wyspie było dosyć ciężkie. Moim jedynym połączeniem ze światem była łódka wiosłowa. Często byłam wściekła, kiedy padał deszcz i musiałam wylewać z niej wodę (na przykład plastikową łopatą do śniegu) czy siedziałam na mokrym siedzeniu. Dwa razy do roku czekały mnie wyprowadzki do babci mieszkającej w mieście. Jeździłam tam na czas roztopów i zamarzania lodu. Ubrania najczęściej nosiłam tylko czarne, bo nie brudziły się od wioseł. Imprezowałam tak, żeby dopłynąć łódką do domu. Jak ktoś wpadał do mnie w odwiedziny, to wiedziałam, że muszę go później przetransportować przez jezioro. Dzisiaj, po spędzeniu już 6 lat w mieście trochę wydaje mi się to abstrakcyjne.
Czy wyspa była powodem do wstydu?
Mojemu pierwszemu chłopakowi długo nie przyznawałam się, że jestem z wyspy. Wynikało to z tego, że dzieci nie lubią inności, więc często byłam traktowana jak dziwoląg. Widzisz, bardziej spodziewałam się tego, że chłopak nie będzie chciał ze mną się spotykać z powodu lokalizacji, a okazało się, że bycie wyspiarką wcale nie było jakimś minusem, a chłopak przez parę lat pływał moją łódką po jeziorze. Właściwie żadnego z mężczyzn, którzy byli ze mną bliżej nie przerażały te łódki i wiosłowanie. Jakby się zastanowić to raczej niewiele kobiet miałaby możliwość zaproponowania randki na środku jeziora nocą pod gwiazdami we własnej łódce albo nocne kąpiele w Jezioraku na praktycznie bezludnym terenie, który ma prawie 90 hektarów.
Myślisz, że gdybyś wychowała się w dobie nowych technologii, to twoje dzieciństwo byłoby prostsze? Gdyby w tamtych czasach były media społecznościowe, to pewnie wrzucałabym pełno relacji z tego jak ścigałam się na jeziorze ze statkiem wycieczkowym Ilavia, albo turystami, którzy pierwszy raz siedzieli w łódce. Zawsze bawiło mnie to, jak dorośli mężczyźni próbowali się przede mną popisywać, a potem rzedły im miny, gdy już jako dziewczynka przeganiałam ich na jeziorze. Od razu powiem, że to nie była kwestia siły fizycznej, a tego, że miałam bardzo długą, lekką i zwrotną łódkę. Doskonale wiedziałam, jak wkładać wiosła do wody, żeby jak najszybciej się rozpędzić. Te łódki z wypożyczalni były zazwyczaj drewniane i z kilem – zostawały daleko w tyle.
A co z jedzeniem? Lokalny sklepik na wyspie czy znów mała podróż?
Nie wyspie nie ma sklepu, więc wszystkie zakupy trzeba było robić w Iławie i pamiętać, żeby jadąc tam o niczym nie zapomnieć. Łódką przewoziliśmy wszystko – od zakupów spożywczych, przez meble, aż po zwierzęta. Kiedy moja mama sprzedawała lub kupowała kozy, to też płynęły na wyspę łódką.
(Fot. archiwum rodzinne Emilii Bartkowskiej)
(Fot. archiwum rodzinne Emilii Bartkowskiej)
Co, gdy nie było łączności z wyspą? Gdy jezioro zamarzało i rozmarzało należało pamiętać o tym, żeby mieć zapas zamrożonego jedzenia. Kiedy lód był za słaby, by po nim iść i za mocny, by go kuć lub ciąć piłami do drewna wyspa Wielka Żuława zamieniała się na kilka tygodni w więzienie bez możliwości wydostania się. Z opowieści babci i mojego taty wiem natomiast, że w ich czasach (kiedy byli rolnikami) wyspa pozwalała na bycie samowystarczalną.
Zdarza Ci się dziś walczyć z żywiołem czy raczej z nim współgrasz? Teraz już współgram. Nie odczuwam potrzeby walczenia z przyrodą i jej żywiołami. Wierzę w to, że jesteśmy w stanie żyć tak, by współgrać z Matką Ziemią i nie walczyć ze wszystkim dookoła. Odkąd zaczęłam ćwiczyć gimnastykę słowiańską czuję jeszcze większe połączenie z żywiołami i wiarę w to, że jesteśmy trybikami w jednej, wielkiej machinie.
Myślisz o powrocie na stałe na wyspę? To najtrudniejsze pytanie ze wszystkich, które mi zadałaś. Myślę, ale nie mam jeszcze pomysłu jak połączyć to z pracą w Warszawie. Obecnie mieszkam w stolicy, jednak, gdy zamykam oczy to widzę, jak odnawiam dom, który od lat stoi pusty i niszczeje, mam konie, na których jeżdżę na oklep. W moich snach jeżdżę po swojej wyspie, piszę książki, w których wplatam to, co płynie z serca, a jednocześnie mam swoje miejsce w Warszawie, które nie byłoby wynajmowanym pokojem czy mieszkaniem. Chcę, by miejsce w stolicy również było czymś moim, ponieważ wierzę, że w życiu da się wszystko połączyć. Żyć w harmonii z naturą. Przyszło mi nawet do głowy, że może zamiast mieszkania w bloku powinnam sprawić sobie barkę i zacumować na brzegu Wisły. Miałabym wtedy małą namiastkę wyspy. Co się stanie? Zobaczymy. Wiem jedno czekają mnie nowe przygody, których jestem bardzo ciekawa.