Każdego dnia pojawiają się rodzice ze łzami w oczach i proszą pomoc. Żeby kupić lek dla dziecka, bo inaczej ono umrze, a szpital nie ma na to pieniędzy. Każdego dnia są dzieci, które trzeba wysłać na bardzo drogą rehabilitację, czy kupić im protezę, bez której nie staną na nogi. Każdego dnia może stać się mały cud. Ale by było to możliwe, potrzebna jest pomoc każdego z nas. Pomoc, która nic nie kosztuje, a dla kogoś może oznaczać życie.
O wrocławskiej Fundacji „Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową" usłyszała pod koniec ubiegłego roku cała Polska. Bo to właśnie dzięki niej we Wrocławiu powstał najnowocześniejszy w kraju dziecięcy szpital onkologiczny – Przylądek Nadziei. Fundacja zainicjowała budowę, bo poprzednia klinika mieściła się w starym zagrzybionym budynku. Fundacja rozkręciła wielką ogólnopolską kampanię, w której wsparła ją podróżniczka Martyna Wojciechowska. Dzięki której na funduszu budowy pojawiły się pierwsze pieniądze – to było ponad 10 mln zł. Poszli dalej za ciosem – rozpisali konkurs architektoniczny i ufundowali najlepszy projekt nowej kliniki, a potem uzyskali pozwolenie na budowę. Potem przyszła dotacja z Unii na 85 mln zł i dofinansowanie z Ministerstwa Zdrowia. W ten sposób, krok po kroku udało się urzeczywistnić wielki plan – stworzenia we Wrocławiu jednej z najnowocześniejszych w Europie onkologicznych klinik dla dzieci.
Po życie za granicę
Jednak budowa nowej kliniki to tylko wierzchołek góry lodowej. Bo do Fundacji każdego dnia spływają setki próśb o wsparcie. A przecież nikogo nie można zostawić bez pomocy. Kiedy już nie ma szansy w Polsce, Fundacja finansuje leczenie dzieci za granicą, warte kilkaset tysięcy złotych, operacje, ściąga dla nich leki, płaci za rehabilitację. Tak było w przypadku jednego z jej małych podopiecznych – Olivera Huka, który choruje na bardzo groźny nowotwór – neuroblastomę. Ten dzielny czterolatek od ponad półtora roku walczy z chorobą we wrocławskiej klinice. Chemia spustoszyła maleńkie ciałko, a nowotwór cały czas nie dawał za wygraną. Rodzice usłyszeli, że – według żargonu medycznego Oli „wypadł z protokołu”. Oznacza to, że chłopczyk nie ma szans na ostatni etap leczenia, jakim jest immunoterapia ANTY GD2 w Polsce. Szansa na życie i zdrowie czeka we Włoszech. Czeka za 160 tysięcy złotych. Rodzice bali się tego od początku.
- Straszne jest uczucie, że życie twojego dziecka zależy od pieniędzy. Od ogromnych pieniędzy, które są poza zasięgiem zwykłego człowieka – płacze pani Magda Adasiak, mama chłopca. – A on już tak wiele rozumie i widzi chwile, w których usuwa nam się grunt pod nogami. Patrzy na nas tak poważnie, jakby wiedział, że jego życie cały czas wisi na włosku. To spojrzenie, z którym żaden rodzic nie chciałby się zmierzyć – dodaje mama ze smutkiem.
Z pomocą małemu Oliverowi przyszła Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, która zadeklarowała, że dofinansuje kosztową terapię we Włoszech. Dzięki temu wsparciu już 20 marca chłopiec wyruszy w swoją podróż po życie za granicę.
Dobro dzieje się w każdym z nas
Fundacja stara się zawsze być blisko swoich podopiecznych i ich rodzin. I czasem łata takie zwykłe, codzienne dziury - bo ktoś nie ma gdzie mieszkać podczas długotrwałego leczenia swojego dziecka, bo nie stać go na dojazdy. Bo nie ma za co kupić opału na zimę. Fundacja kupuje więc jedzenie, najpotrzebniejsze rzeczy do domu czy lodówkę w środku lata. Opiekuje się całymi rodzinami. Tak było i w ostatnie wakacje, kiedy Fundacja stała się … rodziną dla pewnego trzylatka.
- Przez cały tydzień zajmowaliśmy się trzyletnim, zdrowym Norbertem. Jego brat był przygotowywany do przeszczepu szpiku, a Norbert nie mógł do niego wejść i całymi dniami siedział sam na korytarzu – wspomina Agnieszka Aleksandrowicz, prezes Fundacji. - Na szczęście mamy wspaniałych wolontariuszy i zorganizowaliśmy cały grafik pomocy: co trzy godziny młodzi ludzie wymieniali się w opiece nad tym maluchem. Bo to też nasze dziecko – dodaje z uśmiechem.
Bo Fundacja jest takim miejscem dobrych myśli i uczuć. Miejscem, gdzie dobre rzeczy po prostu się robi. Ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie pomoc setek tysięcy ludzi, którzy przekazują Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” swój 1% podatku. Sprawa jest niezwykle prosta, bo wystarczy w deklaracji podatkowej wpisać KRS 86 210, a program, który w tym pomoże można znaleźć na stronie:
. Dzięki temu można uratować czyjeś życie, całkowicie je zmienić lub wesprzeć w najcięższych chwilach. A o tym, że warto najlepiej świadczą historie maluchów, którym udało się wygrać z tak groźnym przeciwnikiem, jakim jest rak.
- Niedawno w odwiedziny przyszła do nas piękna dziewczyna z burzą loków na głowie. To Antosia. Pamiętam ją z czasu po przeszczepie szpiku. Wycieńczoną i słabiutką. Miała wtedy chustkę na głowie i bardzo smutne oczy. Teraz właściwie rozpoznałam ją po dziadku, który wszedł do mojego gabinetu nieco później. W takich chwilach wiem, że pomaganie to największa sprawa na świecie – wspomina Agnieszka Aleksandrowicz.