W lutym Google, Facebook i kilkanaście innych serwisów wprowadziło cenzurę treści w Indiach.
Wszystko zaczęło się od dziennikarza Vinaya Raia z redakcji „Akbari”, dziennika w języku urdu, wydawanego w New Delhi, który znalazł obsceniczne i obraźliwe treści na zagranicznych platformach. Wytoczył więc proces światowym tuzom Internetu, wśród których znaleźli się szefowie Microsoftu i Yahoo czy wydawca „Washington Post". W uzasadnieniu napisał m.in. że oskarżeni działali w złej wierze i czerpali nieuczciwe korzyści z publikowania treści, o których wiedzieli, że są groźne dla społeczeństwa, pokoju i harmonii.
Tymczasem w czasie programu telewizyjnego dziennikarz wydawał się bardziej pojednawczy. Doprecyzował, że chodzi nie o zakaz, ale wyczyszczenie Internetu z nieodpowiednich informacji. Na pytanie, kto miałby być tym ostatecznym sędzią, i jak miałoby to wyglądać praktycznie w stosunku do zagranicznych domen, nie potrafił jednak odpowiedzieć. Według prowadzącego inicjatywa Raia zaskakująco zbiegła się w czasie z podobnymi w treści propozycjami rządu.zastanawia się, czy Indie podążą śladem Chin.