Czy ciało wyłamujące się z obowiązującego dziś kanonu piękna też może być piękne? Wystarczy spojrzeć na Wenus z Willendorfu i Wenus Botticellego… – W odróżnieniu od mody sztuka uwalnia nas od dążenia do ideału, bo udowadnia, że nie ma czegoś takiego jak ustandaryzowany wygląd i rozmiar – twierdzi historyczka sztuki Katarzyna Wąs.
Mam w domu reprodukcję „Damy z łasiczką” Leonarda da Vinci. Kiedy przyjrzałam się jej wczoraj, doszłam do wniosku, że choć jest pełna elegancji, to zważywszy na dzisiejsze standardy, ma zdecydowanie za wąskie usta i zbyt płaską klatkę piersiową. Potem przyjrzałam się „Narodzinom Wenus” Botticellego – jego Wenus jest proporcjonalna, ale też nie jest idealna. A mimo to obie są piękne. Czy piękno musi być idealne? Jest w nas głęboko zakorzenione pragnienie, by być idealnymi. To pragnienie podsyca współczesny świat mediów, propagując komputerowo obrobione zdjęcia i dyktując jeden obowiązujący rozmiar dla atrakcyjnej kobiety. W tym wszystkim nie ma miejsca na różnorodność. A przecież ustandaryzowane ciała nie istnieją – ktoś ma trochę więcej w biodrach, ktoś inny w talii, ktoś jest wysoki, ale grubokościsty, a ktoś inny niższy, ale bardzo drobny. Dla mnie rozmiar ciała nie ma wpływu na to, czy uważam kogoś za pięknego, ważne, by to ciało było zadbane i estetyczne. Świat mody, któremu w tej kwestii mam najwięcej do zarzucenia, jest jeszcze daleki od takiego myślenia.
Sztuka pełniła chyba kiedyś podobną rolę do tej, jaką dziś pełni moda – wyznaczała obowiązujący kanon kobiecej urody. Sztuka była czymś bardzo elitarnym, docierała więc do wąskiego grona odbiorców, które mogłoby ją traktować jako wzorzec. Wszechobecność zalewających nas z każdej strony wzorców w codziennym życiu jest dzisiaj dużo bardziej opresyjna. Media, a zwłaszcza telewizja oraz kolorowe magazyny pełne reklam, spowodowały, że zwłaszcza kobiece ciało postrzegane jest według kilku ustandaryzowanych kanonów. Jeśli nie mieścisz się w którymś z nich, to już się nie kwalifikujesz.
Celem sztuki było również pokazywanie ideału piękna, ale ten ideał był fasadą, za którą kryło się wiele znaczeń. Piękno symbolizowało piękno duszy, porządek, zwycięstwo harmonii nad chaosem. Kanon tego piękna zmieniał się w zależności od uwarunkowań historycznych.
Od czego zależał kanon? Od tego, jaką rolę miało pełnić ciało kobiety. Sięgając bardzo głęboko w historię sztuki, trafimy na Wenus z Willendorfu, pochodzącą z czasów prehistorycznych. Malutką kamienną rzeźbę, przedstawiającą kobietę, która nie wpisuje się w żaden znany nam kanon współczesny: ma krótkie nóżki, bardzo szerokie uda, jeszcze szersze biodra, wydatny brzuch i biust. Ta rzeźba pokazuje jednak to, co było najważniejsze dla ludzi w tamtych czasach – kobietę jako matkę, dającą początek życiu, czyli płodną, mogącą wykarmić swoje potomstwo. Zupełnie inny kanon prezentowały przedstawienia greckie i rzymskie – na przykład Wenus z Milo. Według ówczesnego kanonu ciało piękne było gładkie i wysportowane, co ciekawe, znacznie więcej uwagi poświęcano ciału męskiemu. Silne, nagie, atletyczne i proporcjonalne – było ideałem. Ciało prawie boskie, wyrażające doskonałość człowieka, wynikającą z pracy nad przymiotami ciała i duszy.
Było to ciało uwielbione i niczym nieskrępowane. Ale chyba nie na długo? Wraz z rozprzestrzenianiem się religii chrześcijańskiej w średniowieczu w Europie starożytny kult ciała odszedł na dalszy plan. Ciało stało się niechcianą, zbędną materią symbolizującą ułomność człowieka, więzienie duszy. Z czasem bardzo silnie rozwinął się kult maryjny, podkreślający czystość jej duszy. Przedstawiana była jako piękna, młoda i eteryczna, ale piękno jej ciała wynika z nieskalanego grzechem ducha. Najlepszym tego przykładem są tzw. Piękne Madonny, rzeźby z ok. 1400 roku ukazujące Matkę Boską jako niezwykle urodziwą kobietę w nienaturalnym wygięciu, ubraną w fantazyjnie upięte szaty. Trzeba przyznać, że sztuka średniowieczna tworzona w obrębie kultury dworskiej we Francji czy państwach niemieckich to był silnie narzucony ideał. Kobiety miały być szczupłe, o wysokich czołach i gładkiej, bladej skórze. W uzyskaniu takiego efektu – jeśli natura chciała inaczej – miały pomóc dziwaczne zabiegi, polegające na wyrywaniu sobie włosów nad czołem, żeby było wyższe, i wyskubywaniu brwi – niektóre te elementy zaskakująco przypominają dzisiejsze praktyki. Bardzo ciekawym zjawiskiem w chrześcijańskiej kulturze średniowiecza były praktyki ascetyczne polegające na umartwianiu ciała – ubieranie włosienicy, noszenie opasek z kolcami, biczowanie oraz praktyki tzw. świętej anoreksji, czyli doprowadzania postu do skrajności, np. odżywiania się jedynie eucharystią. Drastyczny post pozwalał nie tylko na odrzucenie ciała jako ziemskiego balastu, ale też wprowadzał w stan ekstaz i wizji. Eteryczność i delikatność miały świadczyć o wysokim uduchowieniu, ale też o słabości i bezbronności kobiety, w kontraście do męskiej siły.
Późniejsza sztuka na szczęście uwolniła nas od dążenia do anorektycznego ideału. Elementy wyglądu, których dziś się wstydzimy – jak cellulit, podwójny podbródek czy fałdki na brzuchu – zostały podniesione do rangi piękna. Pierwszym okresem uwolnienia kobiecego ciała w sztuce nowożytnej był barok. Kształty kobiet stały się pełne, a nawet rozbuchane, na co przykładem są ikoniczne już dzieła malarza Petera Rubensa. Sztuka odeszła od modelu szczuplutkiej, rachitycznej kobiety. Dużo skromniejsze są portrety z kręgu protestanckiego, w których podkreślano skromność i prostotę. W świeckiej sztuce obfitość oznaczała bogactwo, radość i zmysłowość.
Wiek XVIII drastycznie kończy francuska rewolucja przynosząca rozluźnienie, również widoczne w ubiorze. Początek XIX wieku i okres napoleoński to kobiecość romantyczna, zwiewna, delikatna. Sztuka sięga do antycznych wzorców greckich bogiń i rzymskich westalek. Natomiast kończy się obrazem kobiety wciśniętej w turniurę, wielki kapelusz i gorset zasad i obowiązków. Był to niewątpliwie wiek skrajności – początek walki o prawa kobiet, ale jednocześnie zamykania ich masowo w zakładach psychiatrycznych z powodu skłonności histerycznych.
W belle époque, czyli okresie przełomu wieków, sztuka poszukuje w kobiecie tajemnicy i łączności z naturą. Widać pierwsze zapowiedzi uwalniania się kobiecego ciała z opresji kostiumu i męskiej dominacji. Zmiana przyszła wraz z rozwojem mediów po II wojnie światowej. Chyba każdy z nas ma wryty w głowę portret idealnej żony z obrazka z lat 50., czekającej na męża z kolacją. Dziś w przedstawianiu ideału piękna sztukę zastąpiły reklamy i moda. Zwłaszcza ta ostatnia tworzy współczesny kanon piękna, często prowadzący do zaburzeń zdrowego trybu życia.
Na szczęście w dzisiejszych czasach oprócz reklam kosmetyków czy pokazów mody możemy oglądać też dzieła sztuki z ubiegłych epok i coraz bardziej odważną sztukę współczesną. Co dobrego robi ona dla kobiecego ciała? Po II wojnie światowej sztuka przestała być uniwersalnym i zdystansowanym komentarzem tego, co nas otacza, a stała się w wielu przypadkach bardzo zaangażowana i zyskała realny wpływ na rzeczywistość. Performens spowodował, że ciało artystów i artystek stało się żywym obiektem sztuki, rodzajem płótna, rzeźbą. Kobiety wreszcie przestały być jedynie „patrzone”, zaczęły być też tym, kto patrzy, czyli kto tworzy sztukę. Okazało się, że kobiece ciało w sztuce uprawianej przez mężczyzn jest znacznie bardziej wyidealizowane. Kobiety nie skupiają się na tym, jak ono ma wyglądać, ale co czuje i co mówi. A te, które skupiają się na wyglądzie, robią to w określonym celu.
Jedna z najsłynniejszych performerek, Marina Abramović przez wiele lat ze swoim partnerem Ulayem robiła projekty poruszające temat tożsamości, różnic płciowych, granic cielesności. Jednym z ciekawszych ich projektów był „Imponderabilia” z 1977 roku, podczas którego stali nago w wejściu do galerii, przodem do siebie. Między nimi było ok. 30 cm przestrzeni, a każda osoba, która wchodziła, musiała przecisnąć się między nimi, wybierając, do którego z nich ustawi się przodem. Okazało się, że kobietom łatwiej jest ustawić się przodem do mężczyzny, a mężczyznom do kobiety – tak jakby widok nagiego ciała osoby tej samej płci ich krępował.
Ekstremum eksperymentowania z własnym ciałem osiągnęła Orlan, artystka, która z własnego ciała uczyniła żywą rzeźbę poprzez serię operacji plastycznych, którym się regularnie poddaje, chcąc pokazać, pod jaką presją żyją dziś kobiety. Najświeższą ciekawostką jest też nurt selfie feminizmu, w Polsce reprezentuje go m.in. Zosia Krawiec, krytyczka sztuki. Dziewczyny, robiąc sobie zdjęcia, decydują o tym, jak reprezentowana jest ich erotyczność, na ile chcą się obnażyć nie tylko cieleśnie, ale przede wszystkim emocjonalnie. W ten sposób chcą podkreślić, że są świadome swojej seksualności i swojego ciała, a nie tylko postrzegane jako seksualne obiekty przez mężczyzn. Niezależnie od kontekstu są to jednak rozerotyzowane akty, ich działania spotykają się więc często z falą krytyki.
Innym przykładem jest para performerek: Eva & Adele. Wyglądają praktycznie tak samo, ubierają się identycznie, przy czym bajecznie kolorowo, i podróżują po całym świecie jako żywe dzieło sztuki. Jedna z nich, Eva, była wcześniej mężczyzną, dlatego w swoim performansie podkreślają, że tworzą sztukę ponad podziałami na płeć. To tylko kilka przykładów artystek, które swoim ciałem i pracą starają się walczyć ze stereotypem kobiety skromnej i uległej.
Sztuka współczesna nie zna i nie stosuje żadnych kanonów, jest bardzo bogata w swojej różnorodności. Dlatego osoby, które czują, że nie pasują do pewnych środowisk, często zyskują akceptację i odnajdują siebie właśnie w środowisku artystycznym, bo jest otwarte i tolerancyjne.
Sądzisz, że to dobry pomysł, by brać przykład z Evy i Adele i traktować siebie jako dzieło sztuki? Pewnie. Tylko czy te wszystkie dziewczyny, które poświęcają półtorej godziny dziennie na makijaż i stylizację, nie traktują siebie właśnie jak dzieło sztuki, obiekt, nad którym się pracuje? Ale podoba mi się myśl, by – jeśli uważasz, że twoje ciało jest nieidealne, niepasujące do jakiegoś wymyślonego wzorca atrakcyjności – sięgnąć do bogatych zbiorów sztuki. Gwarantuję, że każdy i każda odnajdzie w nich swoje ciało. Zarówno to szczupłe, jak i bardziej obfite, z nadwagą i pomarszczoną skórą, i to z ostrymi rysami twarzy czy jakimiś anomaliami. I zobaczy, że każde może być piękne, każde może być sztuką.
Katarzyna Wąs historyczka sztuki, kuratorka, prezeska Fundacji Zwierciadło, pełni opiekę kuratorską nad ASOM Collection
Rubryka powstaje we współpracy z ASOM Collection, która jest prywatnym zbiorem sztuki nowoczesnej i współczesnej. Kolekcja budowana już od ponad dwudziestu lat, skupia się na twórcach pracujących w obrębie sztuki abstrakcyjnej, przede wszystkim okresu awangardy powojennej. Główny trzon stanowią artyści tworzący w latach 50., 60. i 70. - Magdalena Abakanowicz, Jan Berdyszak, Kajetan Sosnowski, Henryk Stażewski, czy Ryszard Winiarski oraz oczywiście Wojciech Fangor. Kolekcja poszerzana jest również o starsze wątki artystyczne, z których wynikała późniejsza sztuka awangardowa, takie jak chociażby konstruktywizm. W Kolekcji znajdują się również prace artystów młodszego pokolenia, którzy w swoich działaniach sięgają po sztukę mistrzów awangardy, przekładając je na język współczesności. Fundatorem kolekcji jest Gregory Jankilevitsch.