1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Żyj swoim życiem. To, kim jesteśmy, nigdy nie jest do końca ustalone. Opowiedz własną historię” – zachęca Gregory Berns, autor książki „Zrozumieć siebie”

„Żyj swoim życiem. To, kim jesteśmy, nigdy nie jest do końca ustalone. Opowiedz własną historię” – zachęca Gregory Berns, autor książki „Zrozumieć siebie”

(Ilustracja: iStock)
(Ilustracja: iStock)
Na ile różnych sposobów opowiadasz innym o sobie? Dlaczego porównujesz się z innymi? Czy możesz się zmienić w każdym momencie swojego życia? Czerpiąc ze swoich doświadczeń neuronaukowca, psychologa i psychiatry, Gregory Berns, profesor na Uniwersytecie Emory’ego, opisuje w książce „Zrozumieć siebie. Jak odkrywamy i wymyślamy naszą tożsamość” skomplikowany i niekończący się proces tworzenia się tożsamości. Poniżej jej fragment.

Człowiek z połową mózgu

fragment książki „Zrozumieć siebie. Jak odkrywamy i wymyślamy naszą tożsamość”, Gregory Berns, wyd. Copernicus Center

Ponieważ nasz mózg przechowuje wspomnienia w skompresowanym formacie, pewna część informacji jest z konieczności usuwana. Wszystko to, co pozostaje z nami po tym zabiegu, jest więc zaledwie przybliżoną reprezentacją świata – fikcją na temat tego, co naprawdę miało miejsce. Ponadto z uwagi na to, że każda osoba kompresuje informacje na temat danego wydarzenia w unikalny sposób, wspomnienia dwóch osób z tej samej sytuacji mogą się od siebie znacznie różnić. Zjawisko to unaocznia się, gdy wspominamy przeszłość i opowiadamy sobie historie ze swojego życia. Nietrudno jest wyobrazić sobie sytuację, w której mąż opowiada o czymś, co zdarzyło się przed laty, a jego żona momentalnie go poprawia. Zakładając, że ich związek jest oparty na zdrowych fundamentach, będą spierać się o to do momentu, aż nie osiągną wspólnej wersji wydarzeń.

Nasz dostęp do rzeczywistości jest więc zapośredniczony przez kolektywne rozumienie świata.

Nawet obiektywne pomiary, wykonane przy użyciu skomplikowanej aparatury naukowej czy zwykłej kamery, nie są w stanie dotknąć samych faktów. Dostarczane przez nie dane muszą tak czy inaczej zostać zinterpretowane – czy też przefiltrowane – przez nasz mózg. A że filtrowanie to przebiega nieco inaczej dla każdej osoby, obiektywny zapis wydarzenia – na przykład nagranie z kamery policyjnej – bywa zupełnie niepomocny. Istnieje bowiem wiele interpretacji tego, co zostało nagrane.

Z wszystkich tych przesłanek zdaje się wynikać niepokojący wniosek, iż żadna moja myśl nie jest naprawdę moja. Nawet nasze własne wspomnienia bywają zupełnie niewiarygodne. Przypominają one dziurawą taśmę filmową, którą chętnie wypełniamy tym, co przeczytaliśmy lub usłyszeliśmy od innych ludzi, by potem, w procesie konfabulacji, uznać te wypełnienia za własne. Czy rzeczywistość jest zatem tylko kolektywnym złudzeniem? Do pewnego stopnia tak. Istnieją jednak nie tylko złudzenia użyteczne, które spajają naszą tożsamość, ale i złudzenia naprawdę wyjątkowe (choć podział ten nie zawsze jest jasny). Duża część populacji posiada bowiem wariacje na temat ich osobistej narracji, które zachowuje wyłącznie dla siebie. Takie osoby – można by rzec – opowiadają sobie historie, które prowadzą mniej uczęszczanymi szlakami myślowymi. Jest coś niezwykle intrygującego w tym, z jaką płynnością nasz mózg jest w stanie stworzyć swoją osobistą narrację na bazie takich wyjątkowych myśli. Przyglądając się tej kwestii, znajdziemy być może pewne wskazówki dotyczące tego, czy można zmienić to, kim myślisz, że jesteś.

Pojawienie się urojeń świadczy o poważnym zaburzeniu funkcjonowania mózgu. Wtedy, gdy są one wynikiem możliwego do zidentyfikowania problemu medycznego, określa się je mianem urojeń o podłożu organicznym. Istnieje wiele substancji psychoaktywnych – zwłaszcza środki uspokajające, anestetyki i opioidy – znanych z wpływania na treść przekonań oraz wywoływania halucynacji. (Psychodeliki, takie jak LSD i psylocybina, zniekształcają percepcję, ale generalnie nie powodują urojeń). Z urojeniami wiążą się też niektóre schorzenia. Choroby neurodegeneracyjne, takiej jak choroba Alzheimera czy choroba Parkinsona, często wywołują u pacjentów urojenia, zwłaszcza w późnych stadiach rozwoju schorzenia. Również choroby autoimmunologiczne – na przykład toczeń – mogą powodować urojenia wynikające z zapalenia mózgu.

Czasem jednak lekarze nie są w stanie zidentyfikować podłoża organicznego urojeń. Gdy wszystkie możliwe przyczyny somatyczne zostaną wykluczone, obecność urojeń uznaje się za przejaw zaburzonych funkcji mózgu – a więc za chorobę psychiczną. Zwykle diagnozuje się wtedy jeden z następujących trzech stanów chorobowych: depresję, manię lub schizofrenię. Historia psychiatrii jest szczególnie silnie związana z ostatnim z nich, który określono łacińskim terminem oznaczającym „rozszczepienie umysłu”.

Współcześnie schizofrenia diagnozowana jest na bazie zestawu objawów psychicznych, które wskazują na oderwanie pacjenta od rzeczywistości. Stereotypowy chorujący na schizofrenię człowiek to bezdomna, obłąkana osoba, śmierdząca moczem, która mówi do siebie i walczy z niewidzialnymi agentami CIA. Podobnie jak w przypadku wszystkich chorób istnieje jednak ogromny wachlarz objawów, które mogą występować z różnym nasileniem. Niemniej pacjenci chorujący na schizofrenię przejawiają czasem zachowania, które wskazują na ich oderwanie od rzeczywistości. W ekstremalnych przypadkach osoba chora działa w ramach osobistej narracji obcej dla wszystkich innych członków społeczeństwa. Schizofrenia pokazuje nam wyraźnie, że nasze narracje są w istocie definiowane przez kolektyw czy też kulturę, w której się znajdujemy: to właśnie wtedy, gdy czyjaś narracja zbacza z torów, jesteśmy w stanie dostrzec, że nikt nie jest tak naprawdę niezależną jednostką o unikalnej narracji. Kiedy narracja człowieka odbiega od normy, uznaje się go za szalonego.

Urojenia mają to do siebie, że szalenie trudno jest wyperswadować je ich właścicielom. Psychiatrzy uczą się tego na własnej skórze podczas swojego pierwszego roku rezydentury. Każdy z nich musi przejść przez próbę leczenia pacjentów z urojeniami – zwykle długoletnich pacjentów cierpiących na schizofrenię – poprzez pokazywanie im, że ich przekonania nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Jednak bez leków konfrontowanie pacjentów z faktami rzadko wpływa na ich zaburzony system przekonań.

Na drugim roku rezydentury w Western Psychiatric Institute and Clinic (WPIC) w Pittsburghu leczyłem pacjenta o imieniu Barry (imię zmienione). WPIC był liderem w dziedzinie badań klinicznych i leczenia psychiatrycznego. Sam budynek kliniki górował nad dzielnicą Oakland, rzucając ciepły blask pomarańczowej, ceglanej fasady na całą okolicę. W każdym z trzynastu pięter centrum mieścił się inny oddział psychiatryczny. Na pierwszym piętrze, tuż przy głównym holu – izba przyjęć. Nieco wyżej – piętro pediatryczne. Dalej: piętro geriatryczne oraz piętro z oddziałem zaburzeń nastroju. Zaś na najwyższym piętrze mieścił się oddział zaburzeń odżywiania.

Było tam również piętro z oddziałem schizofrenii. Technicznie rzecz biorąc, był to oddział ogólny dla dorosłych, ale ponieważ psychotyczni pacjenci mogą być niebezpieczni dla siebie i dla swojego otoczenia, byli oni umieszczani razem, aby można było objąć ich szczególną troską w jednym miejscu. Większość pacjentów na oddziale cierpiała na jakiś wariant schizofrenii. Zdiagnozowanie u kogoś tej choroby to poważna sprawa. Schizofrenia jest jedną z tych strasznych przypadłości, na które nie ma lekarstwa. Diagnoza będzie towarzyszyć pacjentowi do końca życia. A rokowania nie są dobre. Na schizofrenię cierpi mniej niż 1 procent populacji, ale przewlekłość tej choroby uniemożliwia zatrudnienie, co skutkuje dużym obciążeniem ekonomicznym osób żyjących ze schizofrenią – w efekcie, choć rzadka, schizofrenia jest trudna do skontrolowania. Osoby chorujące na schizofrenię popełniają samobójstwo znacznie częściej niż osoby zdrowie; dodatkowo zapadają one na inne schorzenia trzy razy częściej niż reszta populacji. Ponieważ ich stan utrudnia im uzyskanie odpowiedniej opieki zdrowotnej, chorujący na schizofrenię zwykle umierają młodo, między innymi na choroby serca, cukrzycę czy raka.

Nie dość, że schizofrenia to poważna choroba, to jeszcze sama etykieta „schizofrenika”* niesie ze sobą ogromny ciężar stygmatyzacji. Dlatego też w WCIP trzymaliśmy się zasady mówiącej, iż należy się upewnić, że dany pacjent spełnia kryteria diagnostyczne, nim w ogóle wypowie się słowo na „S”. Podręcznik DSM (The Diagnostic and Statistical Manual)** był naszą biblią. Diagnoza z użyciem DSM nie była idealna – pacjent musiał bowiem spełniać określoną liczbę kryteriów, by otrzymać daną diagnozę. W czasie gdy przechodziłem moje szkolenie psychiatryczne, ukazała się właśnie czwarta edycja podręcznika, w której do zdiagnozowania schizofrenii potrzeba było stwierdzić u pacjenta przynajmniej dwa z następujących rodzajów objawów (które musiały trwać przynajmniej miesiąc): urojenia, halucynacje, dezorganizacja mowy, katatonia lub dezorganizacja zachowania oraz tak zwane objawy negatywne, czyli zmniejszona intensywność werbalizacji oraz przeżywania emocji. Jednak w przypadku naprawdę dziwacznych urojeń lub halucynacji obejmujących doświadczanie wewnętrznego głosu komentującego bieżące wydarzenia jeden objaw był wystarczający, by zdiagnozować schizofrenię. Oprócz miesięcznego czasu trwania głównych objawów kryteria obejmowały jeszcze co najmniej sześć miesięcy występowania tak zwanych objawów prodromalnych, czyli mniej intensywnych symptomów poprzedzających rozwój pełnoobjawowej choroby. Ponieważ zażywanie narkotyków może być powodem pojawienia się takich objawów, osoba diagnozowana pod kątem schizofrenii powinna najpierw zaprzestać przyjmowania substancji psychoaktywnych.

* Pojęcie to jest dziś coraz rzadziej używane ze względu na jego jednowymiarowość; zaleca się korzystanie z określeń takich jak „osoba (żyjąca) ze schizofrenią” lub „osoba chorująca na…” – przyp. tłum.

** Podręcznik diagnostyczny wydawany cyklicznie przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne – przyp. tłum.

Choć objawy mogą wydawać się dość łatwe do stwierdzenia, problem leży najczęściej w ustalonym odgórnie czasie trwania symptomów. Nie jest niczym zaskakującym, że pacjenci psychotyczni nie należą do najlepszych kronikarzy własnego życia. Nie tylko bowiem bywają oderwani od rzeczywistości, ale w dodatku oś czasu wydarzeń z ich przeszłości jest nieraz bardzo chaotyczna.

U mojego pacjenta, Barry’ego, zdiagnozowano nieokreśloną psychozę nieorganiczną. Oznaczało to, że cierpiał na niektóre spośród objawów schizofrenii, ale nie spełniał kryterium czasu trwania choroby. Barry miał zaledwie dwadzieścia lat – a więc był mniej więcej w typowym wieku, w którym pojawia się pierwszy epizod psychotyczny w przebiegu schizofrenii. Żaden z członków naszego zespołu nie kwapił się jednak postawić mu ostatecznej diagnozy o nazwie „schizofrenia”.

Barry był cichym pacjentem i trzymał się na uboczu, jednak w przeciwieństwie do wielu innych pacjentów zawsze wyglądał na zadbanego. Ten młody mężczyzna z nienagannie ogolonym zarostem i ciemnymi, nisko przyciętymi włosami, które nadawały mu wojskowego stylu, uśmiechnął się do mnie przebiegle, gdy mu się przedstawiłem. Zapytałem go, dlaczego jest tutaj, w szpitalu, a on tylko wzruszył na to ramionami.

Rzecz jasna znałem jego historię medyczną, ale chciałem usłyszeć, co sam pacjent myśli na ten temat. Jak dowiedziałem się z dokumentów, Barry był studentem drugiego roku na prestiżowej uczelni. Po ostatnim semestrze, podczas którego zebrał fatalne oceny, wrócił do domu rodzinnego. Według karty pacjenta mężczyzna cierpiał na specyficzne urojenie – mianowicie był on przekonany, iż posiada tylko połowę mózgu. Z czasem przestał być w stanie myśleć o wszystkim innym i przestał chodzić na zajęcia. Nie słyszał głosów ani nie cierpiał na żadne inne objawy schizofrenii. Jego krew i mocz były czyste jak łza, a więc z pewnością nie przyjmował żadnych narkotyków.

Zapytałem Barry’ego, co stało się z jego mózgiem.

– Skurczył się – odpowiedział.

– Skąd wiesz? – spytałem.

– Czuję to – odparł Barry.

– Gdybyś miał tylko pół mózgu – powiedziałem – jedna strona twojego ciała byłaby sparaliżowana. – To był błąd. Nie powinienem był z marszu podważać jego przekonań, nie próbując wcześniej nawiązać z nim bliższego kontaktu.

Barry pokiwał głową. – Jest mnóstwo ludzi, którzy żyją z połową mózgu – powiedział. – Ta połowa, która pozostała, może sobie poradzić sama.

Z technicznego punktu widzenia była to prawda, ale zjawisko to występowało zwykle u dzieci. Barry został umówiony na rezonans magnetyczny.

– Sprawdźmy to więc – powiedziałem. Mężczyzna wydawał się obojętny i tylko skinął na to głową.

Czułem się skołowany. Ta krótka interakcja z Barrym wystarczyła, bym zrozumiał, że nie ma sposobu, by rozprawić się z jego urojeniami. Dobrze wiedziałem, co pokaże rezonans magnetyczny. Nie było takiej możliwości, by Barry’emu brakowało połowy mózgu. Nie, jeśli nie przejawiał on żadnych poważnych upośledzeń.

Jak widzieliśmy w rozdziale siódmym, przesądy bywają tak silne, że zaczynają one kierować ludzkim zachowaniem. Czy zatem przesąd różni się czymś od przekonania pacjenta, że brakuje mu połowy mózgu? I jedno, i drugie jest w stanie podyktować człowiekowi, co powinien zrobić. W przypadku Barry’ego jego urojenia doprowadziły nawet do porzucenia przez niego uczelni – symptomy spełniły więc kryteria poważnej choroby psychicznej, która uniemożliwia choremu poprawne funkcjonowanie. Prawdopodobnie dlatego Barry znalazł się w szpitalu. Przesądy natomiast nie wpływają na człowieka w tak obezwładniający sposób. W podręczniku DSM na urojenia kładzie się szczególny nacisk. Jeśli są one naprawdę dziwaczne, nie ma potrzeby stwierdzać innych objawów, by móc zdiagnozować schizofrenię.

Ale co to właściwie znaczy, że dane urojenie jest „dziwaczne”? Ostatecznie dziwność to bardzo subiektywne pojęcie. Psychiatrzy wciąż zmagają się tym problemem i zrodziły się wśród nich dwie szkoły myślenia: dziwaczne urojenie musi być albo zasadniczo odmienne od różnych rodzajów dziwnych przekonań, które posiada większość populacji, albo musi być ono na końcowym spektrum typów przekonań, przykładowo pod względem swojej skrajności i odporności na argumenty. Debata ta nie tylko ma praktyczne znaczenie dla sposobu leczenia schizofrenii, ale i mówi nam coś ważnego o naturze osobistych narracji, które, jak argumentowałem, można uznać za pewną formę złudzenia.

Weźmy najpierw na warsztat pierwsze, szerzej akceptowane podejście, mówiące, że urojenia psychotyczne należą do innej kategorii zjawisk niż dziwaczne przekonania. Koncepcja ta jest silnie związana z wczesnymi teoriami schizofrenii. Pod koniec XIX wieku psychiatrzy uznali, że istnieją dwie formy psychozy. Jedna z nich wydawała się słabnąć i zanikać z czasem – pomiędzy epizodami psychotycznymi pacjent często wracał całkowicie do zdrowia. Pacjenci cierpiący na drugą formę natomiast nigdy do końca nie zdrowieli. Niemiecki psychiatra Emil Kraepelin jako pierwszy nadał etykiety tym dwóm rodzajom psychozy. Pierwszą z nich nazwał depresją maniakalną (obecnie nazywamy tę przypadłość chorobą afektywną dwubiegunową), drugą zaś określił mianem dementia praecox. W 1908 roku szwajcarski psychiatra Eugen Bleuler zastąpił ten drugi termin schizofrenią.

Początek XX wieku był okresem intensywnego rozwoju psychiatrii. Lekarze nie tylko próbowali leczyć pacjentów z chorobami psychicznymi, ale i żywo debatowali nad fenomenologią tych chorób. Chociaż Kraepelin prawidłowo zidentyfikował różnicę między zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym a schizofrenią, w praktyce nie było łatwo odróżnić ich od siebie. Biorąc pod uwagę, że jedno z tych zaburzeń charakteryzowało się nawracającymi okresami normalności, często jedyną szansę na diagnozę stanowiła hospitalizacja. Pacjenci, którym się poprawiło, mogli wrócić do swojego codziennego życia. Ci zaś, którym się to nie udało… cóż, mogli już nigdy nie wyjść na wolność.

Niedługo przed rokiem 1920 grupa psychiatrów w Monachium zajmowała się katalogowaniem objawów schizofrenii. Karl Jaspers i Kurt Schneider mieli nadzieję, że to podejście – które zostało zresztą później przyjęte w zasadach DSM – zwiększy precyzję diagnostyczną. Jeśli chodzi o psychozę, psychiatrzy ci uważali, że urojenie powinno być zdefiniowane ze względu na to, w jaki sposób dana osoba utrzymuje swoje przekonanie, a nie ze względu na treść tego przekonania. Lekarzy szczególnie niepokoiły przypadki pacjentów, którzy ze swoich zupełnie poprawnych i powszechnych obserwacji wyciągali niezwykle znaczące wnioski. Schneider później włączył ten typ urojenia do swojej listy pierwszorzędowych objawów schizofrenii. Inne pierwszorzędowe objawy obejmowały halucynacje słuchowe przybierające formę słyszenia w głowie głosów, które zwykle ganią pacjenta lub komentują wydarzenia dziejące się wokół niego. Na liście znalazło się też przekonanie pacjenta, że jego myśli są wynikiem działania jakiejś zewnętrznej siły (tak zwane nasyłanie myśli) lub odwrotnie – że jego myśli są dostępne dla innych (tak zwane rozgłaśnienie myśli).

Fenomenologia Jaspersa i Schneidera jest nadal używana, choć dziś wiemy już, że opisane przez nich objawy pierwszorzędowe są powszechne również w chorobie afektywnej dwubiegunowej. Co ważne, dwudziestowieczni psychiatrzy nie uwzględnili w swoim systemie treści urojeń. Przekonanie mojego pacjenta, Barry’ego, że ma tylko połowę mózgu, było dokładnie tego rodzaju urojeniem pierwszorzędowym, które mnie martwiło. Podejrzewałem, że prawdopodobnie wzięło się ono z jakiejś zwykłej, powszechnej obserwacji Barry’ego, na przykład takiej, że głowa boli go tylko po jednej stronie. Z tej obserwacji pacjent wyciągnął jednak nieprawdopodobny wniosek, że połowa jego mózgu zniknęła. Wracając do Jaspersa, uznalibyśmy, że urojenie to wynikało nie z zaburzenia percepcji, ale raczej z przekształcenia znaczenia, które nadał jej odbiorca1. Gdyby urojenia były kwestią percepcji, wówczas można by odwieść pacjentów od ich przekonań, przedstawiając kontrfaktyczne dowody.

Rzecz jasna przeskanowanie mózgu Barry’ego przy pomocy MRI nie wykazało żadnych anormalności. Wynik rezonansu nie odmienił jednak postawy pacjenta – co nie jest niczym zaskakującym. Tylko czas i leki mogły wpłynąć na jego przekonania. Postanowiliśmy zastosować nowy lek przeciwpsychotyczny zwany resperydonem. Podobnie jak większość innych leków przeciwpsychotycznych resperydon blokuje receptory dopaminy w neuroprzekaźnikach mózgowych. Dlaczego właściwie blokada ta pomaga stłumić objawy psychotyczne? Pozostaje to do dziś tajemnicą. Jednak od czasu odkrycia, że chloropromazyna* – również blokująca dopaminę – pomaga leczyć schizofrenię, rozumienie choroby zaczęło koncentrować się właśnie na dopaminie. Schizofrenia i dopamina są ze sobą tak ściśle związane, że „dopaminowa hipoteza schizofrenii” pozostaje żywa do dziś, choć podlegała wielu modyfikacjom. Przez dziesięciolecia uważano, że nadmiar dopaminy jest przyczyną pozytywnych objawów psychozy, zidentyfikowanych przez Jaspersa i Schneidera.

* Angielska nazwa handlowa: Thorazine – przyp. tłum.

Przeświadczenie to opierało się wyłącznie na obserwacji, że leki blokujące dopaminę pomagały zniwelować te objawy.

Przeprowadzono jednak wiele badań neuroobrazowych i testów genetycznych, by potwierdzić tę teorię, i nie znaleziono w nich przekonujących dowodów przemawiających za jej słusznością. Schizofrenia jest ewidentnie chorobą mózgu obejmującą wiele układów. Inne systemy neuroprzekaźników zaangażowane w objawy psychotyczne to między innymi receptor N-metylo-d-asparaginowy (NMDA), który może być blokowany przez fencyklidynę (PCP [phencyclidine]) i ketaminę, a który często wywołuje halucynacje i urojenia paranoidalne. Podobnie, układ serotoninowy również odgrywa kluczową rolę w schizofrenii, ponieważ to właśnie w nim działają substancje psychodeliczne takie jak LSD i psylocybina. Pojawia się dziś coraz więcej dowodów na to, że substancje psychodeliczne mogą mieć terapeutyczne zastosowanie, usprawniając zachodzenie zmian psychicznych u pacjenta.

W przypadku Barry’ego blokada jego układu dopaminowego nie spowodowała natychmiastowej poprawy, ale już w ciągu kilku tygodni stopniowo przestał on wspominać o swoim niezwykłym przekonaniu. Pacjent jednak nadal uważał, że ma tylko pół mózgu. Wiem o tym, ponieważ codziennie go o to pytałem. Z czasem jednak przekonanie to zeszło na dalszy plan i przestało być głównym motorem jego działań. W momencie gdy wypisywaliśmy go do domu, Barry sprawiał wrażenie zupełnie normalnego. W trakcie rozmów z nim nie byłem już w stanie ocenić, czy jego dziwne przekonanie na temat własnego mózgu wypłynie w ciągu pierwszych pięciu minut konwersacji czy w ciągu godziny. A może tym razem Barry uzyska wystarczający wgląd i samokontrolę, że zachowa urojenie dla siebie? Przytulając go na pożegnanie, martwiłem się o niego i zastanawiałem się, czy będzie w stanie wrócić na studia, a jeśli tak, to czy stres nie sprawi, że jego urojenia ponownie przejmą kontrolę nad jego życiem.

Historia Barry’ego przemawia za drugim sposobem myślenia o psychozie, zgodnie z którym urojenia leżą na skraju spektrum przekonań. Na pierwszy rzut oka samo przekonanie Barry’ego nie było dziwniejsze niż inne rzeczy, w które wierzą ludzie. Siostra Bonifacja Dyrda wierzyła na przykład, że duch ojca Junipero Serry wyleczył ją z choroby. W dodatku przekonała ona do tej narracji hierarchów Kościoła katolickiego. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych studiowałem medycynę w San Diego, mieszkałem vis-à-vis pewnego rancza, które było powszechnie znane jako miejsce spotkań kultu. Nie poznałem nazwy tej organizacji – Bramy Niebios – dopóki jej członkowie nie popełnili zbiorowego samobójstwa, próbując dotrzeć do obcego statku kosmicznego, który według nich był ukryty za kometą Hale’a-Boppa. Byli członkowie tego kultu prowadzą do dziś jego oficjalną stronę internetową3. Czy trzydzieści dziewięć osób, które zginęły tamtego dnia, cierpiało na zaburzenia psychotyczne? Jeśli tak, to bylibyśmy zmuszeni uznać, że wszyscy członkowie Kościoła scjentologicznego również są psychotyczni. Ich system wierzeń jest jeszcze dziwniejszy niż ten, który wyznawała Brama Niebios.

Podobnie jak w przypadku przesądnych wierzeń sporadyczne objawy psychotyczne są dość powszechne w losowych próbkach populacji. Badanie „US National Comorbidity Survey”, które zostało przeprowadzone na 5877 osobach w latach 1990–1992 i ponownie w latach 2001–2002, miało na celu zmierzenie częstości występowania szeregu objawów chorób psychicznych. Około 28 procent dorosłych udzieliło pozytywnej odpowiedzi na co najmniej jedno pytanie przesiewowe skonstruowane pod objawy psychotyczne. Odpowiedź „tak” padała najczęściej w przypadku pytania:

„Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się sądzić, że ludzie wokół szpiegują cię lub śledzą?” – na tę pozycję zareagowało pozytywnie 12,9% osób. Drugim z kolei, najczęstszym objawem była twierdząca odpowiedź na pytanie: „Czy kiedykolwiek doświadczyłeś widzenia/słyszenia czegoś, czego inni ludzi nie mogli zobaczyć lub usłyszeć?”. Klinicyści podjęli dalsze działania w stosunku do tych potencjalnych pacjentów, ale okazało się, że osób naprawdę chorych jest wśród nich zaledwie około 1 procent. Bardziej szczegółowa analiza wykazała, że można wręcz pogrupować osoby badane wzdłuż spektrum nasilenia na podstawie przybliżonej liczby objawów psychotycznych, które przejawiały – nie jest to więc kwestia zero-jedynkowa. Ponadto, gdy wykorzystujemy pytania takie jak te z wyżej wymienionej ankiety do diagnozowania pacjentów, osoby o intensywnych przekonaniach duchowych lub religijnych są często nie do odróżnienia od hospitalizowanych pacjentów psychotycznych.

Zakres objawów psychotycznych w ogólnej populacji jest zgodny z obserwowanym działaniem leków modulujących urojenia. Blokery dopaminy zmniejszają nasilenie objawów, podczas gdy leki działające na NMDA i serotoninę mogą je zwiększać. Oznacza to, że tendencje urojeniowe są zjawiskiem, które musimy umieścić na kontinuum. Istnieją dwie ogólne implikacje takiego poglądu. Po pierwsze, kategoryczna etykieta schizofrenii nie musi być stosowana dożywotnio wobec osób, u których w pewnym momencie życia zdiagnozowano tę lub pokrewną jej chorobę. Zamiast tego, tak jak ma to miejsce w przypadku wielu chorób przewlekłych, nasilenie schizofrenii może wzrastać i słabnąć; mogą pojawić się również okresy względnej normalności. Oczywiście takie podejście wymagałoby starannego zarządzania leczeniem pacjenta, tak jak odbywa się to w przypadku chorób serca lub cukrzycy. Po drugie, istnienie spektrum psychozy oznacza, że znaczna część populacji – co najmniej 28 procent – żyje w szarej strefie dziwacznych przekonań.

Ten stan rzeczy pozwala nam sądzić, że nasz związek z rzeczywistością jest, przynajmniej zewnętrznie, definiowany przez ludzi wokół nas (i ich wiarę w nasze zdrowie psychiczne). Zdolność do opisywania i rozmawiania o wspólnych wydarzeniach na świecie wymaga pewnego zestawu uzgodnionych, podstawowych zasad. Matematycy nazywają te zasady aksjomatami – prawdami, które uważamy za oczywiste, ale których nie można udowodnić. Na początku tej książki przyjrzeliśmy się już temu, w jaki sposób pierwsze opowieści ustanawiają te podstawowe zasady i funkcje wyjściowe.

Nie można temu zaprzeczyć: inni ludzie mają wpływ na nasze postrzeganie świata. Jednak świat obejmuje nie tylko innych, ale także nas samych. Czy ktokolwiek odważy się podzielić tym, w jaki sposób naprawdę postrzega rzeczywistość? Na pewno nie w całości. Gdybyśmy cały czas wyrażali wszystko to, co siedzi nam w głowach, z pewnością uznalibyśmy się nawzajem za szaleńców. Zajrzyj w głąb siebie, a być może zobaczysz tam epicką historię opowiedzianą z takim rozmachem, że każdy psychiatra uznałby Cię za osobę cierpiącą na manię lub wykazującą skrajny narcyzm. Być może wewnątrz nas, pod spodem, kryje się także nasza nienawiść do samych siebie. A może, co bardziej prawdopodobne, oba te zjawiska współistnieją w ciągłym konflikcie – i tylko heroiczny wysiłek płatów czołowych pozwala nam zachować ten konflikt dla siebie. Dlatego właśnie leki blokujące dopaminę działają. Pomagają utrzymać naszego dżina (lub demona) w butelce. Nikogo nie obchodzi, czy wierzysz, że jesteś drugim Mesjaszem. Tak długo, jak zachowujesz tę myśl dla siebie.

Uświadomienie sobie tego może być wyzwalające. W następnej części tej książki przejdziemy do sposobów, w jakie możemy odmienić nasze osobiste narracje. Jeśli tylko zaakceptujesz, że te narracje same w sobie są fikcją, otworzy się przed Tobą szeroka paleta alternatywnych historii. Pacjenci ze schizofrenią pokazują nam, jak szeroki jest wachlarz opowieści, które ludzie przekazują sobie nawzajem. Oczywiście, społeczeństwo nie zawsze zaakceptuje te historie, ale jest to ryzyko, które musimy podjąć, jeśli odchodzimy od poglądów większości. Jednostka, która działa na własną rękę, robi to na własną odpowiedzialność – być może czeka ją za to pewna nagroda, choćby tak prosta, jak satysfakcja płynąca z podążania za swoimi pasjami, bez względu na to, co myślą inni ludzie.

W przypadku przedsiębiorcy takie ryzyko może nawet przełożyć się na sukces finansowy, chociaż podjęcie go wymaga przekonania dużej liczby innych osób do zaakceptowania nowej, odmiennej wizji. Jednak korzyści odnosi nieraz również całe społeczeństwo. Ostatecznie, w kolektywie muszą pojawiać się zawsze różnorodne jednostki, które postrzegają świat w nieco inny sposób niż cała reszta. Bez nich pozostaje nam tylko wymuszona zgodność myślenia, a więc ślepy zaułek pozbawiony innowacji. W duchu tej dywersyfikacji zobaczmy teraz, jak możemy uwolnić się od niektórych szablonów i podstawowych funkcji, które rezydują w naszym mózgu już od czasów dzieciństwa. Zobaczmy, jak możemy zacząć tworzyć nowe Ja.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze