1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Dziecko w tarapatach. Jak reagować i jak mu pomóc – radzi Wojciech Eichelberger

Dziecko w tarapatach. Jak reagować i jak mu pomóc – radzi Wojciech Eichelberger

(Ilustracja: Katarzyna Bogucka)
(Ilustracja: Katarzyna Bogucka)
Młody człowiek eksperymentuje i często wpada w kłopoty. Rodzice powinni liczyć się z tym, że taki moment przyjdzie. Nawet jeśli ich dziecko nie sprawiało do tej pory problemów. Jak wtedy reagować, radzi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Konkretna, ale dość powszechna sytuacja: dziewczyna, 16 lat, wraca do domu wstawiona. Rodzice są w szoku, bo powtarzali, że alkohol to zło. Reagują natychmiast dając córce szlaban na wychodzenie z domu przez miesiąc. To sensowna odpowiedź na jej zachowanie?
Taka reakcja nie jest dobrym pomysłem. Kara nałożona na córkę w takiej sytuacji ją upokarza. Dobrym pomysłem jest rozmowa, czyli to, co trudniejsze. Z 16-letnią dziewczyną można o wszystkim porozmawiać. Dziewczyny w tym wieku, zaangażowane i odważne, widziałem na strajkach kobiet. Należy im się szacunek. Poza tym kara może powodować tylko jeden skutek – lepszą konspirację. Nastolatka pomyśli: „Już nigdy nie wrócę do domu wstawiona, będę czekać gdzieś, aż wytrzeźwieję, będę oszukiwać, wymyślać wiarygodne preteksty, aby zostać na noc u koleżanki zamiast wracać do domu i dostać upokarzającą karę”.

Punktem wyjścia do takiej rozmowy jest powstrzymanie się od demonizowania zdarzenia czy problemu. Alkohol to istotnie nic dobrego, ale jest dla ludzi, to część życia w zachodniej cywilizacji. W naszym kraju alkohol jest łatwo dostępny, a dorośli oferują w sprawie obchodzenia się z alkoholem bardzo złe wzorce. Od zmiany tych wzorców trzeba zacząć i uczyć nowej, cywilizowanej kultury obcowania z tą używką. Uznawanie alkoholu za samo zło i grożenie strasznymi konsekwencjami i sankcjami z daleka pachnie hipokryzją, co także decyduje o nieskuteczności tej metody.

Ci rodzice argumentowali nałożenie na córkę kary tym, że ona musi ponieść konsekwencje swojego zachowania. Według mnie ona już je poniosła – fatalnie się czuła. Dla wielu rodziców jednak konsekwencje to kara.
Niestety, tak na ogół to wygląda. Podczas gdy pożądaną konsekwencją tego wydarzenia byłaby pomoc udzielona córce w wyrobieniu sobie właściwego poglądu na temat alkoholu, jego wpływu na zdrowie, na relacje z ludźmi, na umysł, na bezpieczeństwo – i rozpoczęcie wdrażania kultury umiarkowania i odpowiedzialności w korzystaniu z niego. To jest najbardziej potrzebne młodemu człowiekowi, a nie upokarzająca kara.

Jak rodzice powinni się zachować? Ja bym powiedziała: „Połóż się, wypij ziółka, jutro pogadamy”. Przytuliłabym.
To byłoby adekwatną rodzicielską reakcją w sytuacji, gdy nastolatek wraca wstawiony po imprezie. Tak właśnie trzeba postąpić. A potem, gdy dojdzie do siebie, spokojnie i mądrze zacząć o tym rozmawiać. Rozmawiać nie po to, by straszyć i budzić awersję do alkoholu, robić z niego owoc zakazany, który uzależnia od pierwszego użycia, lecz żeby rozpocząć dyskusję o kulturze i praktyce odpowiedzialnego używania alkoholu.

Młody człowiek od dziecka obserwuje, że alkohol jest obecny w domu.
No właśnie. Pytanie więc, czy rodzice są w sprawie kultury umiarkowania i odpowiedzialności w obchodzeniu się z alkoholem wiarygodni i kompetentni. Pomóc w tej sprawie mogłoby tak silnie obecne w chrześcijaństwie celebrowanie wina jako sakramentu pojednania z Bogiem. Niestety, nie słychać o tym z kościelnych ambon.

Rodzice tej nastolatki są restrykcyjni, wyznaczyli córce jasne granice, jedną z nich jest powstrzymanie się od alkoholu do 18. roku życia.
Czynienie z alkoholu zakazanego owocu, do którego nieograniczony dostęp otwiera się magicznie w dniu, gdy kończymy 18 lat, sprawia, że ten owoc jawi się dziecku nie jako zakazany, lecz jako odroczony i wyczekiwany, a tym samym szczególnie atrakcyjny.

Trzeba pamiętać, żeby wraz z wiekiem rozluźniać reguły?
Przede wszystkim pamiętać, żeby samemu zachowywać się w sposób, który będzie dziecku służył jako wzorzec i instruktaż na resztę życia, zamiast robić kosmiczną awanturę. Można nawet spróbować docenić to, że córka wróciła do domu, uznając powrót za dowód zaufania do rodziców. Będąc rodzicami dzieci w okresie „burzy i naporu”, winniśmy pamiętać, że młodemu człowiekowi w tym wieku potrzebna jest nasza rodzicielska wiara w jego czy jej możliwości i rozsądek, a także szacunek, jakim obdarzamy ludzi w ogóle. Czyli w praktyce – poważne rozmowy, bardziej partnerskie niż kiedykolwiek przedtem, dzielenie się wiedzą i dobre wzorce dorosłości.

Jesper Juul, duński terapeuta, pisze, że dla niego granice są fetyszyzowane, woli nazywać je regułami. Uważa, że w domu powinny obowiązywać reguły, a w każdej rodzinie mogą być trochę inne. I jeżeli dziecko je łamie, to powinna to być okazja do nauki, a nie dramat.
Zgadzam się. Ja bym nazwał te reguły rodzinnym obyczajem czy katalogiem dobrych praktyk w przeciwieństwie do czegoś w rodzaju rodzinnego kodeksu karnego, pełnego sankcji i gróźb. Taki katalog winien być konstruowany z udziałem nastoletnich dzieci i obowiązywać również dorosłych. Szlaban i kara mogą upokorzyć młodą osobę i sprowokować ją jedynie do skuteczniejszego ukrywania się.

Tarapaty to okazja nie tylko do tego, żeby nastolatek się przekonał, jak sobie wtedy radzi, ale też, jak rodzice go wspierają, jaka jest ta prawdziwa więź między nimi.
To bardzo ważny aspekt sytuacji kryzysowej w relacjach z nastolatkami. Chodzi przy tym nie tylko o pokazanie więzi i troskę o nią, ale również o pokazanie klasy osobistej, właściwego rozumienia i oceny sytuacji oraz przenikliwości wychowawczej. Jeśli o to nie zadbamy i ograniczymy się jedynie do kary i obietnicy: „Jak skończysz 18 lat, to możesz sobie pić”, to dziecko nie będzie wiedziało, jak pić, dlaczego pić, gdzie pić, co pić, z kim pić i kiedy przestać. Więc prawdopodobnie już na studniówce upije się „w trupa” i tak będzie wyglądała jej czy jego zasmucająca inicjacja alkoholowa i efekt naszych chybionych wysiłków wychowawczych.

Nastolatki czasem narozrabiają tak, że trudno im się wykaraskać, na przykład zawalają klasę, nie są dopuszczane do matury. Dla rodziców szkoła – i nic w tym dziwnego – to coś fundamentalnego. Jak mogą pomóc dziecku wybrnąć z takich kłopotów?
Oczywiście szkołę trzeba skończyć, to od strony formalnej otwiera możliwości dalszej edukacji, a tym samym uprawdopodabnia zdobycie jakiegoś pożytecznego zawodu. Ale co innego skończyć szkołę, a co innego usiłować sprostać rodzicielskim wymaganiom w rodzaju kończenia każdej klasy ze świadectwem z czerwonym paskiem. By nie zboczyć na takie wychowawcze manowce, pamiętajmy, że dorastanie dzieci polega m.in. na tym, że szukają swojego miejsca i swojej roli w świecie poprzez realizowanie swoich pasji, zainteresowań i talentów. Więc wybierają te przedmioty, które są dla nich ciekawe i tam angażują maksimum energii, a w pozostałe znacznie mniej. Czasem już w pierwszych klasach szkoły dzieci porzucają to, co je nudzi. Tak przecież zachowuje się każdy dorosły – i z tego warto się ucieszyć. Jeśli nastolatek rozwija swoje zainteresowania, nie olewając totalnie nauki i przechodzi z klasy do klasy, to mamy wystraczający powód do rodzicielskiej radości.

A jeśli nastoletnie dziecko nie przechodzi do następnej klasy?
To trzeba badać i rozważać możliwe powody tej sytuacji. Bo są dziesiątki powodów, dlaczego tak mogło się stać. Pierwszy z brzegu: nastoletnie dzieci zaczynają gwałtownie dojrzewać seksualnie i inne niż nauka sprawy stają się dla nich ważniejsze. I to nie jest jakiś kaprys. Gdy gruczoły seksualne odpalają, ważne stają się relacje z grupą rówieśniczą, pierwsze związki, zakochania, odrzucenia. A to są bardzo ważne elementy ich życiowej edukacji, która powinna być wspierana i monitorowana przez rodziców, a nie uznawana za bzdury i stratę czasu – bo ważniejsze są akurat piątki czy szóstki z matmy. W perspektywie życia tego młodego człowieka z pewnością nie są ważniejsze. Powinien przecież umieć odnaleźć się w sytuacji zakochania, rywalizacji o dziewczynę czy chłopaka. To są dla nastolatków ogromne problemy, które wymagają wsparcia i rozmowy, a nie ignorowania czy deprecjonowania.

Nastolatek zawalił klasę, więc trudno dziwić się rodzicom, że są wściekli.
To prawda. Ale w takich okolicznościach warto się też zamyślić nad tym, na ile my, rodzice, sami się do tego przyczyniliśmy. To, że dziecko zawala rok nauki, znaczy, że ten proces prawdopodobnie trwał już od roku, że problem nie pojawił się nagle, z poniedziałku na wtorek. Prawdopodobnie nie zainteresowaliśmy się w porę jego trudnościami i kłopotami. A dzieci – szczególnie te dorastające – mają teraz naprawdę trudno. Świat stał się skomplikowany, coraz mniej przewidywalny i coraz bardziej groźny. Liczba informacji do przeprocesowania przez mózgi naszych dzieci jest teraz kilkadziesiąt razy większa niż wtedy, gdy my, rodzice, byliśmy nastolatkami. Chwieją się reguły obyczajowe, moralne, systemy polityczne i ekonomiczne, klimat się radykalnie zmienia powodując znikanie lasów, lodowców i setek gatunków zwierząt. W tej sytuacji domaganie się za wszelką cenę od dziecka samych szóstek w szkole jest zdecydowanie nadmiernym i absurdalnym obciążeniem. Jeśli dziecko ma zasadnicze kłopoty z nauką, to trzeba szybko szukać ich ukrytego źródła i pytać, dlaczego brakuje mu sił i czasu, by podołać. Pytanie: „Co w tej chwili jest ważniejsze dla ciebie od matematyki?” nie powinno być ironiczne, lecz zadane poważnie i z troską.

Rodzicom trudno przyjąć, że problemy dziecka są też ich „zasługą”. Raczej zaczną szukać winnych na przykład w złym towarzystwie, co akurat często bywa prawdą. Ale czy zakazywanie kontaktów z rówieśnikami ma sens?
Rodzice powinni raczej postawić sobie pytanie, dlaczego dziecko zadaje się z tym „złym towarzystwem”. Bo prawdopodobnie tylko tam dostaje akceptację, uwagę i zainteresowanie, których my nie potrafimy dziecku zapewnić – choćby z braku czasu. Wtedy izolowanie dziecka od grupy rówieśników nie jest dobrą drogą, bo to znowu jest zajmowaniem się problemami na poziomie objawów. W ten sposób jedynie przesuwamy je w przyszłość, kiedy staną się większe i trudniejsze do naprawienia. Koncentrowanie się na objawach i karaniu wprowadza w naszą relację z dzieckiem złe, nieadekwatne do sytuacji praktyki z relacji pracownik – pracodawca: „Jak nie dowieziesz wyniku, to zostaniesz ukarany, nie dostaniesz podwyżki, a w konsekwencji możemy cię nawet zwolnić z pracy”. A przecież nasze dziecko to nie pracownik. Nie zatrudnimy w jego miejsce innego ani lepszego. Dom i szkoła to nie korporacja ani firma – to przestrzeń, w której dokonuje się wielowymiarowy, subtelny proces kształtowania nowego człowieka, jego ciała, serca i umysłu, poczucia wartości i sensu, wiary w siebie i w więzi międzyludzkie.

Rodzice, śrubując wymagania, paradoksalnie prowokują dziecko do ich omijania. Dlaczego nie mamy zaufania do naszych dzieci?
Brak zaufania do dziecka to jeden z najważniejszych elementów wadliwej strategii wychowawczej. Fundamentem budowania dobrej relacji z dzieckiem i dokonywania skutecznych interwencji w sytuacjach kryzysowych jest trwałe poczucie bezpieczeństwa. Dziecko w relacji z rodzicami powinno czuć się bezpiecznie. Aby tak się działo, musi mieć poczucie, że ma w swoich rodzicach sojuszników, że nie są to kolejni groźni funkcjonariusze represyjnego systemu. W przeciwnym razie dziecko będzie zachowywać się tak, jak w makroskali zachowuje się społeczeństwo, gdy inwigilacja staje się powszechna, kodeks karny zbyt represyjny, a podatki zbyt wysokie. Dziecko zejdzie do podziemia, do tak zwanej szarej strefy i utracimy z nim nie tylko więź, ale nawet kontakt. Dawajmy naszym dzieciom przyzwolenie na błąd, obsuwę, kryzys – niech mają poczucie, że dostaną od nas wsparcie, rozwagę, uwagę i troskę.

Opresyjność rodziców jest dzisiaj zawoalowana – nie bije się już dzieci, i dobrze, ale na przykład wykpiwa je, szydzi z nich.
Rodzicielska opresyjność dotyczy głównie wyników nauczania. A czasami też wyników sportowych. Nadmierny nacisk kładziemy jednak na sukces szkolny, wspierając rankingowe ambicje szkół. Ale sukces szkolny dziecka jest dalece niewystarczającym wskaźnikiem sukcesu wychowawczego – a czasami bywa wręcz prognostykiem wychowawczego niepowodzenia. Bo naszym rodzicielskim zadaniem jest wychowanie człowieka autonomicznego, w miarę szczęśliwego, zdrowego i mądrego – a nie konformisty przeznaczonego wyłącznie do skutecznego zarabiania pieniędzy i ich wydawania. Nie można więc redukować kryteriów życiowego sukcesu do wyników szkolnych. Pamiętajmy, że najwybitniejsi ludzie w historii naszej cywilizacji mieli z reguły kłopoty z dostosowaniem się do ówczesnego systemu szkolnego – byli niepokornymi buntownikami, co dobrze świadczyło o ich charakterze, sile woli, odporności i niezależności.

Według mnie największym sukcesem rodziców nastolatków nie jest to, że nie mają z nimi problemów, bo to nierealne, tylko że dziecko przychodzi z problemami właśnie do nich.
Właśnie tak. A jeśli nie przychodzi z problemami, to prawdopodobnie dużo dzieje się pod dywanem, z czego rodzice nie zdają sobie sprawy. Jest taka książka „Dramat udanego dziecka”, powinna powstać też inna: „Dramat grzecznego dziecka”. Starałem się unikać w wychowaniu swoich dzieci słowa „grzeczny”. Nie o to chodzi, żebyśmy byli grzeczni, lecz żebyśmy byli mądrzy i autonomiczni.

Nie tylko szkoła spędza rodzicom sen z powiek, ale też ryzykowne zachowania nastolatka zagrażające życiu, jak narkotyki, niebezpieczna jazda autem…
W sprawach realnego zagrożenia zdrowia i życia trzeba stawiać zdecydowane granice. Jeśli dziecko nie ma prawa jazdy i odjeżdża naszym autem, to czasami nie mamy innego wyjścia jak od razu dzwonić na policję. Jeśli widzimy, że dziecko uzależnia się od narkotyków, to zwracamy się po pomoc do specjalisty. Ale pamiętajmy, że takie reakcje to tylko pierwszy krok. Potem trzeba dotrzeć do przyczyn takich zachowań i zobaczyć w tym nasze nieuświadomione rodzicielskie błędy i zaniedbania.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze