Co się dzieje, kiedy rysujesz? Robi się miło, beztrosko. Otwierasz drzwi do świata fantazji. No i uwalniasz się od stresu, relaksujesz. Nie umiesz rysować? Nic nie szkodzi. Przecież są kolorowanki!
Pewnie zdarzyło ci się to nieraz: siedzisz na zebraniu i nagle zaczynasz bezwiednie rysować w notesie. Czekasz na kogoś w restauracji, wystukujesz jakiś rytm długopisem i oto pod rękę wpada ci serwetka, a zaraz potem pojawia się na niej – mniej czy bardziej abstrakcyjna – kompozycja... Wydawało ci się, czy poczułaś się odprężona? W czasach wszechobecnej elektroniki kontakt z papierem i długopisem czy kredką może się okazać bardzo odświeżający. Dla niektórych to beztroska rozrywka, dla innych trening uważności.
Więcej przestrzeni
Za pionierkę trendu uważa się szkocką ilustratorkę Johannę Basford, która chętnie zamieszczała swoje prace w sieci. Kilka lat temu natknęła się na nie pracownica jednego z londyńskich wydawnictw (wieść niesie, że szukała tapety na pulpit). Potem było już bardziej standardowo: kontakt wydawnictwa z autorką, oficjalna propozycja. Basford miała przygotować serię rysunków do kolorowania. Dla dzieci. Tyle że ona wolała rysować dla dorosłych. Tak powstał prawie 100-stronicowy „Tajemny ogród” z obrazami natury: drzew, kwiatów, ptaków... Książkę wydano w kilkunastu językach. Bo w „Tajemnym ogrodzie” (i w wielu innych kolorowankach) pojawiają się też pewne treści. Głównie instrukcje: dorysuj płatki kwiatom, zapełnij wolne miejsca motylami, stwórz kompozycję z pnączy i margerytek, ukończ projekt ogrodu. Jak widać, czasem wychodzi się poza zwykłe wypełnianie pól kolorem... W każdym razie „Tajemny ogród” może się poszczycić sprzedażą rzędu 1,4 miliona egzemplarzy, z czego 350 tysięcy przypada na Francję! Francuzi wyjątkowo polubili kolorowanki. Może dlatego, że miejscowy wydawca wpadł na bardzo trafiony pomysł – nazwał je „antystresowymi”. Za książką Basford szybko poszły kolejne – z różnymi wzorami, ornamentami. I z tym samym przesłaniem:
odstresuj się!
Ta historia pokazuje, jak bardzo ludzie są spięci, jak bardzo potrzebują remedium na stres. Być może, gdyby nie magiczny przymiotnik „antystresowy”, wielu z nich nigdy nie pozwoliłoby sobie na taką przyjemność jak rysowanie. To przecież takie bezproduktywne... Jeśli jednak mogą coś zyskać, połączyć przyjemne z pożytecznym (racjonalny umysł lubi takie mariaże), to już zupełnie co innego! Kiedy zostaniesz przyłapana na kolorowaniu, możesz powiedzieć „potrzebuję się odstresować” i nikt nie posądzi cię o zdziecinnienie czy marnowanie czasu na głupoty...
Psychologowie potwierdzają: to pomaga. Jednym z pierwszych, który zalecał kolorowanie, był Jung (co prawda chodziło mu o mandale). Zdaniem współczesnej hiszpańskiej psycholożki, Glorii Martínez Ayali, podczas kolorowania aktywujemy różne obszary naszych półkul mózgowych. – Zaangażowana jest zarówno lewa półkula, logiczna, dzięki której wypełniamy formę, jak i prawa, kreatywna – kiedy mieszamy i łączymy barwy. Do głosu dochodzą części kory mózgowej odpowiedzialne za wizję i za zaawansowane umiejętności motoryczne. Prowadzi to do obniżenia aktywności ciała migdałowatego – części mózgu odpowiedzialnej za kontrolę emocji– wyjaśnia. Krótko mówiąc: kiedy skupiamy się na czynności wymagającej precyzyjnych ruchów, zapominamy o troskach. Zyskujemy więcej przestrzeni, wolności – szczególnie jeśli na czas tworzenia zaszyjemy się w spokojnym miejscu, włączymy muzykę...
Niektórzy twierdzą, że kolorowanki pomagają im na ból głowy. Nie wiadomo, kiedy oddech uspokaja się, pogłębia. Pojawia się spokój, wyciszenie, przepływ. Rysowanie to również możliwość powrotu do czasów dzieciństwa, dopieszczenia Wewnętrznego Dziecka. Robimy coś tylko dla siebie – bez spinania się, że ktoś to oceni. Bez presji czasu, bez oczekiwań. Jest w tym prostota, nostalgia. Beztroska. Rozwijamy wyobraźnię. No i ćwiczymy się w sztuce wyboru (która kredka, jaki kolor?).
Niektóre wydania mają perforowane strony – można je wyrwać, oprawić. Autorka „Tajemnego ogrodu” twierdzi, że najwięksi zapaleńcy kupują po kilka egzemplarzy jej książki – to pozwala im stworzyć więcej wersji ulubionych rysunków. Zwłaszcza że nierzadko próbują przechwycić je dzieci. Z drugiej strony, ty też możesz mieć czasem ochotę pokolorować pantofelek Kopciuszka albo chatkę Baby-Jagi.
Kreacja vs destrukcja
Kolorowanki mają różnorodny zakres tematyczny, różne formaty i wzorki. Wszystkie pozwalają zapuścić się w świat fantazji. Jak głęboko, daleko – zależy tylko od ciebie.
Brytyjczycy polubili zwłaszcza książki Mel Simone Elliott – ilustratorka daje im możliwość kolorowania sław (Lady Gaga, Beyoncé, Kate Moss). W Australii powstały kluby kolorowania – to dla tych, którzy nie uznają przyjemności bez towarzystwa innych. Wygląda na to, że, znużeni elektroniką, chcemy tworzyć coś własnymi rękoma, w bardziej „chałupniczy” sposób. Jeśli nie kołdry, hafty, to może przynajmniej barwne obrazki? Sama Johanna Basford wszystkie ilustracje wykonuje ręcznie, bo – jak deklaruje – woli tusz i ołówki od pikseli, a generowane komputerowo obrazki są zimne i bezosobowe.
Pragnienie przejawiania się w świecie fizycznym przyjmuje czasem zaskakujące formy. Niedawno międzynarodowym bestsellerem stał się „Zeszyt do bazgrania dla tych, którzy nudzą się w pracy” (autorstwa Claire Faÿ). W takim zeszycie rysujesz dostatek, w jaki opływasz (albo obraz nędzy i rozpaczy), dwie lewe ręce i trajektorię lotu komara, portret szefa (by następnie wymierzyć mu policzek), a w ramach przerwy na papierosa dziurawisz dziurkaczem płuca. Po co to wszystko? Żeby rozerwać się przez chwilę i z nowymi zasobami energii wrócić do pracy.
W ten nurt wpisuje się też „Zniszcz ten dziennik”. Absolutne kuriozum. Rzecz kosztuje 27 złotych i przeznaczona jest – jak sama nazwa wskazuje – do zniszczenia. Ideą przedsięwzięcia jest rzekomo „kreatywne” pobrudzenie, postarzenie książki. W praktyce polega to na wykonaniu zadań serwowanych przez autorkę (Keri Smith) na kolejnych stronach. Na przykład takich: „wygnij grzbiet”, „stań tu, wytrzyj nogi i podskakuj”, „oblej, rozlej, nakap, napluj, chluśnij kawą”, „zadźgaj tę stronę ołówkiem”, „sklej strony”, „użyj jako serwetki”, „zrób samolot”, „wykonaj lejek”, „zawiń coś w tę stronę”, „weź ze sobą dziennik pod prysznic”, „potrzyj stronę o brudny samochód”, „pójdź na spacer i wlecz dziennik za sobą”… I jeszcze naskrob, pomaż, żuj, zgnieć, szoruj. Wklej własne zdjęcie i oszpeć je... Cóż, destrukcja to „zła” siostra kreacji. Tworzenie wymaga cierpliwości, zaangażowania, skupienia. Niszczenie odbywa się szybko... Wypada tylko mieć nadzieję, że papier wykorzystany do produkcji tego osobliwego dziennika (którego nakład przekroczył już dwa miliony egzemplarzy!) pochodzi z recyklingu. Aha, wciąż pozostaje czytanie: też wciąga, odpręża, rozwija wyobraźnię...