Kiedyś obowiązywał zimny wychów, z kluczem na szyi. Tak wychowane dzieci, już jako rodzice, w kontrze do swoich rodziców, zapewnili swoim pociechom wolność wyboru i partnerskie relacje. Liczyli, że ich model się sprawdzi, a wygląda na to, że niekoniecznie. Bo ich dzieci, dorośli młodzi ludzie, są dzisiaj zagubieni, nie tylko w rolach matek i ojców, ale w życiu w ogóle. Jeśli nie autorytaryzm i nie liberalizm, to co? Istnieje w wychowaniu jakaś trzecia droga?
Taki obrazek: Restauracja w porze niedzielnego lunchu. Mama, na oko 30 lat, usiłuje rozebrać czteroletniego synka, który wyrywa się, biega, skacze skutecznie uniemożliwiając jej ten zamiar. Mama powtarza: jeśli nie zdejmiesz kurtki, natychmiast wychodzimy. Synek kurtki nie zdejmuje ani nie pozwala zrobić tego mamie, sprytnie wywijając jej się z rąk. Mama zmienia strategię, zagaduje: o zobacz jaki fajny samochód za oknem. Dziecko na moment nieruchomieje, ale po chwili już jest pod stołem. Zabawa syna z bezradną mamą trwa w najlepsze. W pewnym momencie do akcji wkracza ojciec, mówiąc: jak się nie rozbierzesz, nie dostaniesz tabletu. Chłopiec ucieka do drugiej sali. Ojciec biegnie za nim. Wracają. Synek nadal w kurtce, ale z tabletem. Mama szybkim ruchem włącza dziecku grę i bezszelestnie zdejmuje kurtkę. Cała restauracja oddycha z ulgą.
Opowiadam tę historię znajomej mamie z pokolenia rodziców około czterdziestki, nazwijmy ją Olgą, radczyni prawnej, mamie siedemnastoletniej Poli. Moja opowieść nie robi na niej większego wrażenia, tylko wyraźnie psuje jej humor. Po chwili wyznaje: - Zrobiłam dzisiaj coś strasznego, pobiłam Polę, to znaczy najpierw ona rzuciła we mnie książką, potem ja walnęłam ją torebką. Od dawna przeginała, nie liczyła się z moim zdaniem, prowokowała. Zagryzałam zęby, aż w końcu nie wytrzymałam. Zrobiłam coś, czego poprzysięgłam sobie nigdy nie robić. Totalna porażka.
Olga, podobnie, jak jej młodszy o dwa lata brat, trzymani byli przez rodziców twardą ręką. Od dziecka obowiązki: sprzątanie wspólnego pokoju, codzienne dyżury przy zmywaniu naczyń i wynoszeniu śmieci. Dyscyplina jak w wojsku: zakaz wyjścia na podwórko dopóki nie odrobiło się lekcji, powrót do domu o 20. Naloty rodziców o każdej porze dnia, żeby sprawdzić, czy dzieci aby nie robią czegoś innego niż to wynikało z planu, na przykład, czy nie grają w statki w porze nauki. Olga do dzisiaj pamięta, jak za karę, że czytała po 22., pod kołdrą, przy latarce, rodzice zakazali jej spotykać się przyjaciółką przez miesiąc. Nikt nigdy nie pytał jej, co chce jeść, robić, gdzie wyjść, pojechać. Rodzice powtarzali, że wiedzą lepiej, co jest dla niej i brata dobre, a oni mieli się temu podporządkować bez szemrania.
Dlatego Olga, zanim jeszcze została mamą, postanowiła, że będzie wychowywać inaczej. Z poszanowaniem prawa dzieci do wyrażania własnego zdania, emocji, uczuć, do dokonywania wyborów, mówienia „nie”. Kar w tym planie miało nie być w ogóle, tylko nagrody. Basia naczytała się książek, od Spocka, poprzez Coveya, Seligmana, Rosenberga, po Jaspera Juula. Podążanie za dzieckiem, porozumienie bez przemocy – to bliskie jej sercu filozofie.
- Tak bardzo się starałam, robiłam wszystko, żeby moja córka miała inne niż ja, fajne dzieciństwo, a wychowałam tyrankę. Nie da sobie nic powiedzieć, musi postawić na swoim, wszystko jej się należy. Czasami żałuję, że nie wprowadziłam takiej dyscypliny, w jakiej mnie wychowano.
Młodzi rodzice mają problem. Autorytarny model całkowicie się skompromitował, liberalny okazał się nieskuteczny. A na rynku do nich adresowanym zatrzęsienie przeróżnych, często wykluczających się teorii, szkół, książek. Jak w tym wszystkim się odnaleźć?
Aleksandra Piotrowska, pedagożka i psycholożka, uważa, że należy odrzucić krańcowe teorie – autorytarną i liberalną – w skrajnej postaci, bo czynią dużo szkody.
- Krańcowy liberalizm, czyli pozwalanie na wszystko, niestawianie granic to właściwie brak wychowywania, to tak naprawdę pozostawienie bezradnego samotnego dziecka bez przewodnika, który by pokazywał, jak się zachowywać, jak reagować, jakich wyborów dokonywać. Drugi kraniec – w postaci ostrego drylu – też do niczego dobrego nie prowadzi, choć nadal ma swoich zwolenników, którzy powołują się na to, że ów model obowiązywał przez tysiąclecia. No ale przez te tysiąclecia wychodzono z założenia, że dziecko to dopiero zadatek na człowieka. Ba, uważano, że ono nie czuje bólu, słyszałam to na własne uszy dawno temu od lekarza. W medycynie pokutowało wtedy przekonanie, że noworodek nie czuje, nie widzi i nie słyszy, dlatego może być poddawany zabiegom bez znieczulenia. Horror. Na szczęście oba te skrajne modele zostały odrzucone nie tylko przez psychologię, ale także przez myślących ludzi. Pytanie tylko, czy całkowicie.
Psychoterapeutka Maria Nowakowska twierdzi, że znaczna część współczesnych światłych młodych rodziców zdecydowanie odrzuca autorytarny model:
- Bicie nie wchodzi w grę, i dobrze. Z moich obserwacji i praktyki terapeutycznej wynika, że rodzice raczej skłaniają się dzisiaj w przeciwnym kierunku, który nazwałabym dzieciocentrycznym. Oto dziecko, kiedy wreszcie pojawi się na świecie, często wyczekiwane albo jako ostatni element życiowej układanki, po karierze, domu, samochodzie - staje się centrum świata. Rodzice chuchają na nie i dmuchają, korzystając pełnymi garściami z tego, co oferuje rynek dziecięcy, także ten poradniczy. Stosują opisane tam metody miotając się od ściany do ściany. Takie eksperymenty, na żywym organizmie dziecka i całej rodziny, na ogół kończą się katastrofą.
Jedna z podopiecznych psychoterapeutki, nazwijmy ją Anną, mama dwóch nastoletnich synów, hołdowała przez pewien czas filozofii „podążania za dzieckiem”. Gdy synowie byli mali pytała, co chcą robić, w co się ubrać, co jeść. Kiedy zorientowała się, że wchodzą jej na głowę, było już za późno, mieli w nosie jej prośby i napomnienia. Któregoś dnia nie wytrzymała, wpadła w taką furię, że młodszy syn omal nie wyskoczył ze strachu z okna. Teraz ona i oni szukają pomocy u terapeuty.
Aleksandra Piotrowska zna rodziców, którzy opacznie rozumieją „podążanie za dzieckiem”, czyli uważają, że to ono wskazuje, jakich wyborów w danej sytuacji mają dokonywać rodzice.
- Ci rodzice najwyraźniej z opinii psychologów wychwycili tylko to, żeby nie zmuszać, nie bić. I chwała im za to. Ale szkoda, że nie usłyszeli, że to dorosły jest od wyznaczania, co dziecku wolno, a czego nie, jak w danej sytuacji się zachować, a przynajmniej próbować, bo wiadomo, że nie doprowadzimy do tego, żeby czterolatek siedział bez ruchu dwie godziny przy stole. A zatem nie można mówić, że rolą rodziców jest podążać za dzieckiem, bo to nieprawda. To oni są dorośli i to oni powinni być przewodnikami, którzy prowadzą dzieci, nigdy odwrotnie.
Aleksandra Piotrowska wyjaśnia, że jeżeli podążać za dzieckiem, to w takim sensie, żeby obserwować jego predyspozycje, talenty, pasje. Żeby uwzględniać w naszych działaniach to, w co wyposażyła je natura. Bo jeżeli dziecko nie ma słuchu to na nic się zdadzą nasze wysiłki, żeby grało na pianinie, nawet, jeśli sami gramy. Z drugiej strony – jeżeli nie zachęcimy dziecka do nauki gry na instrumencie, to może nie odkryć swojego powołania. Psycholożka podkreśla: – Rodzice mają inspirować dzieci do różnych aktywności, ale nie mogą zmuszać. Gdybym nigdy nie zabrała moich dzieci na stok, nie przypięła im nart, to skąd miałyby wiedzieć, jaką przyjemnością jest jeżdżenie na nartach? Ale liczyłam się z tym, że może nie pokochają tego sportu, to ich święte prawo. Tak więc to rodzice powinni czuć się sprawcami działań swojego dziecka, wskazywać kierunki.
Olga (ta która uderzyła córkę torebką) ma do niej wielki żal, nazywa ją niewdzięcznicą. – Nigdy Poli nie tylko nie biłam, ale nawet nie ukarałam. Była chwalona, nagradzana, doceniania. A dzisiaj rzuca we mnie książką - mówi rozgoryczona.
Maria Nowakowska obserwuje, że część młodych rodziców odchodzi od karania: – Gdy pytam ich, dlaczego tak ograniczają sobie pole działania, odpowiadają, że kara źle im się kojarzy, jest nieskuteczna, a poza tym czytali, że w wychowaniu można obejść się bez karania.
Rzeczywiście, z badań laboratoryjnych na szczurach wynika, że można ukształtować pewne zachowania posługując się tylko nagrodami, ale – jak wyjaśnia Aleksandra Piotrowska - trwa to bardzo długo. Natomiast stosując w umiejętnie dobrany sposób nagrody i kary można uzyskać ten sam efekt o wiele szybciej. Dziecko tak czy owak doświadczy kar, tylko od innych ludzi.
- Rodzice nagradzają, a obcy karzą. Czy to jest wychowanie bez kar? Gdzie tu sens i logika? Dlaczego dziecku nie przekazać części prawdy o nim samym, dlaczego pozbawiać korzystania ze swojego doświadczenia? – pyta retorycznie psycholożka. - Jeszcze raz powtórzę: moim zdaniem zarzekanie się, że nie powinno się stosować kar, jest absurdem. Oczywiście nie wolno posługiwać się wyłącznie karami, to fatalny pomysł, że jak wymagania są spełnione, to nie ma nagród, bo to dziecka obowiązek, a jak nie są zrealizowane, to musi być kara. Takie działania są bez sensu, bo karanie złego zachowania jeszcze nie pokazuje, na czym polega zachowanie dobre. Jeżeli mówię, że warto posługiwać się karami, to nie oznacza, że zachęcam do bicia, kary fizyczne są absolutnie niedopuszczalne. Natomiast karą może być to, że się nie uśmiechnę. Albo, w wersji bardzo ostrej, co sama parokrotnie stosowałam wobec własnych dzieci, brak buziaka na dobranoc. Jeśli chcę pokazać, że moim zdaniem dziecko zachowało się skandalicznie, to taka kara będzie dla niego informacją zwrotną o randze jego wykroczenia.
Anna (ta której syn omal nie wyskoczył z okna), całe swoje życie podporządkowuje dzieciom. Zawsze na pierwszym planie są ich potrzeby, zachcianki, nawet te, na które ją nie stać. Buntuje się po cichu, ale robi to, co chcą, kupuje to, czego się domagają. W ten sposób zagłusza poczucie winy, które nie daje jej spokoju odkąd wróciła do pracy i od kiedy rozwiodła się z ich ojcem.
Aleksandra Piotrowska: - Rodzice, którzy podporządkowują dziecku organizację dnia, posiłki, wyjazdy, sposób wydawania pieniędzy, umacniają w nim egocentryzm. Sam egocentryzm nie jest czymś patologicznym, każde dziecko jest egocentrykiem, ale w miarę rozwoju, powinno wyzbywać się myślenia tylko o sobie, dostrzegać innych ludzi i ich potrzeby. Naszą rolą jest mu w tym pomóc. A podporządkowując dziecku życie całej rodziny na pewno tego celu nie osiągniemy. Jak słyszę kobietę mówiącą zbolałym głosem, że będzie chodzić siódmy rok w tych samych butach, ale kupi dziecku nowy tablet, bo wszystkie dzieci mają, to wiem, że to się nie może dobrze skończyć.
Maria Nowakowska obserwuje wśród młodych rodziców inne niepokojące zjawisko – wyręczanie w obowiązkach i ochrona dzieci przed niepowodzeniami. – Znam mamę, która załatwiła synowi zwolnienie lekarskie z wuefu tylko dlatego, że bardzo przeżywa porażki. Ale ona od małego chroniła go przed niepowodzeniami, tak kierowała każdą zabawą, grą, żeby syn był najlepszy. No i teraz zbiera tego owoce.
Psychologowie podkreślają, jak wielkie znaczenie dla rozwoju dziecka ma umiejętność radzenia sobie z niepowodzeniami. Chroniąc dzieci przed porażkami pozbawiamy je ważnej życiowej lekcji. Nic dziwnego, że kiedy potem szef zwróci im – jako dorosłym - uwagę, reagują płaczem albo rozstają się z partnerem po pierwszym nieporozumieniu.
Aleksandra Piotrowska: - Młodzi ludzie mają oczekiwania, żeby wszystko szybko dało się naprawić. Dziecko sprawia kłopoty? Jedna rozmowa z psychologiem powinna to załatwić. Choruje? Jedna wizyta u lekarza powinna pomóc. Dzisiaj młodym rodzicom brakuje czasu i cierpliwości, a dziecko wymaga przede wszystkim czasu. Najcenniejszą walutą, jaką się posługujemy w kontaktach z dzieckiem jest czas, nie ma niczego cenniejszego, co możemy dzieciom ofiarować. Jeśli ludzie nie potrafią go wygospodarować, to nie powinni decydować się na dzieci. Ale tu nie chodzi o poświęcenie całego życia, tylko o codzienną, systematyczną uwagę skierowaną na dziecko. Żeby nie było tak, jak to czasem obserwuję, że niania odbiera malca z przedszkola, kładzie go spać, a rodzice zajmują się nim co drugi weekend, bo co drugi muszą odpocząć. Tacy rodzice nie robią w swoim życiu miejsca na dziecko, a dzieci mimo to mają. Oczekują przy tym, że dziecko da się wyregulować jakąś śrubką, natychmiast, przy pomocy specjalistów. To moim zdaniem największe zagrożenie dla współczesnego rodzicielstwa.
Dużo światłych młodych rodziców przejmuje się swoją rolą, czyta książki parentingowe, uczestniczy w warsztatach. Mama (ta od zwolnienia syna z wuefu), ma cały pokój w książkach psychologicznych. Na terapii żaliła się, że stosowanie wyczytanych rad wymaga pilnowania się, jest stresujące. Gdy wcielała w życie zasady Mazlish i Faber o tym, jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, przechodziła samą siebie, żeby nie wybuchnąć. Aż któregoś dnia nie wytrzymała i walnęła pięścią w stół.
Aleksandra Piotrowska: - Niech młodzi rodzice czytają, rozmawiają z innymi, ale niech pamiętają, że ich postępowanie powinno być rezultatem tego, jacy oni są, jakie podejmują decyzje, jakie jest ich dziecko, a nie tego, że przeczytali ostatnio książkę takiej czy innej pani.
Wielu rodziców stara się dzisiaj zakumplować ze swoimi dziećmi. Mówią o partnerskich relacjach. Mama i Pola, zanim się pobiły, pisały razem bloga kulinarnego, chodziły po sklepach, pożyczały sobie ciuchy.
- Realizowanie wspólnych aktywności z dzieckiem to coś pięknego, to jeden ze sposobów na długą i dobrą więź – mówi psycholożka. – Ale czy to znaczy, że jesteśmy partnerami? Jako mama mogę być sparring partnerem w tenisie, ale nie w życiu. Partnerstwo zakłada równą odpowiedzialność, a w relacjach z dzieckiem tak nie jest. Kumpli to dziecko ma w szkole albo na podwórku, ja natomiast mam być dorosłą osobą, która dzieckiem kieruje. Dziecko nie może być moim powiernikiem, doradcą, terapeutą. Uważam, że ustawianie go w takiej roli to przemoc, to zbrodnia na dziecięcej psychice.
Zdaniem psycholożki trzecia droga – obok autorytaryzmu i liberalizmu - istniała zawsze. Podążało nią wielu rodziców, niezależnie od wykształcenia, intuicyjnie. Bo można ukończyć kilka fakultetów i być nieudolnym ojcem. A bywa, że prosta wiejska kobieta okaże się utalentowaną matką.
- Ta trzecia droga, w literaturze fachowej opisana jako demokratyczna, polega na tym, że każdy ma prawo do głosu, ale z ładem i porządkiem, który zaprowadzają rodzice, bo demokracja to nie anarchia. Młodzi rodzice często nie mają świadomości, że po to, żeby dziecko czuło się bezpiecznie, nie wystarczy je przytulać, ono jeszcze musi wiedzieć, że są reguły, od których nie może być wyjątku, że ten świat jest przewidywalny. Pamiętajmy, że dziecko jest kształtowane policzynnikowo, a my – razem z biologią – jesteśmy przez pewien czas jednym z najważniejszych czynników. Warto ten czas wykorzystać.