Mamy coraz mniej czasu na uratowanie Ziemi, naszego domu – tak mówią ci, którzy kryzysem klimatycznym zajmują się na co dzień. Czyli starają się zapobiec katastrofie. Czasem to działania na szeroką skalę, czasem tylko – dosłownie – na własnym podwórku, na którym stawiają kompostownik. Co możemy zrobić? I czy to ma sens?
Artykuł archiwalny
Kasia i Rafał Bartosiakowie zimą zaczynają dzień od wyjścia przed dom. Na bosaka. – Poczuć śnieg pod stopami, zmierzyć się z palącym bólem, wziąć głęboki oddech – mówi Rafał. – Potem można pyknąć kawkę. Jak ona wtedy smakuje! Ale tego też się uczymy. Kiedyś wstawaliśmy, kawa, śniadanie, mejle – upływała godzina, dwie, zanim pomyśleliśmy: „Okej, to może zobaczę, jak jest na dworze”.
Wyprowadzili się z miasta. Od paru lat żyją „w naturze”. Postawili dom na działce z lasem. Chodziło im o stworzenie dla siebie fajnej przestrzeni życiowej. Zbudowanie miejsca, gdzie praca będzie na ich warunkach i nie zabierze im bliskości.
Prowadzą wspólnie firmę Plener – tworzą biżuterię z naturalnych kamieni. Uprawiają ogródek, gotują – to działka Rafała, ostatnio ukazał się jego e-book z wegetariańskimi przepisami. Starają się żyć ekologicznie. – Ciągnęło nas do natury, ale dopiero teraz tę naturę i życie z nią odkrywamy. Totalnie nie byliśmy przygotowani na to, co ona ma nam do zaoferowania.
Są szczęśliwi, ale patrzą w przyszłość. I widzą siebie – za jakieś 15 lat, kiedy dzieci podrosną – w małym domku, bez prądu, tylko z dostępem do wody. Marzą o tym, by mogli stać się, na ile to tylko możliwe, samowystarczalni, jeśli chodzi o prąd, wodę, jedzenie.
To oznacza, że trzeba całkiem inaczej żyć. – Dziś kawa jest z ekspresu, wystarczy nacisnąć guzik – tłumaczy Rafał. – A kiedy zrealizujemy nasz plan, trzeba będzie rozpalić ogień i gotować ją powoli w garnuszku. Żeby zjeść obiad o 14, o 12 rozpalimy ognisko, a godzinę później wstawimy jedzenie. Okej, to zajmuje czas, ale on i tak mija. Można go wykorzystać na „ważniejsze sprawy”, uważają ludzie. Naprawdę? A które są te ważniejsze?
Skąd pomysły na kolejne życiowe rewolucje? – Odpowiedź jest prosta: ekologia. Jedyna słuszna droga dla ludzkości – mówi Kasia. – My dopiero się jej uczymy. Otwieramy ten wielki dział. Staramy się żyć eko, ale uważamy, że to za mało. Wiemy, że dużo jeszcze nie wiemy. Unikamy opakowań, widzimy, ile odpadów bio można by wyprodukować mniej, jak lepiej je wykorzystywać. Od zeszłego roku mamy kompost, wszystkie zielone części idą na ogródek; mamy studnię, żeby jak najmniej korzystać z wodociągów. Staramy się, by to, co kupujemy, było eko. Żeby nasze pieniądze szły do ludzi, których znamy i o których wiemy, że robią dobrze.
Kasia i Rafał dają sobie czas. – Spokojnie, bez presji – mówi Kasia – bo na ekologii, jak na wszystkim, można się zafiksować i truć siebie i świat złymi emocjami, a on jest już wystarczająco zatruty. Małe kroki – to jest to.
Czy na pewno? Drepczemy na naszej ekologicznej ścieżce w przekonaniu, że to ma sens, a potem na Facebooku czytamy: „Lufthansa wykonała 18 tysięcy pustych lotów, by spełnić formalne oczekiwania dostępu do lotnisk. A ty, biedny człowieku, segreguj odpady, nie jedz mięsa, korzystaj z komunikacji miejskiej”.
– No tak, to złości – mówi Paulina Górska, ekoaktywistka i ekoinfluencerka. – Zresztą takich przykładów jest mnóstwo. Choćby mało ambitne decyzje rządu w sprawie odchodzenia od węgla czy to, co się działo na szczycie w Glasgow – politycy mówią o klimacie, ale w menu jest mięso. Mocno mnie to poirytowało. Tylko co z tej irytacji ma wynikać? Czy to, że, wkurzona, przestanę robić to, co robię? Nie przestanę. Bo ja, od kiedy weszłam na ekologiczną drogę, nie wyobrażam sobie, że mogę z niej zejść. I takich jak ja jest wielu. To kwestia uświadomienia sobie, że jesteśmy połączeni; zmiana, której potrzebujemy, to efekt działań jednostek, polityków i biznesu. Świat jest źle zorganizowany. Ale to już wiem. Mam kupować stosy nowych ciuchów, wodę w plastikowych butelkach i non stop jeździć samochodem, bo przeczytałam o Lufthansie? Łatwiej krytykować i mówić, że ekologia nie ma sensu, tym, którzy nic nie robią.
– Myślę, że każda duża zmiana wychodzi naturalnie, od dołu, nasze małe kroki wpływają na kroki innych ludzi – uważa Kasia Bartosiak. – Dziś moja decyzja, jutro koleżanki, potem jej koleżanki i będzie to rosło, aż wielkie molochy umrą naturalnie. Albo się zmienią, żeby przetrwać.
Nie wszyscy jednak są zwolennikami tej powolnej ewolucji. Bo najważniejszy jest czas. A mamy go coraz mniej.
– Oczywiście każde działanie jest lepsze niż żadne – mówi Irena Patyk, licealistka z Białegostoku, działająca w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym. – Ale myślę, że małe indywidualne kroki większych wymiernych korzyści nie przynoszą. Robimy je raczej dla siebie. Uważam, że najważniejsze jest działanie na szeroką skalę, systemowe.
Franciszek Nowak, student prawa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, też działacz MSK, dodaje: – Człowiek przez całe życie, nawet jeśli stara się być jak najbardziej eko, nie jest w stanie zaoszczędzić równowartości emisji z jednego dnia elektrowni Bełchatów. I są też realia życia. Ludzie z małych miejscowości nie mogą sobie pozwolić na rezygnację z samochodu spalinowego, bo muszą jakoś dojechać do pracy. A auta elektryczne pracują na prąd pochodzący z paliw kopalnych. Najważniejsze jest podejście systemowe na poziomie państw i wielkiego kapitału.
Choć jednocześnie uważa, że każdy z nas musi zacząć żyć świadomie. – Nie można mówić, że pan Kowalski jest odpowiedzialny za kryzys klimatyczny. Ale to, że pan Kowalski pięć razy w tygodniu je mięso, kupuje nowe ciuchy, a kilka razy w roku lata samolotem na wakacje – nie jest w porządku. Jeśli mamy sobie poradzić z kryzysem klimatycznym, to nasz świat musi wyglądać inaczej. To się musi zmienić równolegle. Nie tylko system, ale i jednostki – przekonuje Franciszek.
Ilustracja Joanna Gwis
Edukacja jest ważna. Choć czasem, paradoksalnie, bywa tak, że ci, którzy uważają się za „ekologicznie uświadomionych”, wcale nie radzą sobie lepiej niż ci, którzy żadnych deklaracji nie składają. – Bardziej mówimy, że jesteśmy eko, niż faktycznie jesteśmy, tak pokazują badania – twierdzi Paulina Górska. – Deklarujemy, że segregujemy śmieci, ale dane choćby z Warszawy są słabe, okazuje się, że tylko niewielka część z nas robi to poprawnie. I produkujemy z roku na rok coraz więcej śmieci. W małych miasteczkach ludzie może nie mówią tyle o klimacie i ekologii, ale jeśli się dobrze przyjrzeć, czasem żyją bardziej ekologicznie od „oświeconych” wielkomiejskich. Na przykład mniej marnują żywności. Moja mama mrozi dużo warzyw, owoców, pilnuje dat ważności, nie wyrzuca jedzenia. Wykorzystuje odpadki bio – ma kompostownik na podwórku. Od lat ubrań szuka w second-handach. Zastanawia się nad każdym zakupem: czy tego faktycznie potrzebuje. Ja, mimo świadomości, wciąż mam problem z ograniczaniem się i wciąż uczę się minimalistycznego podejścia do życia.
Ponadto nadal nie udaje nam się myśleć o wspólnocie. W Polsce mamy kult indywidualizmu, co sprowadza się do hasła: „Nikt mi nie będzie mówić, jak mam żyć”. Nie przerobiliśmy lekcji, którą na zachodzie Europy odrobiono już dawno temu. W 1990 roku – byłam wtedy nauczycielką – pojechałam z moimi uczniami do małej miejscowości w Niemczech. Właśnie wchodziły tam w życie przepisy dotyczące segregacji śmieci. Nauczyciele z miejscowego liceum nie mówili o niczym innym. Upewniali się, do jakiego pojemnika wrzucić opakowanie po jogurcie, czy myć słoiki po dżemie, co robić z torebkami na herbatę. Bo segregacja śmieci to nie tylko kwestia przepisów. To wspólna sprawa.
– No właśnie – potwierdza Paulina Górska. – Moja znajoma mieszkała w Berlinie. Kiedy wprowadziła się do nowego mieszkania i robiła porządki, wyrzuciła masę śmieci hurtem do zmieszanych. Niedługo potem zapukał do jej drzwi sąsiad. W ręku miał jej worek na śmieci. Powiedział, że mieszkańcy jako wspólnota nie zgadzają się na coś takiego, proszą, żeby posegregowała wszystko właściwie. W Polsce mamy problem ze zwróceniem uwagi człowiekowi, który wyrzuca niedopałek na chodnik. Ale jak nie będziemy reagować, to nic się nie będzie zmieniać. Musi być tak, że wzajemnie się motywujemy. I mamy świadomość wspólnego celu.
– A moim zdaniem edukacja jest najważniejsza! – dodaje Irena. – Czym jest kryzys klimatyczny, jak żyć w bardziej zrównoważony sposób. Powinno to iść od góry, ale jest jak jest, nic nie zapowiada, że coś się zmieni, więc tym większą wagę mają działania lokalne, także nasze i innych organizacji. Ci, którzy chcą zapobiec kryzysowi klimatycznemu, powinni wywierać presję na zarządy firm i rządy państw.
To kolejna ścieżka ekomyślenia. – Musimy chodzić na wybory! – przekonuje Paulina Górska. – I głosować na ludzi, którzy mogą nam pomóc w dochodzeniu do dobrych zmian.
Ilustracja Joanna Gwis
Młodzi z MSK są bardziej radykalni. – Wybory są jakimś narzędziem, ale to nie jest narzędzie idealne – mówi Gosia Czachowska. – Odbywają się rzadko, a my mamy coraz mniej czasu na zawalczenie o nasz dom, o naszą Ziemię. Często też nie mamy na kogo głosować. Brak na listach ludzi myślących o odpowiednich do sytuacji strategiach. A ci, którzy mają władzę, nie zamierzają z niej zrezygnować. Jeśli będziemy się starali rozwiązać problem w systemie, który ten problem stworzył, to donikąd nie zajdziemy. Wybory to za mało. Musimy inaczej kreować nasz świat.
– Jedną z głównych przyczyn tego, gdzie jesteśmy, jest kapitalizm z jego pogonią za wzrostem gospodarczym – uzupełnia Franciszek. – Wszyscy światowi liderzy przemówienia zaczynają od tego, że „gospodarka rośnie”. Tymczasem wzrost gospodarczy napędza produkcję, ta zanieczyszcza środowisko, błędne koło. A jeśli chodzi o głosy dotyczące klimatu, to jest głaskanie problemu. My nie głaskania dziś potrzebujemy, lecz rewolucji.
Franciszek przywołuje słowa profesor Pauliny Kramarz z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podejmuje ona często temat wyżywienia i podkreśla, że musimy przedefiniować pojęcie „dobrego życia”. Bo ważni są przyjaciele i czyste środowisko, nie trzy samochody. System wmówił nam, że nieustannie trzeba nam więcej. To nieprawda.
Paulina Górska uważa, że o klimacie i o ekologii musi być głośno. Dlatego bierze udział w protestach. I zachęca do tego wszystkich. – Byłam na strajku klimatycznym z moją pięcioletnią córką Apolonią, która dumnie trzymała transparent. Tłumaczenie małemu dziecku, co robimy i po co, nie jest łatwe, ale staram się.
Namawia też do klimatycznego aktywizmu. – Dołączyłam do organizacji Rodzice dla Klimatu. Zrzesza ona rodziców, którzy martwią się o przyszłość swoich dzieci. Robimy różne rzeczy, na przykład promujemy w szkołach jedzenie roślinne. Zachęcam, żeby znaleźć organizację działającą na rzecz klimatu, taką, w której się dobrze czujemy, bo bycie w grupie jest niesamowicie wspierające. Wiesz, że jesteś wśród osób, które mają podobne wartości. Działanie daje poczucie sprawczości. A to jest potrzebne każdemu.
Małe kroki, wybory, protesty, działania w organizacjach ekologicznych. Co jeszcze? Paulina zachęca do zmiany diety. – Jeśli spojrzeć na badania wpływu jednostki na środowisko, okazuje się, że podstawowa sprawa to ograniczenie mięsa. Nie mówię: przejdźmy na weganizm, bo dla wielu osób taka zmiana może być zbyt trudna, ale jedzmy bardziej roślinnie, lokalnie, sezonowo.
Kasia i Rafał firmę prowadzą bez plastiku. – Kiedyś pakowałam biżuterię w folię. To mi się wydawało glamour. Aż klientka zwróciła nam na to uwagę. Więc opakowania minimalizujemy. Każdy taki krok to jedno ścięte drzewo mniej – mówi Kasia.
A Rafał dodaje: – Na pewnym etapie rozwoju świadomości nie da się inaczej myśleć. Idziesz do lasu, widzisz puszki po piwie. Aha, dał radę zanieść do lasu pełną, ale pustej już nie był w stanie zabrać. Więc na spacerach sprzątamy las. Choć to nie nasze puszki.
Bywa, że ekologów kojarzy się z działaniami radykalnymi i dokleja im się łatkę „ekoterrorystów”. Tymczasem Gosia mówi: – Potrzebujemy empatii i czułości! Czasem słyszę, że nienawidzimy ludzi, bo oni stworzyli ten kryzys. Nie, nienawiść i przemoc to nie są rozwiązania, miłość i empatia mają moc uzdrawiającą. Nie chodzi o to, by szukać winnych. Okej, złe już się stało, ale razem się z tego podniesiemy – to moje największe marzenie.
Według Kasi i Rafała ekologia to nie jest trud ani udręka. – Ekologia nas otwiera – mówią. – Wyznacza kierunek, projektuje nowe życie, podpowiada rozwiązania. Ale najpierw sami musimy się zmienić, żeby to zadziałało.
A Franciszek dodaje: – Pod koniec filmu „Nie patrz w górę”, kiedy wiadomo, że zaraz uderzy kometa, że wszyscy zginą, główny bohater mówi: „Zrobiliśmy wszystko, co się dało”. Ja też chcę mieć poczucie, że robię wszystko, co się da. Bo walczę o życie i przyszłość moich ukochanych.
Choć dróg do celu prowadzi wiele i nie rozstrzygniemy tu, która jest najlepsza, ważne, by nie być biernym. I móc powiedzieć: zrobiłem, co się dało.