Prognozy ONZ wskazują, że w 2050 roku w miastach będzie mieszkało średnio 90 proc. światowej populacji. Szacunki dotyczące Polski są niższe, jednak to nadal bardzo dużo... Jak pogodzić potrzeby mieszkańców aglomeracji z poszanowaniem natury?
Współczesne miasto to jeden z największych wyzyskiwaczy natury. Skalę zjawiska oddaje choćby to, że miasta na świecie zajmują zaledwie około 3 proc. obszaru planety, a używają aż do 80 proc. energii z jej zasobów… Do niekorzystnych skutków globalnej urbanizacji trzeba także doliczyć problemy zdrowia publicznego. Po pierwsze, koszt chorób wywoływanych i pogłębianych przez smog (już w 2016 roku 90 proc. populacji miejskiej na świecie oddychało zanieczyszczonym powietrzem); po drugie – zaburzeń psychicznych związanych z ograniczonym dostępem do przyrody.
A nie chcemy przecież rezygnować z osiągnięć cywilizacji, takich jak szybka komunikacja publiczna, czysta woda w kranie w nieograniczonej ilości czy stały dostęp do Internetu. I nie ma się co dziwić, bo – jak podkreśla architektka i urbanistka Joanna Jaskułowska – założeniem miasta jest rozwój. Jak to wszystko pogodzić i nie pozostawić po sobie „spalonej ziemi”?
Katarzyna Banasik-Petri w pracy „Architektura proekologiczna” przywołuje definicję green architecture, czyli tzw. zielonej architektury, zaczerpniętą z encyklopedii Britannica: jest to filozofia architektury opowiadająca się za zrównoważonymi źródłami energii, jej ochroną, ponownym użyciem i bezpieczeństwem materiałów budowlanych oraz lokalizacją budynku z uwzględnieniem jego wpływu na środowisko. „Definicja ta jest zbieżna z pojęciem ekoarchitektury, stosowanym przez Ken Yeanga, uważanego za jednego z czołowych architektów ekologów i teoretyków architektury ostatnich 50 lat” – pisze dalej.
Pochodzący z Malezji Yeang jest autorem czterech zasad zielonego projektowania, w których m.in. postrzega architekturę jako coś w rodzaju protezy w żywym organizmie, którym jest biosfera, oraz zachęca swoich kolegów do naśladowania działalności ekosystemów (funkcja ekomimetyczna projektowania).
Podobnie jak w terapii, jedną z najważniejszych dziś idei w ubranistyce jest rezyliencja, czyli elastyczność reagowania w połączeniu. Resilient cities (czyli elastyczne miasta) to takie, które potrafią samodzielnie się regenerować. A trudno o lepszy przykład do naśladowania niż natura, która w trakcie ewolucji wykształciła najbardziej skuteczne sposoby radzenia sobie z kryzysem. – Wprowadzanie przyrody do miasta nie wynika wyłącznie z romantycznych względów – wyjaśnia Joanna Jaskułowska. – Przemawia za tym również logika i ekonomia, bo to gotowy bank wiedzy, z którego możemy korzystać.
Ale uwaga: korzystać rozsądnie i z myślą o kolejnych pokoleniach. Z tym wiąże się m.in. koncepcja metabolizmu miejskiego – jak żywy organizm miasto odpowiednio przetwarza zasoby i zasila nimi każdą swoją komórkę.
To wszystko wpisuje się w trend nature-based solutions, czyli rozwiązań opartych na zasobach przyrody. Wiele z nich znamy z własnego podwórka. Choćby zielone dachy, miejskie łąki i pasieki czy zbiorniki retencyjne... Czy trzeba kogoś przekonywać, że pownno ich być w naszej okolicy jak najwięcej?
Ogród na dachu BUW w Warszawie to przykład rozwiązania opartego na naturze. (Fot. iStock)
Z perspektywy kajaka Bydgoszcz wygląda zupełnie inaczej. (Fot. iStock)
- Mieszkańcy miast położonych nad wodą chętniej spędzają czas nad jej brzegami, wzdłuż których powstają bulwary i plaże miejskie. Do najciekawszych realizacji należy plaża miejska nad jeziorem Ukiel w Olsztynie (proj. Dżus GK Architekci), gdzie można pływać wpław albo wypożyczać sprzęt wodny, a zimą jeździć na lodowisku.
- Miasto gąbka, czyli wchłaniające jak najwięcej wody, to pomysł na przeciwdziałanie suszom i powodziom na zabetonowanych obszarach, gdzie deszczówka nie może swobodnie wsiąkać w ziemię w czasie opadów, żeby następnie nawadniać rośliny. Żeby ułatwić cyrkulację wody, potrzebne są choćby skupiska zieleni, parkingi z przepuszczalną powierzchnią czy zbiorniki retencyjne. W Polsce na takie rozwiązania stawia m.in. Bydgoszcz.
- Ciąg komunikacyjny, deptak i miejsce spotkań w jednym? To istota tzw. woonerfów, czyli „ulic do mieszkania”, gdzie ruch samochodowy jest spowolniony, nie ma podziału między jezdnią a chodnikiem i piesi mają pierwszeństwo. Woonerfy wywodzą się z Holandii, gdzie już w latach 70. XX wieku zaczęto wprowadzać ograniczenia ruchu, w Polsce pierwszy taki obszar powstał w ciągu ulic 6 Sierpnia i Traugutta w Łodzi.
Źródło: www.niemapa.pl