1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Szantaż emocjonalny matki wobec dziecka – co to za mechanizm i czym się przejawia?

Manipulacja zakłada intencjonalne, świadome wywieranie wpływu na drugą osobę, tak by ten ktoś myślał i działał w sposób, który będzie dla niego niekorzystny, a dla mnie korzystny. Dziecko w żadnym razie nie spełnia tych kryteriów - mówi dr Aleksandra Piotrowska. (Fot. iStock)
Manipulacja zakłada intencjonalne, świadome wywieranie wpływu na drugą osobę, tak by ten ktoś myślał i działał w sposób, który będzie dla niego niekorzystny, a dla mnie korzystny. Dziecko w żadnym razie nie spełnia tych kryteriów - mówi dr Aleksandra Piotrowska. (Fot. iStock)
Dantejskie sceny w sklepie z zabawkami, rzewne łzy nad zakazem oglądania telewizji czy brakiem kolejnej zabawki... Jak często im ulegamy wbrew własnej woli! A potem ze zdziwieniem konstatujemy, że mamy w domu monarchę absolutnego. – Łatwiej nazwać dziecko manipulatorem niż zadziwić się własną głupotą – zauważa dr Aleksandra Piotrowska. I radzi, by spojrzeć najpierw na siebie.

Wielokrotnie spotkałam się z przekazem: „Nie noś dziecka na rękach, bo potem nie da ci żyć i będziesz musiała robić to ciągle”. Tak jakbyśmy zakładali, że maluch nami manipuluje…
Przyzwyczajenie się do czegoś, a potem domaganie się, by ten stan rzeczy, do którego się przyzwyczailiśmy, utrzymać a manipulowanie – to dwie zupełnie różne rzeczy. Nie należy stawiać tu znaku równości. A już szaleństwem wydaje mi się zakładać, że tak małe dziecko manipuluje swoim otoczeniem. Manipulacja zakłada przecież intencjonalne, świadome wywieranie wpływu na drugą osobę, tak by ten ktoś myślał i działał w sposób, który będzie dla niego niekorzystny, a dla mnie korzystny. Dziecko w żadnym razie nie spełnia tych kryteriów!

Do pewnego momentu?
Na pewno przez pierwsze kilka lat życia. Owszem, dziecko pięcio-, sześcioletnie może dokonać refleksji, że świat, a na pewno rodzina zbudowana jest tak, że jeżeli będzie ono robić smutną minkę albo popłakiwać w kącie – zwiększy to jego szanse na osiągnięcie tego, o co mu chodzi. Ale nadal nie sądzę, by to właśnie akurat ten mechanizm był u dziecka wiodący. A już z pewnością to, co dzieje się wcześniej, przed piątym rokiem życia – to po prostu uczenie się.

W psychologii mówimy o dwóch podstawowych mechanizmach uczenia się. Pierwszy, elementarny, który występuje u wszystkich zwierząt, nie tylko u człowieka, a potrzebne są do jego działania wyłącznie umiejętności odbierania bodźców i pamięć, to legendarny, znany nam wszystkim z lekcji biologii „pies Pawłowa”, czyli tworzenie odruchów warunkowych. Drugi mechanizm, odrobinę bardziej złożony (ale wciąż mówimy o najprostszym uczeniu się), to warunkowanie instrumentalne – zaczynamy powtarzać takie zachowania, które dały nam korzystny, pożądany skutek. Dziecko stopniowo eliminuje zachowania, które nie dają oczekiwanego efektu, a powtarza te, które działają. To się rozgrywa poza świadomością dziecka, poza jego intencją! I nie ma nic wspólnego z manipulacją!

Aż urośnie nam pięciolatek, który zaczyna… kalkulować. Choć to też słowo o pejoratywnym zabarwieniu.
Powiedziałabym raczej, że to bardzo „ludzkie” słowo. Wszyscy kalkulujemy. To po prostu kwestia nazewnictwa. Bo gdybym powiedziała pani, że wspomniany pięciolatek stara się być jak najbardziej skuteczny, to chciałaby go pani zganić czy skomplementować?

Zależy to od sytuacji, ale pewnie pochwalić, że coraz lepiej sobie radzi.
No właśnie, a kalkulacja to nic innego jak próba bycia jak najbardziej skutecznym! Chwalimy dziecko, że jest błyskotliwe, szybko chwyta zależności przyczynowo-skutkowe – zuch!

Ale zuchem już z pewnością nie określimy dziecka, które w sklepie kładzie się na ziemi i krzyczy, kiedy nie chcemy kupić mu tego, o czym „marzy”…
A ja znowu powiem, że jest mało prawdopodobne, by taka scena była wyrazem manipulacji. To raczej działanie odruchu instrumentalnego. Tak mu się życie układało, że wytworzył się u niego właśnie taki odruch. Ono już wie, że jeśli chce coś zyskać, to musi wdzięcznie wyłożyć się na posadzce, wygiąć w łuk histeryczny, uderzać piętami i wrzeszczeć, bo wtedy dorośli wymiękają.

Powiedziała pani: „tak mu się życie układało”. Rozumiem, że to komunikat dla rodzica, mamy w tym swój solidny udział…
Tak, bardzo polecam poszukać winy w swoim własnym zachowaniu, w 99 procentach przypadków to dorosły jest autorem tego scenariusza. Gdybyśmy kiedyś nie ulegli, czyli nie wywołali skojarzenia skuteczności tej formy ekspresji, która teraz tak bardzo nas drażni, takie zachowanie pojawiłoby się raz czy dwa i więcej nie powtórzyło.

Ten rodzaj zachowań to jedna z form agresywnego rozładowania frustracji. Dopóki nie nauczymy się w dojrzały sposób radzić sobie z własną złością, niemocą – radzimy sobie właśnie tak, i robi to większość dzieci. Jednak czy taka forma będzie powtarzana czy nie oraz czy nie przerodzi się w przyszłości w wyłącznie zimną kalkulację, zależy już tylko od nas, rodziców.

To co powinniśmy zrobić?
Powstrzymać w sobie przymus, by ten atak teraz, natychmiast przerwać, mówiąc na przykład: „No dobrze, to już dziś ci kupię, ale następnym razem nie ma mowy”. Tej dygresji dziecko w ogóle nie bierze pod uwagę, jej wypowiedzenie nie ma żadnego znaczenia, chodzi tylko o to, czy dostanie zabawkę, czy nie. Komentarz się nie liczy. On jest tylko próbą zachowania twarzy przed samym sobą, zresztą dość śmieszną. Dziecko płacze, więc jest nam go żal. Ale zdecydowanie częściej przyczyna złamania się podyktowana jest wstydem. Dziecko wrzeszczy, ludzie patrzą, robi się nam głupio, wstydzimy się. Inni pomyślą, jak bardzo nieudolnymi jesteśmy rodzicami, skoro nie potrafimy zapanować nad własną córką czy własnym synem, więc… kupujemy zabawkę.

Rozumiem, że trzeba zacisnąć zęby i przeczekać.
Tak, najbardziej skuteczny jest brak reakcji. Trzeba być jak ta małpka, która nic nie widzi, nic nie słyszy i nic nie mówi. Oczywiście jeśli to nie zagraża bezpieczeństwu dziecka, gapiów oraz nie idzie w stronę zdewastowania sklepu. To trudne, wiem, ale jest najbardziej skuteczne i dobre dla wspólnej przyszłości.

Zatem wiemy już, że manipulanta wychowuje raczej rodzic, a czy jest tak, że dziecko z natury może mieć w sobie na niego zadatki? Można mieć tendencję do bycia manipulatorem?
Z pewnością konstrukcja układu nerwowego, nasza biologia, może temu sprzyjać bądź nie. Ale przeogromnej większości zachowań po prostu się uczymy. To, co najbardziej skuteczne, najszybciej się utrwala. Przyzwyczajenie to druga natura człowieka. Choć to głupie powiedzenie, bo przyzwyczajenie to w zasadzie pierwsza natura człowieka!

No i jeszcze arcyważna wiadomość dla rodziców, także w kontekście manipulacji – dziecko uczy się także poprzez modelowanie, a więc naśladowanie…

Czyli jeśli dostrzegany w swoim kilkuletnim dziecku manipulatora, trzeba spojrzeć uczciwie w głąb siebie, bo być może to nasz sposób na życie.
Tak, to może być jedno ze źródeł kombinowania naszego dziecka. Zwróćmy uwagę na swoje zachowania. Na przykład dziecko przygląda się, w jaki sposób mama skłania tatę do wydatku, na który tata nie ma ochoty, a mama ma wielką. W wielu domach zdarzają się przecież codziennie takie sytuacje. Ale dorośli także w stosunku do dziecka posługują się często takim manipulacjami: „Jeśli tego nie zrobisz, tata będzie zły”, „Jeśli nie przestaniesz, mamusia będzie bardzo smutna”. Przecież to nic innego jak warsztaty z manipulacji!

Nie sądzi pani, że dorośli nadużywają określenia „manipulacja”, opisując zachowanie swoich dzieci? Że to słowo jest naszą próbą przykrycia braku wychowawczych kompetencji?
Bez wątpienia nadużywamy tego terminu. Odwołujemy się do niego, żeby wyjaśnić niemal wszystkie sytuacje, kiedy ulegamy woli dziecka. Łatwiej nazwać nam dziecko manipulatorem niż zadziwić się własną głupotą! Freud nie był pierwszy, tylko nadał nazwy naszym różnym zachowaniom: racjonalizacja, projekcja... Bez wątpienia mniej bolesne jest przyznanie się do tego, że ulegliśmy manipulacji, czyli nieuczciwemu sposobowi oddziaływania na nas, niż że nie poradziliśmy sobie z pięciolatkiem. To pierwsze rozwiązanie jest mniej zagrażające dla naszego ego, dla naszego samopoczucia i obrazu siebie. Więc chętnie je stosujemy, zresztą nie tylko w kontaktach z dziećmi!

Czasem warto poza emocjami włączyć też myślenie, bo czy naprawdę jest tak, że dzieci nas generalnie i nagminnie oszukują? Czy kiedy maluch płacze rzewnymi łzami, bo tak wielka jest jego namiętność do posiadania klocków, to znaczy, że urósł nam w domu aktor, który odgrywa histerię? No nie! Choć oczywiście nie wykluczam, że w jednym dziecku na kilkadziesiąt rzeczywiście drzemie mały Hopkins!

A szkołę filmową sami mu sponsorujemy...
Zdecydowanie tak!

Jednak rodzic to też człowiek, nikt nie jest doskonały, czasami zdarzy nam się ulec. To błąd czy jednak bez przesady?
Jedno i drugie! To błąd, bo pierwsza uległość, kiedy dziecko krzyczy w sklepie, a my realizujemy jego rozkaz, jest wyrwą, a każdy kolejny cios osłabia mur i eskaluje żądania. Z drugiej strony rodzic to nie jest saper, który myli się tylko raz. Więc można się pomylić, ale ważne, by potem w domu, kiedy emocje opadną, powiedzieć wyraźnie: „Źle zrobiłam, że ci to kupiłam”. Przyznanie się do błędu i wyraźne nazwanie swojego zachowania pomyłką jest elementem wychowawczym i żadnym dyshonorem.

A kiedy mleko się już wylało, jak okiełzać „Hopkinsa” w naszym dziecku?
W odosobnieniu możemy przez moment pokiwać głową z uznaniem, bo proszę zwrócić uwagę, że ta sztuka wymaga od dziecka intelektualnego rozwoju, umiejętności przewidywania, dobierania w zamierzony sposób zachowań, szacując stopień ich skuteczności. Ale chwilę potem, jeśli nie chcemy by w tym kierunku szedł rozwój jego osobowości, musimy bardzo solidnie przemyśleć sobie strategię postępowania przy kolejnej „rozgrywce”. Bardzo ważne jest, by nie dać się dziecku wciąż zaskakiwać. Rodzic, który po raz 67. jest zaskoczony tym samym zachowaniem dziecka, daje przykład bardzo dużej wychowawczej niemocy.

Problem polega na tym, że niektórzy rodzice zatrzymują się na tym pierwszym etapie i będą cmokać z zachwytu nad tym, jak dziecko jest sprawne i powtarzać z dumą: „Ona to sobie w życiu poradzi!”. Być może będą sami próbować uchronić siebie przed manipulanctwem dziecka, ale z radością popatrzą, jak synek czy córcia skutecznie wywierają wpływ na innych.

Nazywając to sprytem.
A no właśnie… Nie jest przecież tak, że my, dorośli, wszyscy mamy ten sam system wartości. Z niepokojem słucham, jak ludzie powtarzają, że dzieci należy wychowywać „ku wartościom”, bo zawsze z tyłu głowy pojawia się myśl, by ten ktoś dopowiedział, ku jakim.

Zetknęłam się z przypadkiem, kiedy na zajęcia przedszkolne wparował wściekły ojciec, krzyczał na nauczycielkę, że sobie nie życzy, kto jej dał prawo... Wie pani, co go tak bardzo poruszyło? Nauczycielka dzień wcześniej ćwiczyła z dziećmi tzw. magiczne słowa, czyli: „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. A on sobie nie życzy, by tak wychowywać jego dziecko, bo jego dziecko ma być „twardzielem” – żądać, a nie prosić, nie będzie też świata przepraszać! Są więc tacy rodzice, którzy wychodzą z założenia, że dziecko w bardzo określony, „specyficzny” sposób ma sobie w życiu radzić…

W domu opanuje manipulację, ale w świat niech idzie „sprytne”.
Albo nawet: ćwiczyć może sobie w domu, bo ja, rodzic, go przechytrzę. Makiawelizmu nie wymyśliliśmy w końcu dzisiaj…

Aleksandra Piotrowska doktor psychologii. Pracownik naukowy Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego i Wyższej Szkoły Pedagogicznej ZNP w Warszawie

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze