Nasza planeta przypomina ustawiony na kuchence garnek, który stopniowo się podgrzewa, a my stale podkręcamy temperaturę, jakbyśmy nie zdawali sobie sprawy z tego, że siedzimy w środku – mówi Anna Jones, kucharka i autorka książek. Jej misją jest uczyć ludzi gotować nie tylko dla siebie i rodziny, lecz także z pożytkiem dla Świata.
To, co jest zdrowe dla nas, służy także Ziemi?
Zdrowy sposób odżywiania jest zazwyczaj w takim samym stopniu przyjazny środowisku, jak nam. Potwierdza to wiele badań, w tym najnowsze analizy naukowców z Oksfordu. Weźmy choćby rośliny strączkowe. Wszelkie odmiany fasoli, soczewicy, ciecierzycy i grochu – to prawdziwa bomba energetyczna, źródło roślinnego białka, protein, błonnika i antyoksydantów, a do tego sposób ich uprawy generuje nieznaczne ilości dwutlenku węgla. Ale już na przykład połów ryb, które powszechnie uważa się za zdrowe, ma bardzo negatywny wpływ na środowisko. Dlatego kluczem do spowolnienia niekorzystnych zmian klimatu jest przede wszystkim ograniczenie mięsa w naszej diecie. Ludzkie organizmy nie są przystosowane do takich ilości, jakie jemy współcześnie. Jego nadmiar nie daje nam wcale większej mocy, jest tylko obciążeniem dla układu trawienia oraz krążenia. Urozmaicona, zrównoważona dieta wegetariańska może dostarczyć wszystkich potrzebnych składników odżywczych, a przy tym jest neutralna dla środowiska.
Wiele osób nie wyobraża sobie życia bez mięsa.
Sama wolę komfortowe półśrodki niż radykalne rozwiązania. Dorastałam w Londynie – tyglu narodów, zwyczajów i kuchni, który ukształtował mój sposób gotowania i jedzenia. Dlatego, choć staram się żyć w sposób zrównoważony i odchodzić od produktów, które pozostawiają znaczny ślad węglowy, to w mojej kuchni wciąż znajdują się składniki z dalszych stron świata. Chcę ich używać, ale w pełni świadomie, pamiętając, skąd pochodzą i jaką drogę przebyły na mój talerz. Dodaję je więc oszczędnie, traktując jak przysmak. Z mięsem jest podobnie. Staram się być wegetarianką, ale mój syn jest zdecydowanym mięsożercą. Trudno mi więc zupełnie wyeliminować ten składnik z naszej kuchni. Świadomie rezygnuję jednak z wołowiny, która pozostawia największy ślad węglowy. Z tego samego powodu ograniczam spożywanie nabiału i jajek. Chodzi o to, by każdy z nas wprowadził takie zmiany, na jakie może sobie pozwolić.
Na początek warto się upewnić, czy nie marnujemy zbyt dużo żywności. Statystyki w tej kwestii są przerażające. Gdyby ze wszystkich odpadów żywnościowych uformować kontynent, byłby on trzecim największym dostarczycielem gazów cieplarnianych po Chinach i USA. To naprawdę ogromny problem, dlatego przed wyjściem na zakupy warto przejrzeć lodówkę i szafki, zastanowić się, czego tak naprawdę potrzebujemy. Większe opakowania wydają się bardziej opłacalne, ale czy na pewno będziemy w stanie zużyć ich zawartość, zanim się zepsuje? Korzystanie z popularnych w marketach promocji typu „dwa produkty w cenie jednego” również jest kuszące, ale po co mi dwie rzeczy, jeśli wiem, że wykorzystam tylko jedną? Czy to nie paradoks, że większą część życia poświęcamy pracy i zarabianiu pieniędzy, które później w formie nierozsądnie kupionych produktów wyrzucamy do kosza?
Teraz chyba bardziej niż kiedykolwiek liczy się oszczędność. Przez szalejącą inflację żywność staje się coraz bardziej cenna.
Paradoksalnie na tym kolejnym światowym kryzysie możemy zyskać – zdrowie i czystszą planetę. Posiłki bez mięsa i ryb są na pewno tańsze, a dzięki temu wraca do łask dieta roślinna. Oszczędność to także ograniczanie odpadów. Od dawna trzymam w zamrażarce duży strunowy worek na warzywne okrawki, obierki i przywiędłe jarzyny, których nie da się uratować: zielone części porów, nawet łupiny cebuli, obierki marchewki, a na wiosnę końcówki szparagów. Gdy worek się napełni, gotuję z nich wywar.
Uwielbiam, jak moje menu zmienia się wraz z porami roku. W maju i czerwcu mogę jeść szparagi, w czerwcu i lipcu – delektować się truskawkami, a jesienią cieszyć się dyniami na tysiąc sposobów. Produkty, które pojawiają się tylko na chwilę, smakują najlepiej, ale też najbardziej nam służą, bo przecież jesteśmy częścią przyrody i nasze organizmy są z nią zsynchronizowane. Ale wracając do oszczędności, to zarówno dla budżetu, jak i naszej planety ważne jest nie tylko to, co gotujemy, lecz także sposób, w jaki to robimy.
Anna Jones, kucharka i autorka książek (Fot. Issy Croker)
Stąd tytuł twojej pierwszej książki na polskim rynku: „Jeden garnek, jedna planeta”?
Kiedy w 2018 roku zaczynałam pracę nad książką, wszyscy żyliśmy w nieco innej rzeczywistości, planowałam wtedy przede wszystkim podkreślić wagę wspólnych posiłków, bo moje gotowanie zmieniło się, gdy zostałam mamą. Teraz chcę, żeby było smacznie, ale też by przyrządzanie posiłków nie pochłaniało zbyt wiele czasu. Zmniejszyłam więc liczbę garnków, a tym samym czynności, które trzeba wykonać w trakcie i po gotowaniu. Dopiero pisząc książkę, zorientowałam się, że w ten sposób oddaję przysługę nie tylko sobie, ale całej planecie.
Z analiz, do których dotarłam, wynika, że w Wielkiej Brytanii jedna trzecia zużywanej w domach energii jest wykorzystywana w kuchni. Zapewne podobnie wygląda to w innych krajach. Jeśli przygotowanie jakiejś potrawy wymaga użycia sześciu palników i sześciu różnych naczyń, zużywamy całą masę cennych zasobów. Nie tylko prąd lub gaz, lecz także wodę, której przecież mamy coraz mniej. Zmieniłam więc nieco swój pierwotny zamysł i z uniwersalnych przepisów dla całej rodziny wybrałam tylko te, które można przyrządzić w jednym garnku, na jednej patelni lub blasze.
Co najczęściej gotujesz na co dzień?
Zazwyczaj robię jedno uniwersalne danie, które każdy z nas może przyprawić i skomponować po swojemu. Najczęściej to tacos z czarnej fasoli, do którego podaję różnego rodzaju salsy, sałaty i małe tortille. Mój syn to uwielbia, podobnie jak spaghetti, więc ze względu na niego w naszej kuchni jest też dużo makaronu. Teraz serwuję go głównie z produktami sezonowymi: szparagami, świeżymi pomidorami, oliwkami. Ostatnio dopadła nas infekcja, przyrządziłam więc rosół z kurkumy, który zazwyczaj jadamy jesienią i zimą. Cudownie rozgrzewa i wzmacnia organizm. Przepis można znaleźć w mojej książce.
Tak jak przepis na zapiekany soczewicowy dal z kurkumą, kardamonem, imbirem i batatami w glazurze z pasty tamaryndowej. Piszesz, że kochasz to danie jak własne dziecko.
Chyba przesadziłam. Dziecko mam tylko jedno, a moja kulinarna sympatia jest bardzo zmienna. Uwielbiam co najmniej kilkadziesiąt potraw z tej książki. Teraz moim faworytem jest zapiekanka pasterska saag aloo na bazie fasoli pinto lub borlotti zapiekanej z młodymi ziemniakami, kalafiorem, szpinakiem i mnóstwem przypraw. Myślę, że to danie przekonałoby do kuchni wegetariańskiej nawet zagorzałych mięsożerców. W książce jest też przepis na ciasto z kawałkami czekolady i zanurzonym w niej rozmarynem. Naprawdę je kocham! Kiedy wychodziłam za mąż, poprosiłam o dodanie warstwy tego ciasta do ślubnego tortu.
Polecamy: Anna Jones „Jeden garnek, jedna planeta”, Wydawnictwo Filo (Fot. materiały prasowe)