Opcja jeden plus jeden daje więcej wolności i możliwość większego skupienia się na sobie nawzajem. Z kolei dzieci podobno najbardziej cementują związki i nadają poczucie sensu… Czy zatem partnerzy, którzy nie chcą zostać rodzicami, nie mogą lub jeszcze odkładają tę decyzję, więcej zyskują czy jednak więcej tracą? O to wszystko pytamy psychoterapeutę Jacka Masłowskiego.
Z jakich powodów mężczyźni nie chcą mieć dzieci?
Historycznie najdłużej istniejąca przyczyna to niechęć przed wejściem w długoterminowe zobowiązania. Wielu mężczyzn podąża dziś za przyjemnością, nie obowiązkami. Bo kiedy jesteś nastolatkiem, który musi chodzić do szkoły i podlega ograniczeniom ze strony rodziców, to chcesz się z tego wyzwolić. I wtedy, nawet jeśli poznajesz fajne kobiety, to chcesz z nimi fajnie spędzać czas i nic poza tym. Takie dzieciństwo w wersji turbo. Mężczyźni przedłużają dzisiaj ten okres często trwający dopóty, dopóki nie zwiążą się z ważną dla nich kobietą, która zaczyna komunikować im potrzebę posiadania dziecka. Wtedy wielu jednak odkrywa w sobie chęć zostania ojcem albo tak nie jest – i związek się rozpada.
No dobrze, a inne powody?
Ważny jest też wymiar ekonomiczny, który jest stosunkowo nowym zjawiskiem. Polega na tym, że mężczyźni, i w ogóle pary, myślą w takich kategoriach, że najpierw trzeba się dorobić, kupić mieszkanie, mieć jakieś wykształcenie, zrobić karierę i osiągnąć pewien poziom zabezpieczenia materialnego czy statusu ekonomiczno-społecznego – i dopiero wtedy być może pojawi się przestrzeń na posiadanie dzieci. W naszym kraju tak zwane „pójście w dzieci” często oznacza, że jedno z rodziców przestaje pracować na jakiś czas albo przynajmniej wyraźnie redukuje swoją aktywność zawodową i nie mówimy tu o kilku miesiącach, tylko latach. Dlatego wiele par, które mają interesujące poukładane życie, przedłuża ten moment tak długo, jak to możliwe, albo w ogóle rezygnuje z posiadania dziecka.
Osobnym powodem są przeżycia i wcześniejsze doświadczenia mężczyzny. Może się bać, że nie sprosta roli ojca. Albo że przekaże dziecku te same złe wzorce, które wyniósł z domu i… których często nawet sam nie jest świadom. Mężczyźni niekoniecznie mają tę obawę na wierzchu, często chowają ją w sobie, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. I ten nieuświadomiony strach odpala się w momencie, gdy partnerka zaczyna mówić o dzieciach. Widzę to w moim gabinecie. Często jednym z głównych powodów, dla których mężczyźni sięgają po różnego rodzaju wsparcie czy rozwój na warsztatach, jest to, żeby podpatrzeć, posłuchać i przygotować się do roli ojca.
Mężczyźni przychodzą do twojego gabinetu, gdy dziecko jest już w drodze czy jeszcze wcześniej?
To zwykle mężczyźni, którzy dopiero oswajają się z myślą o zostaniu ojcem. Łączą to z samorozwojem i wzmocnieniem swojej męskości.
Dodam, że dziś pojawia się jeszcze jeden trend – ekologia, która również hamuje mężczyzn przed chęcią zostania rodzicem. Zastanawiam się tylko, czy to autentyczna potrzeba, czy może raczej „dobra racjonalizacja”. Ziemia jest przeludniona, klimat się zmienia, nadciąga ocieplenie. Do tego dochodzi geopolityka, ludzie bogaci się bogacą, a biedni biednieją, a wszystkie te mechanizmy, zdaniem niektórych, prowadzą świat w złą stronę. No i mężczyzna myśli sobie: „Czy jestem aż takim egoistą, żeby powołać do życia dzieci, które mają żyć na tak fatalnym świecie?”. To oczywiście nie jest tylko domena mężczyzn, a również kobiet. No i z tego, co obserwuję, większość młodych mężczyzn jednak chce mieć dzisiaj dzieci.
Odnoszę wrażenie, że mamy jednak więcej bezdzietnych związków. Polska charakteryzuje się jednym z najwyższych poziomów bezdzietności w Europie Środkowo-Wschodniej, jak wynika z badań przeprowadzonych trzy lata temu przez Famwell.
Owszem, jest coraz więcej takich związków, ale pytasz mnie teraz o mężczyzn, a są jeszcze kobiece powody nieposiadania dziecka. A to właśnie one są kluczowe…
Jako psycholożka obserwuję takie zjawisko, że to młode kobiety nie chcą mieć dzieci – nawet częściej niż ich partnerzy. Czy to mężczyźni namawiają dzisiaj kobiety do posiadania potomstwa?
Rzeczywiście tak jest. Kobiety mają świadomość tego, że są w ważnym momencie życia, w którym mogą osiągnąć odpowiedni poziom niezależności, samodzielności i samorealizacji. Wiedzą, że powrót do pracy po ciąży może być niełatwy. Trudno też zapewnić dobrą opiekę dziecku, tak żeby była adekwatna do oczekiwań rodziców. Nie każdy może sobie pozwolić na opiekunkę, która kosztuje jedną pensję.
Poza tym kobiety nie czują się dzisiaj tak bezpiecznie w związkach jak kiedyś. Jeśli kobieta zdecyduje się związać z mężczyzną i mieć z nim dzieci, do tego poświęci na to kluczowe lata swojej młodości – między 25. a 35. rokiem życia – to co zrobi, jeżeli partner ją zostawi? A to się zdarza, i to nierzadko. Młode kobiety zdają sobie z tego sprawę, bo często same były wychowywane przez samotne matki. Dlatego mówią: „Ze mną na pewno tak nie będzie!”.
Albo: „Nawet bym chciała mieć dzieci, ale z kim?!”.
Są też kobiety, które mówią: „Dla mnie to okej, godzę się na to” i one mają łatwiej – w tym sensie, że nie zaprzątają sobie głowy poszukiwaniem wysokojakościowego partnera. Ale faktycznie wiele kobiet mówi o tym, że współcześni młodzi mężczyźni żyją w innej epoce, są na innym poziomie rozwoju, myślenia o życiu czy odpowiedzialności… Poza trudnością ze znalezieniem jakościowego partnera pojawiła się jeszcze jedna rzecz, która hamuje kobiety przed zajściem w ciążę (mężczyzn zresztą też), mówię teraz o zaostrzeniu prawa aborcyjnego w Polsce. To mocny argument za nieposiadaniem dzieci.
Na co jest położony największy nacisk w związkach, które nie mają dzieci? Czy partnerzy muszą się bardziej starać, żeby być dla siebie atrakcyjni? A może jest łatwiej dlatego, że mogą podróżować, zmieniać pracę i miejsce zamieszkania, rozwijać swoje pasje, na które przy dzieciach jest mniej czasu albo nie ma go w ogóle? Mówi się, że dzieci łączą na zawsze, ale może właśnie paradoksalnie związki bezdzietne są bardziej trwałe?
Dzieci nierzadko dzielą ludzi, a nie łączą. A wynika to z tego, że w każdym związku istnieją tzw. potencjały kryzysowe, czyli takie obszary relacji, które się jeszcze nie ujawniły z różnych powodów, między innymi dlatego, że ludzie mają dla drugiej osoby wystarczająco dużo uwagi i czasu. A także dla siebie samych. Po prostu nie są jeszcze zmęczeni, nie mają problemów finansowych… Dzieci działają trochę jak zamarzająca woda, kiedy pojawią się w życiu pary, to wlewają się w każdą szczelinę i potrafią ją rozsadzić głośno z hukiem. Dlatego mówi się, że pary rozstają się najczęściej z trzech powodów: seksu, pieniędzy i dzieci.
Można powiedzieć, że związki, które nie mają dzieci, są osadzone na odczuwaniu satysfakcji ze wspólnego życia, bo tam jest na to przestrzeń.
Z czym przychodzą do gabinetu takie pary? Jakie mają problemy?
Dokładnie takie same problemy jak te z dziećmi. Najwięcej kłopotów dotyczy jakości relacji, braku komunikacji i różnych gierek, które partnerzy ze sobą prowadzą. Jedyna różnica jest taka, że bezdzietni faktycznie wyraźniej widzą siebie nawzajem, w tym sensie że są bardziej na sobie skupieni. Bo jeśli mam trójkę dzieci i żonę, która mnie nie słucha, to wiszące na mnie dzieciaki pozwalają mi tego problemu nie zauważyć. Gdy nie ma dzieci, problemy stają się bardziej widoczne. Ludzie w takich związkach są bardziej zajęci jakością bycia w tym związku.
Skoro takie pary są bardziej skupione na sobie i szybciej dostrzegają problemy, to może dzięki temu mają większą szansę, żeby przetrwać kryzysy? A może częściej przepracowują je na terapii?
Na pewno łatwiej jest im przetrwać z tego względu, że mogą sobie pozwolić na przykład na to, żeby mocniej popracować nad związkiem. Ale też łatwiej jest im się rozstać…
A to, że mają mniejszą barierę wyjścia i szybciej mogą się rozstać – to dla nich lepiej czy gorzej?
Trudno powiedzieć, każde małżeństwo to osobny byt. Statystycznie biorąc, większość ludzi ma jednak dzieci i jest w długotrwałych związkach. Dlatego szansa na stały związek jest raczej wtedy, kiedy te dzieci są, niż gdy ich nie ma. Ale to nie jest uprawnione twierdzenie, po prostu więcej jest małżeństw z dziećmi niż tych bez dzieci.
A co ze związkami, które nie mogą mieć dzieci, a raczej kiedy jedno z partnerów nie może?
To nie jest tak, że jeśli ludzie nie mogą mieć dzieci, to łatwiej i szybciej się rozstają. Oczywiście, jeśli ten związek zaistniał tylko z chęci posiadania dziecka, to prędzej czy później się rozpadnie. Jednak znam pary z długim stażem, które starały się o dziecko i po prostu im nie wyszło, a jednak stworzyły niezwykle silną więź. Paradoksalnie to, że nie mogą mieć dzieci, je wzmocniło.
Bo jeśli staramy się o dziecko i tego dziecka nie możemy mieć, wymaga to od nas dużego porozumienia, umiejętności komunikacji i empatii, żeby nie odrzucić siebie nawzajem. A jeśli ten okres trwa długo, to często wykształca się kultura bycia w związku. Część osób adoptuje dzieci albo inaczej kompensuje sobie tę potrzebę, np. opiekując się zwierzętami. Ci ludzie mają świadomość, że to jest trochę „zamiast”, ale przede wszystkim celebrują wspólne bycie, bo w trakcie odkryli, że są dla siebie największą wartością.
Spójrzmy jeszcze na związki, w których jedno nie chce mieć dzieci, a drugie chce. Przy czym czasem to drugie tylko udaje, że chce…
Mężczyzna z przeszłością, który już ma dzieci, często nie chce destabilizować rutyny swojego życia i zmieniać nawyków. Dlatego mówi: „Nie, dziękuję, mam już dzieci, więcej nie chcę. Jestem na innym etapie życia”.
Znam przypadki wielu kobiet, które były w wieloletnim związku z mężczyznami deklarującymi, że dzieci nie chcą. One się na to godziły, bo chciały być z nimi. A potem oni nawiązywali romans, z którego rodziło się dziecko i one czuły się jak ostatnie naiwne, bo poświęciły swoje marzenie o dziecku dla miłości, a zostały z niczym.
Bardzo dobrze znam te mechanizmy i jest dokładnie tak, jak mówisz – mężczyzna jest po rozwodzie, ma już dzieci i poznaje kilkanaście lat młodszą od siebie dziewczynę, która w pewnym momencie zaczyna komunikować: „Chciałabym, żebyśmy mieli dziecko”. On się na to nie zgadza. Czasem wracają do rozmowy i sytuacja się powtarza. I teraz uwaga – to nie jest standard, ale zjawisko, które często obserwuję – nagle pojawia się kobieta, która nie jest już nastolatką w oczach tego mężczyzny, jest jakaś inna, dojrzała emocjonalnie, ma silną pozycję zawodową – i nagle się okazuje, że ten mężczyzna znalazł partnerkę idealną. Odkrywa w sobie chęć posiadania dziecka, chociaż z tamtą coś go hamowało, jakiś nieświadomy strach. Dlaczego tak się dzieje? Bo mężczyźni, którzy są na wtórnym rynku matrymonialnym, wiążą się często z kobietami-córkami. No i teraz ta córka mówi: „Chcę mieć kolejne córki z tobą”. Tak to wygląda w oczach mężczyzny, ale on nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. A gdy w pobliżu pojawia się kobieta, która stoi na własnych nogach i nie jest na nim uwieszona, sam zaczyna rozmowę o dzieciach.
Wczoraj miałem bardzo fajne spotkanie z kolegą, który powiedział: „Wiesz, ciągle sprzeczam się z moją żoną. Pyta mnie: kiedy wreszcie będzie znowu normalnie? Na co ja jej mówię: Hej, ale właśnie teraz jest normalnie!”. Dlaczego przytaczam tę rozmowę? Bo jeżeli chcemy zachować higienę psychiczną, to mamy jedno gigantycznie trudne ćwiczenie do zrobienia… nazywam to treningiem wdzięczności, czyli afirmowaniem tego, co jest. A nie skupianiem się na tym, czego nie ma. Chodzi mi o autentyczne funkcjonowanie w rzeczywistości, bo każda rzeczywistość tworzy nam i problemy, i szanse. Dlatego warto nauczyć się szukać szans w rzeczywistości, która jest teraz. Właśnie tacy ludzie (i takie związki) mogą być dzisiaj chociaż trochę szczęśliwsi.
Jacek Masłowski: filozof, coach, psychoterapeuta w Instytucie Psychoterapii Masculinum, współtwórca i prezes Fundacji Masculinum, współautor książek.