Sylwia Chutnik była przerażona, że będzie miała syna, ponieważ bała się, że nie zrozumie jego świata. Paulina Młynarska poczuła ulgę, gdy urodziła dziewczynkę, bo buntowała się przeciwko presji czekania na dziedzica rodu. Dziś nie uważają, by płeć dziecka tak naprawdę miała większe znaczenie. Matki feministki walczą ze stereotypami, ale i projekcjami we własnej głowie.
Sylwia, pamiętasz, co pomyślałaś, kiedy dowiedziałaś się, że będziesz miała syna?
Ciąża była planowana, przede wszystkim bardzo się cieszyliśmy, że się udało. Kiedy podczas pierwszego USG, na którym można ustalić płeć, lekarz zapytał, czy chcę wiedzieć, czy to chłopiec, czy dziewczynka, odpowiedziałam, że oczywiście. W końcu dziecko miałam w brzuchu! Kiedy usłyszeliśmy, że będzie syn, strasznie chciało mi się śmiać. Dokładnie rok wcześniej, na zajęciach z Katarzyną Miller, które odbywały się na Gender Studies w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych, rozmawiałyśmy o lękach kobiet. Każda z nas przygotowywała referat, mnie akurat przypadł temat dotyczący strachu przed tym, że będę miała syna. Był on oczywiście oparty na moich własnych lękach i doświadczeniach, ale też umocowany różnymi tekstami. Pomyślałam sobie: „To sprawka Kasi Miller”.
Czego dotyczyły te lęki?
Mój lęk dotyczył przede wszystkim tego, że nie będę w stanie zrozumieć dostatecznie dobrze świata mężczyzn. Od kiedy pamiętam, trzymałam sztamę głównie z dziewczynami. I właściwie – jako osoba pochodząca z rodziny, gdzie kobiety są silne i trzymające władzę, oraz jako ta, która zawsze miała raczej koleżanki, a nie kolegów – byłam kompletnie przeniknięta światem kobiet. Do tej pory tak jest, i bardzo mi z tym dobrze. Natomiast to rzeczywiście zrodziło we mnie niepokój, że nie będę w stanie dostatecznie wczuć się w rolę matki syna.