Ekskluzywne torebki z papierków po cukierkach, fotele z pustych plastikowych beczek, portrety celebrytów skomponowane z odpadków. Potencjał recyklingu dostrzegają nie tylko ekolodzy, ale i artyści, którzy w odpadach cywilizacji odnajdują intrygujący materiał do pracy.
Pracownia wygląda jak wielkie składowisko odpadów. Stosy gazet z całego świata, dziesiątki zepsutych zabawek, stare mapy, kartony, plastikowe torby, powyginane butelki. Na wielkim biurku rozłożone papiery, ołówki, pod spodem zaczęty obraz, na nim farby i dziwne poskręcane plastikowe elementy. To warszawska pracownia Marzeny Kawalerowicz. Jest ona jednym z niewielu polskich twórców, których można uznać za przedstawicieli tzw. trash artu. Należy do wciąż rosnącej grupy artystów, którzy wykorzystują jako tworzywo wszelkiego rodzaju śmieci, odpady, resztki.
Drugie życie papierka
Maluje na opakowaniach po pizzy, starych szkolnych mapach, konstruuje z fragmentów wyrzuconych przez innych rzeczy dziwaczne maski. – Żyjemy osaczeni wielością przedmiotów, produktów, opakowań. Współczesny człowiek produkuje niezliczone ilości śmieci. Ten ogrom otaczających nas odpadów silnie na mnie działa. Artysta, który patrzy na rzeczywistość w nieco inny sposób, dostrzega w tym chaosie intrygujący materiał do przetworzenia w dzieło sztuki – tłumaczy artystka, która pokazywała swoje trashartowe prace m.in. w łódzkiej galerii Atlas Sztuki. – Śmieci są fascynujące. Niesamowita jest ich nieograniczona ilość, która z każdym dniem rośnie. Niezwykła jest różnorodność faktur, kolorów, materiałów. Poza tym współczesne odpady są bardzo atrakcyjne. W końcu większość z nich to opakowania, które z założenia mają nas skusić, zachęcić, byśmy sięgnęli po kryjący się wewnątrz produkt. To, co normalny człowiek odrzuca jako niepotrzebne, zachowuje przecież swoje walory estetyczne i nawet po zużyciu jest atrakcyjne. To, co dla innych jest nieistotne, dla mnie staje się treścią.
Materiał do prac przynosi z osiedlowych śmietników, nielegalnych wysypisk, na które trafia podczas spacerów z psem, przywozi z zagranicy. Kiedyś znalazła całą siatkę starych połamanych zabawek, które z radością zabrała do domu. Jej rodzina wie, że zanim coś trafi do kosza, trzeba zapytać, czy się nie przyda – fosforyzująca butelka po napoju, pojemniczek po jogurcie często okazują się elementem, który można wykorzystać w pracy.
– Cieszy mnie to, że z czegoś bezużytecznego może powstać coś, co ma wartość artystyczną – mówi. – W ten sposób rzeczy skazane na niebyt zaczynają ukazywać swoją atrakcyjność. Artystka marzy o tym, by zrealizować projekt międzynarodowy: podróżować po świecie i w różnych miejscach tworzyć, wykorzystując miejscowe odpady, bo w każdym miejscu śmieci są inne.
Śmieciowa armia
O trash arcie jako zjawisku mówi się stosunkowo od niedawna. Jednak sama koncepcja nie jest nowa. – Dawno skończyły się czasy, kiedy materiałem właściwym sztuce był marmur, płótno, farba. Dziś sztuka potrafi zawłaszczyć wszystko – od zużytych materiałów po pustkę. Niektóre z prac wykonanych z odpadków to już klasyka – mówi krytyk sztuki Anna Theiss. – Weźmy chociażby Michelangela Pistoletta i jego „Wenus w łachmanach” – posąg Wenus skonfrontowanej ze stertą podartych szmat. To praca z 1967 roku.
– Taką sztukę trudniej zaakceptować, bo niczemu nie służy, w dodatku łamie przyjęte normy estetyki, niektórych wręcz szokuje – przyznaje Marzena Kawalerowicz, której prace też często wzbudzają kontrowersje.
Jednak wielu artystów używających w swej pracy odpadów chce nie tyle szokować dla samego szokowania, ile zabrać głos w dyskusji o ekologii i niebezpieczeństwie, jakie niesie niekontrolowane zaśmiecanie naszej planety. Jedną z najbardziej znanych instalacji tego typu są tzw. „Trash People” pioniera trash artu, niemieckiego artysty konceptualnego HA Schulta. Przypominająca nieco chińską armię terakotową grupa 1000 figur ludzkiego wzrostu, wykonanych ze sprasowanych puszek i plastikowych elementów elektroniki, po raz pierwszy została zaprezentowana w 1996 roku. Od tego czasu krąży po świecie – pokazywana była w Rzymie i Barcelonie, Moskwie i Nowym Jorku, na Antarktyce i w Chinach. – Produkujemy śmieci i staniemy się śmieciami. Moje rzeźby są odbiciami nas samych – tłumaczy artysta w wywiadach. W ubiegłym roku HA Schult zaprezentował kolejny projekt – mieszczący się w Rzymie Save The Beach Hotel, pierwszy na świecie hotel zbudowany w całości ze śmieci. Pierwszym gościem nietypowego przybytku wzniesionego z 13 ton odpadów znalezionych na europejskich plażach była modelka i wojująca ekolożka Helena Christensen, która chętnie przyłączyła się do batalii o niezaśmiecanie wybrzeży.
Einstein z odpadków
Z odpadków powstają też efektowne prace francuskiego artysty Bernarda Prasa tworzącego wielkoformatowe przestrzenne kolaże. Z bliska wyglądają jak kupa śmieci, lecz po sfotografowaniu pod odpowiednim kątem okazują się wariacjami na temat m.in. portretów Alberta Einsteina, Marilyn Monroe czy Myszki Miki. Na pierwszy rzut oka podobne, choć znacznie bardziej kiczowate portrety celebrytów (m.in. Mariah Carey) wychodzą spod ręki Amerykanina Jasona Meciera. Artysta używa należących do portretowanych gwiazd długopisów, puszek, gum do żucia, tubek po paście do zębów czy pojemników po lekach. Brytyjczyk Robert Bradford jest zaś znany dzięki kolorowym rzeźbom z elementów zabawek, które na licytacjach osiągają ceny rzędu kilkunastu tysięcy dolarów.
Trash art najczęściej łączony jest z koncepcjami ekologicznymi. Czasami jednak bywa silnie zakorzeniony w sztuce społecznej. Najlepszym przykładem może być głośny projekt znanego nowojorskiego artysty Vika Muniza, który od lat eksperymentuje ze sztuką tworzoną z nietypowych materiałów. Pochodzący z Brazylii twórca powrócił do rodzinnego Rio de Janeiro zafascynowany największym miejskim wysypiskiem na świecie, zwanym Jardim Gramacho. Codziennie dostarcza się tu 7000 ton śmieci – więcej niż na jakiekolwiek inne śmietnisko na świecie. Artysta odkrywa tu społeczność catadores – samozwańczych sortowników śmieci, którzy z gór odpadów wybierają materiały nadające się do ponownego przetworzenia. To oni stali się inspiracją, a potem także współautorami dzieła Muniza – ze znalezionych odpadów razem przygotowali gigantyczne portrety catadores.
Korzystając ze swojej pozycji uznanego na świecie artysty, Muniz wystawił jeden z portretów na cenionej aukcji Phillips de Pury w Londynie i sprzedał go za ponad 64 tys. dolarów. Cały dochód przekazał Stowarzyszeniu Zbieraczy Śmieci Jardim Gramacho. Dokumentacją tego działania jest wielokrotnie nagradzany (m.in. w Sundance i Berlinie) film „Śmietnisko” w reżyserii Lucy Walker. – Śmieci to coś, czego już nie używamy, czego nie chcemy już oglądać – mówi w filmie Muniz. – Dla artysty wizualnego to bardzo interesujący materiał, ponieważ daje możliwość pracy z czymś, co zwykle staramy się ukryć.
Design na wysypisku
Częściej nawet niż artyści po idee trash artu sięgają designerzy związani ze sztuką użytkową.
– Design, który respektuje ekologię, szanuje środowisko naturalne, połączony z recyklingiem, czyli powtórnym wykorzystaniem materiałów, jest mocną tendencją światowego wzornictwa – tłumaczy Monika Brzywczy, jedna z organizatorek Przetworów – cieszącej się ogromnym powodzeniem imprezy, podczas której zaproszeni twórcy przygotowują z odpadów prace wystawiane następnie na sprzedaż. – Projektując ciągle nowe przedmioty, trudno oprzeć się refleksji na temat eksploatacji naturalnych zasobów Ziemi, narastającego konsumpcjonizmu czy w końcu nietrwałości nowo wytworzonych rzeczy – dodaje.
Zawrotną karierę robią nowe terminy takie jak trashion i upcykling. – To ostatnie pojęcie pojawiło się niedawno i stało się bardzo popularne, podczas Przetworów słyszałyśmy je wielokrotnie – mówi Monika Brzywczy. – Upcykling polega na tym, że z rzeczy o minimalnej wartości robi się coś, czego wartość materialna jest o wiele wyższa – tłumaczy. Przykładem mogą być chociażby znane i popularne wśród gwiazd torebki marki Ecoist wykonane z papierków po cukierkach i batonikach, które kosztują nawet 200 dolarów. To także dobry przykład
tzw. trashion, czyli mody recyklingowej wykorzystującej najrozmaitsze odpady do produkcji ubrań i dodatków.
Organizowane od pięciu lat Przetwory, wzorowane na francuskiej imprezie Braderie de l’art, trafiły najwyraźniej na podatny grunt i już od pierwszej edycji cieszyły się wielkim zainteresowaniem zarówno widzów, jak i artystów. Od razu też wpisały się w grafik najważniejszych designerskich wydarzeń w kraju. Warszawiacy tłumnie odwiedzają wielkie targowisko recyklingowanej sztuki użytkowej (połączone ze zbieraniem elektronicznych odpadów i warsztatami dla młodzieży). W ubiegłym roku przez hale, w których pracowali artyści z całego świata, przewinęło się ponad 4000 osób. Podczas imprezy powstają dziesiątki niezwykłych przedmiotów – kupić można notesy ze starych dyskietek, fotele z plastikowych butelek, żyrandole z kartonowych pudeł, torby z wielkoformatowych plandek reklamowych czy lampy z bębnów po pralkach. W tym roku w towarzyszącym imprezie konkursie na najlepszy „przetwór” zwyciężyły: nietypowy parawan wykorzystujący stare słoiki i fragmenty stelaży łóżek oraz nadspodziewanie wygodne fotele z wielkich plastikowych beczek. O artystycznej randze imprezy świadczyć może to, że w jury zasiadł Fabio Cavallucci, dyrektor jednej z najważniejszych w Polsce instytucji artystycznych – warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej.
Imprez takich jak Przetwory organizuje się na świecie coraz więcej. Do twórczego recyklingu zabierają się młodzi i dojrzali artyści, do podobnych działań zachęca się też młodzież i dzieciaki. W Berlinie powstało nawet Trash-Art-
-Museum – można tu oddawać rozmaite niepotrzebne materiały, które później są przekazywane twórcom i organizacjom ekologicznym. W końcu nikt nie chce zostać przytłoczony górami śmieci.