Kiedy nasze dwu-, trzyletnie dziecko wrzeszczy bez opamiętania, rzuca zabawkami, ucieka przed nami albo chce nas ugryźć, czujemy się bezsilni i bezradni. Przecież naprawdę staramy się być dobrymi rodzicami, a tymczasem w domu rośnie mały potwór.
Małgosia za dziesięć minut musi wyjść z domu, żeby odebrać córkę ze szkoły. Odsuwa od siebie nadciągający koszmar – ubieranie synka. Michał ma dwa lata i uparcie walczy o własne zdanie na każdy temat. Kiedy mama lub tata chcą go ubrać, ucieka, krzyczy, wije się jak piskorz i płacze. Gdy dotrą na miejsce, nie chce się rozebrać. A potem nie chce stamtąd wyjść. Nie znosi skarpetek i ciągle je ściąga, za to dla odmiany żąda, aby mu założyć pieluchę. Wszystko chce dostać natychmiast, a jeśli tak się nie dzieje, krzyczy wniebogłosy. O każdej zabawce w domu mówi: moje. Zresztą nie tylko o zabawce, bo komputer czy telefon też są jego. Wspólne zabawy ze starszą siostrą prawie się nie udają, bo Michał niszczy to, co ona zbuduje, maże po jej rysunkach albo chce robić dokładnie to, co Julka, ale jeszcze nie potrafi, więc zaczyna się złościć. Zakupy z nim to wewnętrzna walka: kupić mu kolejnego lizaka i mieć spokój czy nie ulec i skazać siebie, obsługę i klientów na miażdżący ryk. Małgosia coraz częściej czuje się bezsilna albo wściekła w relacji z synkiem.
Życie z dwu-, trzylatkiem to przyspieszony kurs inteligencji emocjonalnej. Dobrze zacząć go od zrozumienia i głębokiej akceptacji faktu, że dziecko nie robi tego wszystkiego przeciwko nam. Ani również przeciwko światu. Ono robi to dla siebie. Dla własnego rozwoju, zrozumienia, kim jest i jakie jest jego miejsce w tym świecie. Czyni to często tak gwałtownie, nie zdając sobie z tego sprawy, ponieważ inaczej nie potrafi. Nie umie jeszcze dobrze mówić, zwłaszcza, gdy się denerwuje. Płacz, krzyk, a nawet rzucanie, kopanie czy gryzienie to są jego sposoby komunikacji. Naszą rolą jest pomóc mu bezpiecznie przejść przez ten proces. Możemy to zrobić, między innymi nazywając uczucia. Dziecka i swoje. Widzę, że się złościsz, bo przerywam ci zabawę. Ja też czuję złość, bo się denerwuję, że nie zdążę odebrać twojej siostry. Takie mówienie nie przynosi może natychmiastowego efektu, ale dorosłemu daje ulgę, a dziecku naukę.
Jeśli zachowanie małego buntownika przekracza granice naszej wytrzymałości (na przykład mamy uczucie, że jego wrzask poraża nasz system nerwowy), zadbajmy o siebie i o niego, ustanawiając w domu miejsce do krzyczenia. Czasami pomaga wspólne krzyczenie - nie chodzi o wrzeszczenie na dziecko, ale o uwalnianie emocji poprzez wydawanie głośnych dźwięków. Jeśli robimy to w prawdziwym kontakcie ze sobą, swoim ciałem i emocjami, dziecko skupia uwagę na nas i uspokaja się. Podobny efekt może przynieść śpiewanie, tańczenie lub jakakolwiek czynność, która odpręża, a jednocześnie nikogo nie krzywdzi.
Lekarstwem na terror dwulatka jest jasne stawianie granic i konsekwencja. Ważne, aby wytłumaczyć dziecku w prosty sposób, dlaczego na coś się nie zgadzamy. A przy okazji przyjrzeć się niektórym swoim przekonaniom. Czy na pewno moje dziecko zawsze musi mieć ubrane skarpetki? Może nic złego mu się nie stanie, jeśli pobiega boso po mieszkaniu? Na pewno sprawi mu to wiele radości. Czy musi jeść to, co ja chcę, czy może poeksperymentować z różnymi potrawami? Czy rzeczywiście szanuję jego granice i odrębność? Z drugiej zaś strony, czy nie obarczam go wyborami ponad jego siły, to znaczy pytam o wszystko i zawsze, na przykład, co chce ubrać, zjeść, w co się bawić, gdzie, kiedy i z kim pójść? To z pewnością przerasta jego możliwości i powoduje zagubienie i frustrację. Dla dwu-, trzylatka dobrym pytaniem jest: chcesz banana czy jabłko, bluzkę z misiem czy pieskiem, zabawę piłką czy oglądanie książeczek. Tym samym może podejmować decyzje, ale w wymiarze ograniczonym odpowiedzialnością opiekunów.
Destrukcyjne zapędy dwu-, trzylatków są normalnym etapem rozwoju. Chcą się dowiedzieć, jak świat jest zrobiony, więc go rozbierają, rozsypują, drą, przewracają i rozrzucają. Dlatego nie oczekujmy, że taki mały człowieczek będzie z nami budował dom z klocków. Chwilę popatrzy, jak my to robimy, a potem z radością go zburzy. Jednak niech to nas nie zniechęca. Budujmy od nowa i pozwalajmy mu niszczyć albo róbmy to razem nim. Za setnym, a może dwusetnym razem dziecko zacznie budować razem z nami. Bo ono się zmienia. Każdy zmęczony i załamany rodzic małego terrorysty może w trudnych chwilach sam sobie powiedzieć, że ten stan nie będzie trwał wiecznie. Kiedy malec zacznie lepiej mówić, będzie mu łatwiej wyrazić swoje uczucia i potrzeby. Już nie będzie musiał krzyczeć, żeby dostać to, czego pragnie.