1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Dzieci w dobrobycie. „Wakacje all inclusive nie mają żadnych szans w konkurencji z zaangażowaną obecnością rodzica” – przekonuje Wojciech Eichelberger

Dzieci w dobrobycie. „Wakacje all inclusive nie mają żadnych szans w konkurencji z zaangażowaną obecnością rodzica” – przekonuje Wojciech Eichelberger

Ilustracja Katarzyna Bogucka
Ilustracja Katarzyna Bogucka
Pieniądze gwarantują sukces wychowawczy? – To szkodliwy mit – twierdzi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Rozmowa o wychowaniu w dobrobycie, podczas gdy wiele rodzin żyje w biedzie, nie jest może poprawna politycznie. Ale widzę co najmniej dwa powody, żeby taki temat poruszyć. Po pierwsze – ludzi majętnych w Polsce jest coraz więcej, i dobrze. A po drugie – ci biedniejsi myślą, że gdyby byli bogaci, to mogliby rozwinąć skrzydła jako rodzice, bo brak pieniędzy odbiera im możliwość bycia dobrymi rodzicami.
To z pewnością nie jest reguła, ale bywam w różnych środowiskach, rozmawiam z wieloma ludźmi, czasami skrajnie różniącymi się poziomem zamożności, i raczej obserwuję coś odwrotnego. Wygląda na to, że większość zamożnych rodziców, którzy są właścicielami dobrze prosperujących firm albo pracują na eksponowanych stanowiskach, ma za mało czasu i energii na wystarczająco częste dzielenie się ze swoimi dziećmi obecnością wysokiej jakości, czyli nasyconą uwagą i szczerą potrzebą. Bo to są na ogół ludzie bardzo zapracowani. Przecież zarówno bogactwo, jak i piastowanie odpowiedzialnych stanowisk wymaga nieustannej uwagi, troski i obsługi, których już nie wystarcza dla dzieci. Często są to ludzie wręcz zadręczeni pracą. Zwłaszcza ci, którzy nie znajdują umiaru w powiększaniu swojego majątku, a pieniądz staje się dla nich celem samym w sobie. Ponieważ na co dzień nie znajdują czasu dla swoich dzieci, to starają się im to wynagrodzić, organizując kilka razy w roku jakieś atrakcje za ogromne pieniądze. Najpewniej nie wiedzą o tym, że czasu i uwagi rodzica z radością ofiarowywanych dziecku nic nie jest w stanie zastąpić, bo jest to jedyny wiarygodny dowód miłości. Nawet megaimprezy czy pięciogwiazdkowe hotele all inclusive nie mają żadnych szans w konkurencji z zaangażowaną obecnością rodzica.

I na świecie, i w Polsce jest wiele miejsc ze specjalnymi ofertami dla rodziców, którzy mogą w czasie wakacji oddać dzieci pod fachową opiekę.
No właśnie. Bardzo często zamożni, przepracowani rodzice na wakacjach marzą tylko o tym, żeby odpocząć, również od dzieci. Nieświadomie fundują im wtedy kolejne rozczarowanie. Oddają je do hotelowych centrów zabaw czy płacą za usługi opiekuńcze instruktorom, a z dziećmi spotykają się wyłącznie przy posiłkach.

Ale rodzice też muszą odpocząć.
Oczywiście, i to jest paradoks ludzi bogatych, którzy są często tak umęczeni, tak potrzebują odpoczynku, że nawet na wakacjach brakuje im siły dla syna czy córki. W konsekwencji dzieci bogatych czują się często bardziej samotne i opuszczone od innych. Tymczasem rodzice mniej zamożni, mniej zajęci obsługą swoich karier, pieniędzy, a także nadmiernych potrzeb i ambicji, mogą mieć więcej czasu i ochoty na kontakt z dziećmi i w istocie być bardziej szczęśliwi.

Bogaci rodzice mają poczucie winy, że brakuje im czasu dla dzieci. Czym to może skutkować?
Fałszywym przekonaniem, że spłacą emocjonalny dług wobec dzieci większą liczbą rzeczy i kosztownych atrakcji, że poczują się one dowartościowane, gdy usłyszą: „Przecież tyle na ciebie wydaję!”. Ale dzieci nie czują się docenione pieniędzmi. Wręcz przeciwnie – przeczuwają, że to przekupstwo. Bo widzą, że spędzanie czasu z nimi jest dla rodziców jakimś bolesnym poświęceniem. Tak traktowane dziecko albo zacznie stopniowo znikać w wirtualnym świecie komputerowych gier, albo w poczuciu osamotnienia i porzucenia zamknie się w swoim zawalonym gadżetami i pluszakami pokoju, obsesyjnie lansując się na Instagramie, albo będzie szukać potwierdzenia swojej wartości, ulegając sieciowym oszustom i uwodzicielom.

Dzieci potrafią doskonale wykorzystywać poczucie winy rodziców, rozkręcając spiralę materialnych oczekiwań.
To też. Bywają roszczeniowe, wiecznie głodne nowych gadżetów i przyjemności. Z rozpaczy stają się wiernymi wyznawcami wszechobecnej marketingowej doktryny szczęścia: „Jeśli czujesz się nieszczęśliwy, niespełniony, gorszy od innych – to kup nasz produkt! Od razu poczujesz się lepiej!”. Ale nawet dzieci wiedzą, a przynajmniej przeczuwają, że to ściema i iluzja. Bo my, ludzie, jesteśmy istotami społecznymi, więc nie rzeczy są nam potrzebne, lecz inni ludzie. A szczególnie w dzieciństwie i w okresie dorastania bardzo potrzebujemy kontaktu, uwagi i uznania ze strony ważnych dorosłych. Przecież psa też nie dałoby się wychować na zdrowego i normalnego, gdybyśmy oferowali mu jedynie cyfrowe lub pluszowe imitacje innych psów. Wprawdzie bogatych rodziców stać nie tylko na nowe gadżety i superrozrywki, lecz także na posłanie dzieci do dobrych prywatnych szkół i na prestiżowe studia za granicę, lecz to tylko zapewni ich dzieciom wyjątkowy kapitał wykształcenia i perspektywę wysokich zarobków – ale nie szczęście.

Takie wyjazdy to szkoła życia, nauka języka. Co w tym złego?
Oczywiście, że to szkoła życia, która może im pomóc potem w zarabianiu pieniędzy, a czasami także w realizowaniu ich zainteresowań i pasji zawodowych. Ale to nie wyczerpuje listy koniecznych warunków do czucia się zrealizowanym i szczęśliwym człowiekiem. Do tego niezbędne są: samoakceptacja, urealnione – czyli nie narcystyczne – i dobrze ugruntowane poczucie własnej wartości oraz wynikająca z tego zdolność budowania dobrych i trwałych relacji z innymi ludźmi. W tym najlepsze wykształcenie na najznakomitszych uniwersytetach, niestety, nie pomoże.

Dlaczego nie pomoże?
Bo większość dzieci bogatych rodziców dostaje przekaz, że najważniejsze są: posiadanie, bogactwo, pieniądze i luksusowe przedmioty. Dorośli ludzie z zamożnego środowiska często łapią się na tym, że żyją głównie po to, aby obsłużyć swoje rezydencje, samochody i samoloty, a także zatrudniać i weryfikować rzesze ludzi, którzy im w tym pomagają. Gdy problemy z tak wielkimi przedsięwzięciami się nasilają – co jest przecież nieuniknione – ich wizja materialnego szczęścia ulega stopniowej destrukcji. To, co miało być szczęściem, staje się z wolna przekleństwem.

Bogaci rodzice rekompensują rzeczami brak czasu dla dzieci, a ci biedniejsi obwiniają się, że nie stać ich na kupno tych rzeczy. Stają na głowie, żeby na przykład załatwić dziecku najnowszą komórkę, bo chcą, żeby nie czuło się gorsze od rówieśników. I jedni, i drudzy krążą wokół rzeczy, jakby to było najważniejsze.
To prawda. Konsumpcjonizm tak bardzo zdominował nasze życie, marzenia i aspiracje, że również wielkie rzesze ludzi mniej zamożnych i biednych poświęcają wszystko – w tym także jakość relacji z własnymi dziećmi – na rzecz materialnego sukcesu. Więc chcę podkreślić raz jeszcze, że w wychowaniu dzieci liczą się czas, uwaga i miłość. Najlepiej mają się w życiu ci dorośli, których rodzice wiedzieli, że dobra materialne nie są najważniejsze, i dowodzili tego własnym przykładem. Mam na myśli rodziców godziwie zarabiających, ale ceniących sobie czas wolny, realizujących fajne, kreatywne pomysły spędzania czasu razem z dziećmi. Bez wielkich wydatków, ale za to z pomysłem, takie jak: wspólna praca, tworzenie czegoś razem, przygody, wyprawy, rajdy rowerowe, piesze wędrówki. Ale oczywiście istnieje bardzo liczna kategoria rodziców, którzy z trudem równoważą domowy budżet, pracują na paru etatach, by zrealizować choćby podstawowe materialne potrzeby i aspiracje. Oni też nie mają siły i czasu dla swoich dzieci. To im niezbędna jest pomoc ze strony państwa, szkoły i innych instytucji wspierających ich w stwarzaniu dzieciom możliwości rozwojowych i edukacyjnych.

Mniej majętni rodzice odmawiają dziecku kupna czegoś, bo ich na to nie stać. I ono wie, że to prawda. A jakich argumentów mogą używać ci bogaci, skoro dzieci doskonale wiedzą, że pieniędzy w domu jest aż nadto?
Jeśli mentalność dzieci jest niemal od urodzenia formatowana przez rzeczy i pieniądze, to tych argumentów zabraknie. Bo sami rodzice nie są w sprawie odmawiania sobie dobrym wzorem dla swoich dzieci. Prędzej czy później usłyszą od nich, że byli hipokrytami: „Bo sobie niczego nie odmawialiście, a mnie żałowaliście pieniędzy!”.

Jak można zawrócić z tej drogi skupionej wokół rzeczy?
Trzeba zacząć od dawania dziecku tego, co jest mu najbardziej potrzebne, czyli czasu i uwagi. Tylko wtedy niedający się zaspokoić apetyt dziecka na rzeczy i atrakcje zacznie stopniowo spadać. Przestanie też ono szpanować i lansować się wśród rówieśników, używając do tego zdobyczy w postaci nowych strojów, gadżetów czy zdjęć z kolejnych atrakcyjnych wyjazdów. Poczuje się docenione, wartościowe, kochane jako takie – samo w sobie. Nie ma bowiem takiej rzeczy, pozycji, urzędu, sukcesu ani owacji, która mogłaby ukoić uczucie pustki i osamotnienia spowodowane brakiem uwagi, szacunku, docenienia i troski ze strony ważnych dorosłych w okresie dzieciństwa i dorastania.

Znam bogatych ludzi, którzy uczą dzieci samoograniczania się, oszczędzania, etosu ciężkiej pracy. Posyłają dzieci do szkół z internatem, do fizycznej pracy w czasie wakacji.
To są bardzo dobre zabiegi wychowawcze, jednak pod warunkiem, że nie jest to karne zesłanie zbuntowanego nastolatka, który nie jest wystarczająco zachwycony wiecznie nieobecnymi rodzicami, ich materialnymi osiągnięciami i liczbą rzeczy, jakie mu ofiarowali.
Ale jeśli motywacją rodziców jest pokazanie dziecku świata wartości innych niż te materialne i stworzenie okazji, by nabrało szacunku wobec ludzi biednych i tych zarabiających pracą własnych rąk – to super. Każdy bogaty rodzic powinien przypomnieć sobie znaną bajkę „Książę i żebrak”.

Jest jeszcze taki element wychowawczy jak obowiązki, których akurat dzieciom bogatych rodziców brakuje.
To prawda. Rodzice, czy to bogaci czy biedni, powinni troszczyć się o stwarzanie warunków do budowania autonomii i samodzielności dziecka. Służą temu oczywiście takie doświadczenia, jak zarabianie własnych pieniędzy, samoobsługa, obowiązki domowe. Ale wymaganie, żeby dziecko sprzątało po sobie w sytuacji, kiedy w domu sprząta pani gosposia, jest mało przekonujące. Najlepiej byłoby, gdybyśmy się umawiali, że w piątek czy w sobotę sprzątamy razem, całą rodziną. To byłoby ciekawe i integrujące doświadczenie dla wszystkich.

Czy możemy oferować dziecku zapłatę za pracę na rzecz domu, na przykład za wychodzenie z psem?
Ale to robi się dla psa! Jeśli ktoś nie ma ochoty wychodzić z psem, to nie powinien go mieć. Za działania na rzecz domu nie płacimy. No chyba że za umycie auta.

A jak ustalać wysokość kieszonkowego? Bo to, że kieszonkowe jest potrzebne, nie podlega już chyba sporom.
Dziecko powinno mieć pieniądze albo limit dzienny na karcie na drobne wydatki, takie jak jedzenie i małe przyjemności. Ale trzeba stworzyć reguły określające, ile i kiedy dostaje. Umawiamy się na jakąś sumę w zależności od wieku i potrzeb dziecka. My pilnujemy, żeby zapewniać mu tę kwotę, a ono uczy się zarządzać swoim małym budżetem. Nie możemy jednak ciągle mu dokładać. Jeżeli wyczerpało budżet, powinno wyjaśnić, dlaczego to zrobiło. Trzeba uważać, by nie przekroczyć progu, kiedy suma kieszonkowego jest tak duża, że może skłaniać dziecko do chwalenia się kasą przed rówieśnikami.

Na co jeszcze powinni uważać dobrze zarabiający rodzice, by wychować szczęśliwe dzieci?
Tylko na to – i aż na to – by w wiarygodny sposób przekazać im, że o wartości człowieka nie świadczy liczba rzeczy, które posiada, lecz to, czy mógłby czuć się spełniony, nie posiadając niczego, bo wie, kim jest, i zna swoją immanentną wartość.

Wbrew pozorom majętnym rodzicom nie jest łatwo, bo czyha na nich wiele pułapek. Na przykład złudzenie, że za pieniądze wszystko można kupić.
Prędzej czy później wszyscy przekonujemy się o tym, że szacunku i miłości innych ludzi nie da się kupić. A także o tym, że nie będziemy w stanie dać szacunku i miłości innym, póki nie poczujemy szacunku i akceptacji do samych siebie. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze