1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Wojna po pandemii – kolejny cios. Rozmowa z Katarzyną Miller

Wojna po pandemii – kolejny cios. Rozmowa z Katarzyną Miller

Wojna to kolejny cios, kolejne uderzenie w nasze i tak już osłabione pandemią ciała i umysły. (Ilustracja: iStock)
Wojna to kolejny cios, kolejne uderzenie w nasze i tak już osłabione pandemią ciała i umysły. (Ilustracja: iStock)
„Nie można powiedzieć człowiekowi, który jest bojaźliwy: »Przestań się bać«, bo on się właśnie boi. Albo temu, który nie jest empatyczny: »Wczuj się w ich sytuację«. To, co jest najważniejsze, to jakiś rodzaj solidarności z ludźmi z najbliższego otoczenia, z miejscem, w którym żyjemy. To pomaganie tym, którzy tej pomocy potrzebują” – mówi Katarzyna Miller.

Mówiłyśmy o pierwszym roku pandemii, który dla wielu osób był pewnego rodzaju otrząśnięciem się, pobudką, ale też bardzo trudnym czasem. Kolejny, drugi rok kojarzy mi się z takim przedłużającym się zastojem, marazmem…
… zwątpieniem, rezygnacją…

Doszła do tego jeszcze trudna sytuacja w kraju – kolejne fale COVID-19, ale i rosnąca inflacja. Ja na przykład miałam serdecznie dość polityki, a jednak ciągle nią żyłam. Co mnie tylko frustrowało i wbijało w jeszcze większą bezsilność. Jakie Ty masz wspomnienia z tego czasu?
Troszkę zamazane. Ja chyba wzięłam wtedy na przeczekanie i myślę, że dużo ludzi tak zrobiło. Wiesz, jakie słowo przychodzi mi teraz na myśl? „Niemrawy”, ten rok był zdecydowanie czasem „bez energii”. Niektórym trochę się poprawiło, ale innym – pogorszyło, zresztą jak zawsze. Ci, którzy mają „energetyczne zaskórniaki”, w takich trudnych momentach po nie sięgają, natomiast ci, którzy mają tendencję do widzenia szklaneczki raczej do połowy pustej niż pełnej, obsuwają się w dół. Ja przez ten czas ani nie zwyżkowałam, ani się nie osuwałam – ja dryfowałam.

Chyba wszyscy trochę zobojętnieliśmy na te wszystkie newsy, ale i na siebie.
Też miałam takie poczucie. To było czasem funkcjonowanie jakby na autopilocie.

No i przyszedł trzeci rok pandemii. I przyszła wojna tuż za naszą wschodnią granicą. Obudziła w nas dawne traumy, ale też wreszcie obudziła nas z tego marazmu. Wszyscy byliśmy z siebie i z Polaków dumni, jak szybko, skutecznie i ofiarnie rzuciliśmy się, by pomagać Ukraińcom. Myślisz, że to działanie było właśnie takie trochę na przekór temu marazmowi? I przeciwko dawnym traumom z 1939 roku, kiedy to Polska była zaatakowana przez wroga i osamotniona?
Nie bardzo się ośmielam wyrokować na ten temat, bo to są szalenie skomplikowane procesy. Mają wiele źródeł i ścieżek, a z każdej coś płynie. Czuje, widzę i słyszę, że jest bardzo duża serdeczność dla uchodźców, dużo myślenia, jak im pomóc i jak oni w tej sytuacji się czują. Jest to bardzo ciepłe, kojące i, powiedziałabym, kobiece – robienie zbiórek, szukanie mieszkań, organizowanie paczek.

Nie jestem w stanie powiedzieć jednak, jaki to ma czy miało wpływ na nas jako na społeczeństwo, bo wszyscy jesteśmy trochę pooddalani od siebie przez tę pandemię, osobni. Mamy kontakt głównie ze znajomymi, żyjemy w enklawach, mniej społecznie. Świat przez te dwa lata odzwyczaił się od kontaktowania się ze sobą uliczno-kawiarnianego. W tym sensie ta wojna była i jest dla nas wszystkich czymś w rodzaju alarmu.

Bardzo mnie zbudowało to, że tym razem było w nas mniej strachu. Pierwszego dnia był impuls, jak przy początkach pandemii, podyktowany lękiem – robienia zapasów, tankowania na stacjach benzynowych czy wypłacania gotówki z bankomatów, ale ostatecznie nie pozamykaliśmy się w domach, tylko ruszyliśmy na dworce, na granice, do punktów zbiórek. Przejmujące.
To było fenomenalne. Jestem pełna podziwu i szacunku dla wszystkich osób, które z takim poświęceniem pomagały i nadal pomagają innym. Ja nie jestem teraz strasznie dzielna, bo jestem w tym wieku, że nie pójdę już na barykady czy nie pojadę z konwojem, ale pamiętam, jaka byłam butna i wojownicza jako młoda dziewczyna. I tę energię widziałam teraz w ludziach.

Można powiedzieć, że wojna to kolejny cios, kolejne uderzenie w nasze i tak już osłabione pandemią ciała i umysły…
Ja mam przed oczami taki obraz żuczka, który się zatrzymał i przygląda, co się będzie dalej działo. Albo może lepiej sowy, która siedzi na gałęzi, patrzy i myśli: „Świat się kręci, to znów się zakręcił”. Jakoś ciągle nie możemy się nauczyć wspólnoty, pokoju, zdroworozsądkowego sposobu komunikacji miedzy ludźmi i krajami. Ty jesteś jeszcze młoda, ja mam już w sobie pewną dojrzałość, którą dobrze wyrażają słowa Hegla: „Historia uczy, że ludzkość się niczego z niej nie nauczyła”. Niby mamy kartę praw człowieka, wspólnotę europejską, tyle postanowień, ustaleń, traktatów – i co? Owszem, kiedy słyszę, że piłkarze ogłaszają, że w ramach protestu nie zagrają z reprezentacją Rosji w Mistrzostwach Świata, a komitet olimpijski wyklucza Rosję z olimpiady – to mi się strasznie podoba, bo to jest rodzaj międzynarodowego, wspólnego pokazywania: „Zostaniecie sami, jak dalej tak będziecie postępować”. To zresztą może poruszyć naród rosyjski.

Który, jak czuję i słyszę, nie jest tak bardzo po stronie swojego przywódcy czy raczej – dyktatora.
Choć też ma wieki doświadczenia w życiu pod pręgierzem władzy cara oraz jest karmiony propagandą…

Spodobało mi się to, co powiedziałaś o energii kobiecej. Rzeczywiście podczas tej wojny mniej jest wezwań do broni, więcej do pomocy. Czyżby powoli zmieniał się paradygmat? A ta inwazja była ostatnimi podrygami świata, który odchodzi – opartego na sile i podboju, nie na wspólnocie?
Takie ostatnie drgania przedśmiertne? No oby, oby! Oby ten patriarchalny i machowski wzór pogardy dla wszystkiego, co nie nasze, i udowadniania wielkości przez niszczenie – odchodził w zapomnienie. Byłoby to cudowne. W końcu Trump jednak nie został wybrany ponownie.

Pandemia była globalna, ta wojna też jest. Może jednak mimo tego oddalenia coś w nas się przełamało, zjednoczyło?
Ja siebie nie chcę niczym straszyć i nakręcać ani straszyć czy nakręcać nikogo innego – ale myślę, że mamy już dziś takie poczucie, wynikłe z pamięci, że jeśli ktoś atakuje jeden kraj, to zaatakuje i kolejne. Chyba że coś zrobimy. Na tyle długo żyję, na tyle się naoglądałam, naczytałam, nazastanawiałam nad światem i nad ludźmi – że mam w sobie jakiś spokój wewnętrzny. Myślę: „Co będzie, to będzie. Będę się martwić, jak już się stanie”. Na COVID jeszcze nie zachorowaliśmy – ani ja, ani mój Edek. Co się da, to zrobię, na resztę nie mam wpływu.

I bardzo życzę sobie i światu, żebyśmy korzystali z tej wiedzy, jaką mamy o przeszłości, nawet jeśli jest ona przez różne strony przekrzywiana.

A czy powiedziałabyś, że ta wojna to kolejny etap kryzysu, jego bardziej zaawansowany poziom – czy jednak ciągle ten sam kryzys?
Obawiam się, że to ciągle ten sam kryzys. Wydawało nam się, że po drugiej wojnie, która była tak straszna, nigdy to się nie powtórzy. A tu proszę. Nadal liczy się bogacenie się za wszelką cenę, zawsze za cenę krzywdy innych ludzi. Ciągle to samo.

Jakie umiejętności warto by w sobie w tych niepewnych czasach wykształcić? Życie chwilą? A może ostrożność, zapobiegliwość, pragmatyzm?
Możemy wyliczyć jeszcze parę innych postaw – i one wszystkie będą występować wśród ludzi w obliczu kryzysu. Zawsze.

No ale które są dobre?
Te, które Tobie odpowiadają. Jeśliby ktoś Ci powiedział: „Zrób inaczej, niż robisz zawsze” – wcale nie będzie to dla ciebie dobre. Nie można powiedzieć człowiekowi, który jest bojaźliwy: „Przestań się bać”, bo on się właśnie boi. Albo temu, który nie jest empatyczny: „Wczuj się w ich sytuację”. Zmieniają nas doświadczenia, przeżyte głęboko i mocno, o ile współpracujemy z tą rewolucją, z tym tektonicznym poruszaniem się w nas przekonań i postaw. Są tacy, którzy mają poczucie, że trzeba wyciągnąć pieniądze z banku, nakupić cukru i zbudować sobie ziemiankę. Po czym gruchnie w tę ziemiankę pocisk… Nie wiadomo, co będzie dla nas dobre.

To, co jest najważniejsze, to jakiś rodzaj solidarności z ludźmi z najbliższego otoczenia, z miejscem, w którym żyjemy. To pomaganie tym, którzy tej pomocy potrzebują. Rodzaj pokory na zasadzie „będzie co będzie, ale póki co – robię swoje”. Im dłużej pracuję z ludźmi i widzę, jak są do siebie podobni, a jednocześnie zupełnie różni – tym mniejszą mam ochotę mówić, jakie są dobre rozwiązania. Zresztą, dopóki człowiek sam w sobie nie poczuje oparcia, nic mu moje „dobre” rady nie dadzą. Więc dziś mam w sobie jedno wielkie NIE WIEM.

„Nie wiem” jest ok.
Fajnie, że tak myślisz, bo ja i tego nie jestem całkiem pewna. Ale to „nie wiem” nie jest przynajmniej nerwowe, rozpaczliwe ani zrezygnowane.

W jednym z filmów na Netflixie „Monachium. W obliczu wojny”, opowiadającym o porozumieniu monachijskim z Hitlerem, które jednak nie zapobiegło drugiej wojnie światowej, pada zdanie, że najgorsza jest nadzieja, bo ludzie, którzy mają nadzieję, nic nie robią, tylko czekają, aż inni zrobią coś za nich.
Myślę, że jest w tym kawałek czegoś bardzo słusznego, ale można też powiedzieć zupełnie odwrotne zdanie: że tym, co mają nadzieję, jeszcze się coś chce. Więc się z tym zdaniem i godzę, i nie godzę.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze