1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Samodyscyplina zamiast dyscypliny. Rozmowa z Isabelle Filliozat, francuską psycholożką

Samodyscyplina zamiast dyscypliny. Rozmowa z Isabelle Filliozat, francuską psycholożką

Co zapewnia dziecku bezpieczeństwo? Przede wszystkim poczucie więzi z figurą znaczącą, czyli najczęściej z matką i ojcem, od których powinno słyszeć pozytywne komunikaty. (Fot. iStock)
Co zapewnia dziecku bezpieczeństwo? Przede wszystkim poczucie więzi z figurą znaczącą, czyli najczęściej z matką i ojcem, od których powinno słyszeć pozytywne komunikaty. (Fot. iStock)
Dawniej uważano, że trzeba od małego uczyć dziecko posłuszeństwa. Dzisiaj już wiemy, że trenowanie słuchania „nie” powinniśmy zastąpić uczeniem mówienia „nie” – mówi Isabelle Filliozat, psycholożka, autorka wielu książek, wydanych także w Polsce, m.in. „Nie ma rodziców idealnych”. 

Coraz więcej słychać głosów, że do łask powinna powrócić dyscyplina, bo jej brakuje.
Rzeczywiście, powszechnie uważa się, że teraz dyscyplina nie jest surowa, rodzice wierzą, że nie są autorytarni. Ale prawda jest taka, że są, tylko inaczej niż kiedyś – nie biją, ale zarzucają dzieci gadżetami, posyłają na wiele zajęć dodatkowych, pozbawiając je czasu na zabawę. Problem jednak nie w autorytarnym czy permisywnym wychowaniu, tylko w tym, że obydwa te style nie uwzględniają prawdziwych potrzeb dzieci. Bo co robi autorytarny rodzic, gdy dziecko jest niesforne? Zachowuje się tak jak ktoś, komu kipi mleko, a on nakrywa garnek pokrywką. Dziecko ma się uspokoić, zamknąć, słuchać rodzica. Ale mleko cały czas kipi, garnek się przypala. A jak zachowują się permisywni rodzice? Dają się dziecku wyszaleć, wykrzyczeć, niech sobie mleko kipi. A co powinni zrobić?

Wyłączyć gaz.
Oczywiście. Czyli wyłączyć przyczynę takiego zachowania dziecka. Ale najpierw muszą zrozumieć, dlaczego dziecko rozrabia, dotrzeć do sedna potrzeby, jaka kryje się za jego zachowaniem, i ją zaspokoić. Jestem zwolenniczką empatycznego podejścia do dziecka, wsłuchiwania się w jego emocje, uświadamiania sobie, co kryje się za zachowaniem malucha. Taki przykład: dziecko płacze, chce włączenia bajki. Mama może powiedzieć: „Nie, wyczerpałeś swój limit” albo „No już dobrze, włączę ci, nie jęcz”. Obydwa podejścia są toksyczne. Mama powinna zobaczyć nie tylko to, że dziecko domaga się bajki, ale też, że jest zestresowane, zmęczone, że ma jakiś problem. I niekoniecznie włączać bajkę, tylko je przytulić, porozmawiać, pobawić się, pobiegać z nim. Czyli powinna zrozumieć, gdzie leży prawdziwy problem dziecka i spróbować go rozwiązać.

Ale dziecko musi też wiedzieć, że czegoś nie wolno, znać granice swojego postępowania.
Zacznijmy od definicji słowa granica. Uważa się powszechnie, że granice dają dziecku poczucie bezpieczeństwa. Tymczasem naukowo dowiedziono, że to nieprawda. Każdy bowiem zakaz wywołuje w mózgu reakcję stresową, sprawia, że serce zaczyna mocniej bić, że wydziela się adrenalina, że jesteśmy zaniepokojeni. Tak działa ludzki mózg. A po drugie – zastanówmy się, co jest celem wyznaczania granic. Otóż tym celem jest posłuszeństwo. A powinna być odpowiedzialność. Jeśli zatem chcemy wychować posłuszne dziecko, a nie odpowiedzialne, no to stawiamy granice.

Jak wychować dziecko odpowiedzialne? Jakiś czas temu w restauracji obserwowałam rodzinę z kilkulatkiem. Dorośli pytali go o każdy szczegół: czy chce siedzieć tu, czy tam, w sweterku czy bez, dawali do wyboru dania z kilkustronicowego menu. Czy w ten sposób nauczą odpowiedzialności?
Dawanie dzieciom zbyt dużego wyboru i pytanie ich o wszystko nie jest dobrym pomysłem, bo to wywołuje w nich niepokój, zagubienie, za bardzo je przytłacza. Rodzice popełniają jeszcze inny błąd – dogłębnie wszystko tłumaczą, tak do poziomu fizyki kwantowej niemalże. Tymczasem dziecko potrzebuje, żeby mu tłumaczyć tyle, ile na danym etapie rozwoju jest w stanie zrozumieć. A wracając do granic – zamiast ich wyznaczania, powinniśmy dawać dzieciom informacje na temat świata, przedstawiać procedury postępowania. Chodzi o informację przekazaną w sposób pozytywny, bo co zapewnia dziecku bezpieczeństwo? Przede wszystkim poczucie więzi z figurą znaczącą, czyli najczęściej z matką i ojcem, od których powinno słyszeć pozytywne komunikaty. Dziecku potrzebna jest też wolność, zarówno w sensie prawa do decyzji, jak i ruchu. Oczywiście wolność powinna być progresywna, czyli zwiększać się wraz z rozwojem dziecka, być dostosowana do jego możliwości, mózgu, ciała. Małemu dziecku nie można pozwolić w restauracji wybierać spośród dużej liczby dań, ale też całkowicie zakazywać wyboru. Najlepiej poinformować, że może wybrać z dwóch propozycji. Nie mówimy zatem: „Tylko nie wybieraj frytek”, ale powiedzmy: „Masz do wyboru: „brukselkę albo fasolkę”. Nie zakazujemy: „Nie wchodź na kanapę”, tylko wyjaśniamy: „Na kanapie się siedzi”. Bo jeżeli czegoś zakazujemy, to jednocześnie stwarzamy pokusę zrobienia tego. Jeżeli natomiast informujemy, objaśniamy, to dziecko zazwyczaj przyjmuje nasze tłumaczenia, bo dzieci dobrze się czują, gdy znają zasady. O tym, że takie wychowanie działa, przekonałam się na własnej skórze, w mojej rodzinie nie było zakazów, a miałam troje rodzeństwa. Pozytywne przekazy sprawiają, że dziecko staje się odpowiedzialne i szanuje prawo.

Dziecko nas testuje, sprawdza. Co wtedy, gdy mimo naszego tłumaczenia, że kanapa służy do siedzenia, kilkulatek zacznie po niej skakać?
To może znaczyć, że potrzebuje ruchu. A więc z uśmiechem na ustach, bez cienia złości, bierzemy go na ręce, zdejmujemy z kanapy i mówimy: „Wychodzimy na dwór pobiegać”. Jeżeli nie możemy wyjść na dwór, skaczemy z nim na dywanie albo na skakance. Czyli uwzględniamy potrzeby dziecka ukryte pod tym zachowaniem, pozwalamy mu wyrzucić z siebie nagromadzoną energię; niczego przy tym nie tłumaczymy, bo małe dziecko do końca tego nie rozumie. Jeżeli cały czas wraca do zachowania, które wie, że nie jest wskazane, bo zdefiniowaliśmy, że u nas kanapa służy do siedzenia, a nie do skakania, to znaczy, że jest jakiś problem w życiu dziecka. Siadamy wtedy z nim i w spokojny sposób rozmawiamy o tym, co w przedszkolu czy w szkole, bo może jego zachowanie jest skutkiem innych problemów, których nie umie nazwać.

Obrazek znany wszystkim: Dwulatek tupie, rzuca się na podłogę, bo mama nie chce mu kupić misia w supermarkiecie.
Po pierwsze – nie powinniśmy wybierać się z małym dzieckiem do supermarketu, bo tam jest za dużo bodźców – za silne światło, za dużo dźwięków. To dla dziecka sytuacja stresowa, jego mózg jest przemęczony. Gdy więc malec widzi misia, domaga się jego kupienia, bo wie, że miś uspokaja. Mama może powiedzieć: „O, faktycznie, jaki fajny misio, obejrzyjmy go”. I przytulić malca, porozmawiać o misiu, czyli okazać dziecku swoje zainteresowanie, że jest dla niej ważny. A potem zaproponować: „Kupimy teraz pomarańcze”. I pozwolić dziecku je wybrać. Chodzi o to, żeby skierować uwagę jego mózgu na konkret, co pozwoli mu zapomnieć o misiu, ale też o stresie. Jeżeli to nie pomaga i dziecko wpada w jeszcze większy kryzys, mama bierze je mocno na ręce, wychodzi ze sklepu, z uśmiechem, żeby pokazać ludziom, że wszystko ma pod kontrolą. Po czym przyklęka, sadza sobie dziecko na kolanie, tak żeby patrzyli w jednym kierunku, mocno je ściska, chroniąc przed upadkiem, ale pozwala mu machać rękami i nogami, bo to pomaga dziecku rozładować energię. I czeka, aż dziecko się uspokoi. Najważniejsze to nie złościć się, zachować spokój.

Strasznie trudne.
To prawda, ale powinniśmy zrobić wszystko (liczyć, oddychać), żeby nie dać się ponieść nerwom. Nie możemy też twierdzić, że dziecko się złości i gniewa, bo to wcale nie jest gniew, tylko reakcja stresowa. Tymczasem rodzice mają tendencję mówić: „Nie złość się”, a to wcale nie jest ta emocja.

Nigdy nie powinniśmy mówić „nie”?
Wszystko zależy od celu, jaki nam przyświeca. Jeżeli chcemy pobudzić ciało migdałowate w mózgu dziecka, odpowiedzialne za reakcję stresową, co spowoduje, że w odpowiedzi na ten stres dziecko zaatakuje, ucieknie albo zostanie sparaliżowane ze strachu – no to mówimy „nie”. Ale to do niczego dobrego nie prowadzi. Jeżeli już chcemy powiedzieć „nie”, to z uśmiechem, a my zazwyczaj mówimy to z zagniewaną twarzą, ściągniętymi brwiami. Naukowo udowodniono, że już same ściągnięte brwi i zagniewana twarz powodują spadek napięcia mięśni i reakcję stresową. Musimy uświadomić sobie jedno – współczesny świat to nie jest świat przyjazny dziecku – bo pośpiech, dużo czasu spędzanego w zapuszkowanym samochodzie, zatrute powietrze, niezdrowa żywność. Mózg naszego dziecka, przypominający mózg człowieka pierwotnego, nie umie poradzić sobie z tymi wyzwaniami.

Ale jako dorosły musi żyć w takim świecie, w przyszłości wiele razy usłyszy „nie” i nie będzie na to przygotowane.
Jeżeli chcemy, żeby było na to przygotowane, to musimy wyposażyć je w wystarczająco dużo pewności siebie. A poczucia pewności siebie uczymy przez budowanie więzi. Dawniej uważano, że trzeba ćwiczyć od małego w słuchaniu „nie”. To było świetne narzędzie w wychowaniu posłusznych bezkrytycznych żołnierzy. W obecnym świecie nie chcemy chyba, żeby nasze dziecko na wszystko potulnie się zgadzało, na przykład na propozycję wzięcia narkotyków, ale żeby było wolne, mówiło to, co myśli, mogło się realizować, być sobą, żeby było odpowiedzialne i miało siły do zmiany świata. Dlatego zamiast ćwiczyć dziecko w słuchaniu „nie”, powinniśmy nauczyć je mówienia „nie”.

Jak to robić?
Trzeba zacząć od nauki radzenia sobie w sposób nieagresywny ze stresem, czyli pokazać dziecku, że w sytuacji kryzysowej powinno się zatrzymać, głęboko oddychać, a nie krzyczeć, bić, bo to tylko kryzys pogłębia.

Rodzice nie potrafią radzić sobie ze swoim stresem, jak więc mają uczyć tego dziecko?
Muszą robić dwie rzeczy na raz: radzić sobie ze swoim stresem i ze stresem dziecka. Nie wystarczy powiedzieć: „Jak się zdenerwujesz, policz do dziesięciu” – trzeba to pokazać w praktyce. Gdy więc się zdenerwujemy, powiedzmy: „Ależ się zdenerwowałam, serce wali mi jak młot, mam ochotę kogoś uderzyć, ale tego nie zrobię, wykorzystam energię na to, żeby pooddychać, policzyć do dwudziestu, o już mi lepiej”. Dziecko patrzy na nas i widzi jak sobie radzimy w takich sytuacjach. Bo nie chodzi o to, żeby być idealnym rodzicem, tylko żeby cały czas dążyć do pogłębiania więzi z dzieckiem.

Powinniśmy dać dzieciom większą wolność?
Powinniśmy, ale jednocześnie musimy je nauczyć, jak mają sobie radzić we współczesnym świecie. To prawda, że rodzice są dzisiaj zbytnio na nich skupieni, powinni natomiast nie tylko się z nimi bawić, ale włączać je w swoje życie, razem gotować obiad, wstawiać pranie, sprzątać. Nicole Guedeney, specjalistka od więzi, porównała rodziców do lotniskowca, a dziecko do samolotu, który zawsze może bezpiecznie wylądować, zatankować.

Może więc zamiast przywracać dyscyplinę, warto uczyć samodyscypliny?
Absolutnie tak. Walter Mischel przeprowadził w latach 50. słynne badanie polegające na tym, że dawał dzieciom po cukierku, mówiąc, że mogą zjeść teraz albo poczekać aż on wróci i wtedy dostaną jeszcze jednego. Dzieci do 3. roku życia nie są w stanie temu sprostać, zjadały więc od razu, ale niektóre w wieku 3–3,5 lat były w stanie cierpliwie poczekać. Po kilkudziesięciu latach przebadano tych samych dorosłych. I co się okazało? Że dzieci, które poczekały na drugiego cukierka, miały potem szczęśliwsze małżeństwa, lepsze prace, jako dorośli statystycznie byli bardziej zadowoleni ze swojego życia. Wniosek? Trzeba uczyć dzieci znosić sytuacje frustrujące. A kiedy łatwiej takie stany znosić? Badania pokazały, że dzieci, które potrafiły oprzeć się pokusie zjedzenia cukierka, miały silne więzi ze swoimi rodzicami. Natomiast dzieci, które zjadały go natychmiast, były wychowane w autorytarnych rodzinach. Te same badania dowiodły, że kiedy pokaże się dzieciom techniki radzenia sobie ze stresem, to nawet dwulatek potrafi znieść trudną sytuację. Kiedy badanym dzieciom do 3 lat powiedziano: „Wyobraźcie sobie, że cukierek, który leży przed wami to tylko kłębek waty zamknięty w pudełku”, to niektóre nie tknęły cukierka nawet przez 18 minut! Mamy troje dzieci, a jeden rower? Nie mówmy: „Nie teraz, czekaj na swoją kolej”, tylko „Śpiewasz w głowie trzy piosenki i będziesz jeździł”. Czyli wiedząc, że małemu dziecku trudno skontrolować swój mózg, proponujemy technikę, która pomaga mu znieść frustrującą sytuację. Na tym polega nasza rola. Na empatycznemu rozumieniu dziecka, wyposażaniu go w narzędzia radzenia sobie w trudnych sytuacjach, uczeniu samodyscypliny, a nie musztrowaniu. A przede wszystkim – na budowaniu z nim mocnej więzi.

Isabelle Filliozat: francuska psycholożka, psychoterapeutka, autorka wielu bestsellerowych poradników dla rodziców, m.in.: „W sercu emocji dziecka”, „Próbowałam już wszystkiego”, „Moje dziecko doprowadza mnie do szału", „Nie ma rodziców doskonałych” (wszystkie wydane przez Wydawnictwo Esprit).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze