Bliźnięta budzą powszechną sympatię, ale i stereotypowe reakcje. Jak je wychowywać, by nie czuły się jedną osobą w dwóch ciałach?
Mama ośmiolatków Jasia i Stasia: Od początku, wręcz obsesyjnie, starałam się traktować synów sprawiedliwie. Jednocześnie ich karmiłam, przewijałam, przytulałam, kąpałam, co czasem przybierało groteskowe formy. Nawet imiona dostali bliźniacze. Ale od urodzenia Jaś wymagał mniej, był spokojny, pogodny. Staś natomiast – jako ten bardziej ruchliwy i płaczliwy – domagał się więcej wszystkiego: uwagi, opieki, jedzenia. Stawaliśmy z mężem na głowie, by zadowolić Stasia, jednocześnie nie zaniedbując Jasia. Z wiekiem różnice wcale się nie zatarły, a oni nadal są bardzo wyczuleni na równe traktowanie. Dalej więc musimy nieźle się gimnastykować, żeby każdy dostał tyle samo. Coraz częściej zastanawiam się jednak, czy od sprawiedliwości nie jest ważniejsze rozwijanie ich indywidualności, bo przecież są zupełnie inni.
Bliźnięta, zwłaszcza jednojajowe, łączy szczególnego rodzaju bliskość. Znają się i rozumieją jak żadna inna para ludzi. Mają wspólną przeszłość. Spędzają ze sobą więcej czasu niż z rodzicami. Są dla siebie najlepszymi towarzyszami zabaw. Te doświadczenia sprawiają, że nawet przy różnicach charakteru stają się do siebie podobne. Dochodzi do tego środowiskowa i kulturowa presja jedności: bliźnięta są jednakowo ubierane, czesane, posyłane do tej samej klasy. Oczekuje się od nich także identycznego zachowania.
Tymczasem one potrzebują mądrego podejścia rodziców i odpowiedniego traktowania, które pozwoli im rozwinąć własną indywidualność, usamodzielnić się emocjonalnie i uniezależnić jeden od drugiego. Dlatego przed rodzicami bliźniąt stoi nie lada zadanie. Równo obdarzać miłością i uwagą, a jednocześnie każde z nich traktować indywidualnie. Tylko jak to zadanie zrealizować w praktyce?
Rodzice bliźniąt powinni pamiętać, że to dwoje różnych dzieci, nie jedna para. I nie nadawać im imion brzmiących podobnie (Jaś i Staś) lub kojarzonych w pary (Ewa i Adam). Z tych samych powodów lepiej też nie ulegać pokusie ubierania dzieci tak, by wyglądały jak dwie krople wody. Niech każde dostaje ubrania w ulubionym kolorze, nosi różne fryzury, ma prawo do innych zajęć. Wystrzegajmy się obdarowywania ich jednakowymi zabawkami – najlepiej gdy same sobie wybiorą. To uczy je podejmowania samodzielnych decyzji, niezależnych od preferencji drugiego dziecka. Pozwala zaspokoić indywidualne oczekiwania, nie mówiąc już o tym, że łatwiej jest wtedy rozpoznać, co jest czyje.
Prośby też powinny być adresowane osobno do każdego dziecka, a nie do: „bliźniaków”, „braci”, „sióstr”, „dziewczynek” lub „chłopców”. Jeśli to tylko możliwe, dobrze każdemu z bliźniąt zapewnić własny pokój lub choćby kącik czy szufladę na jego skarby.
Rodzice powinni też starać się, by spędzały trochę czasu osobno i każde robiło coś innego. Na przykład jedno idzie z mamą na huśtawkę, drugie z tatą na rower. Tylko uwaga! Niech to nie będzie taki podział, że jedno jest na stałe przypisane tacie, a drugie mamie. Trzeba pozwolić im samym zdecydować. Czy na przykład chcą siedzieć w tej samej ławce, chodzić do tej samej klasy, a nawet do tej samej szkoły. A może nie? Uchroni je to przed komentowaniem różnic między nimi. Mają też im prawo do odrębnych zainteresowań.
Wprawdzie skłania nas do tego ich podobieństwo w wyglądzie, rozwoju, zachowaniach, ale wystrzegajmy się porównań.
Wszelkie porównania przynoszą jedynie szkody – wzmacniają rywalizację i potęgują wzajemną niechęć dzieci. A przede wszystkim powodują, że dzieci odczytują je jako ukryte żądanie, żeby były do siebie podobne. Tymczasem w wychowaniu bliźniąt nacisk powinno się kłaść na podkreślanie mocnych stron, zalet i indywidualnych przymiotów każdego z nich. Jeśli jedno jest wyraźnie lepsze w jakiejś dziedzinie, rodzice powinni znaleźć w drugim inną formę aktywności, w której poczuje się pewnie. I wzmacniać nawet niewielkie różnice, zarówno w ich wyglądzie, jak i upodobaniach, usposobieniu czy zainteresowaniach.
Jednym z największych błędów rodziców jest obarczanie winą obydwojga dzieci za wybryk jednego, mówiąc na przykład: „Znowu nabałaganiliście w pokoju”. Ale nie powinni również za wszelką ceną „dochodzić prawdy”, a już szczególnie szukać winnego.
Niech bawią się, jak chcą, same wypracowują kompromisy, kłócą się i godzą, samodzielnie rozdzielają role. Interwencję należy podejmować tylko w wyjątkowych sytuacjach. I, broń Boże, nie nakładać kar zbiorowych. Jeśli jesteście rodzicami dwójki rozrabiających bliźniąt, największy nacisk powinniście kłaść na uświadamianie im tego, że każdy ponosi odpowiedzialność za swoje czyny.
Bliźnięta są zwykle mniejszymi egoistami niż inne rodzeństwa. Dlatego nie ma potrzeby nieustannie nakłaniać je do dzielenia się zabawkami. Na ogół same dobrze sobie z tym radzą. Nie powinno się też namawiać dziecka bardziej skłonnego do współpracy, żeby ciągle ustępowało drugiemu. Może to doprowadzić do utrwalenia się podziału ról na przywódcę i uległego. Argument: „przecież jesteście bliźniętami” powinien zniknąć raz na zawsze z arsenału rodzicielskich upomnień. Ten fakt nie może przecież wiecznie determinować dzieci.
Rodzice, którzy starają się traktować każde z bliźniąt indywidualnie i wyjątkowo, podkreślają, że dzieci wcale tego nie chcą. Bardziej pilnują, żeby mieć po równo i to samo. Natychmiast zauważają, że brat czy siostra dostali jednego cukierka więcej lub robili coś ciekawszego niż oni. Domagają się również takich samych pochwał i nagród. Rodzice zastanawiają się więc, jak chwalić jedno dziecko, by drugie nie czuło się pokrzywdzone. Jak nagrodzić jedno za piękny rysunek, by drugie nie odebrało tego jako swojej krytyki… Recepta jest prosta: nie oceniać i mówić o emocjach. Zamiast powiedzieć synkowi: „ładnie posprzątałeś”, lepiej określić, co konkretnie udało mu się zrobić: „poukładałeś książki, odkurzyłeś pokój”. Zamiast: „jesteś świetna”, lepiej zwrócić uwagę córce na uczucia: „na pewno byłaś z siebie dumna”. Pochwały takie wymagają od nas więcej wysiłku niż lakoniczne: „super, ekstra”, ale warto się postarać, bo w ten sposób nie wpędzamy w kompleksy bliźniaka, którego w danej chwili nie chwalimy, a chwalonemu pokazujemy, co robi dobrze.
Rodzice na ogół są przeciwni rozdzielaniu bliźniąt w szkole. Argumentują, że ich dzieci są bardzo ze sobą zżyte, że w trudnych sytuacjach wspierają się i mogą na siebie liczyć. Poza tym to bardzo komplikuje rodzicom codzienność – organizują ją według dwóch różnych planów lekcji, dwóch rozkładów zebrań, wycieczek i imprez szkolnych. Ale ten drugi argument łatwo obalić: z takimi samymi problemami zmagają się rodzice, którzy mają dzieci w różnym wieku.
Za rozdzieleniem przemawia wiele ważnych względów: potrzeba uniezależnienia dzieci od siebie, nauka samodzielności, budowanie więzi innych niż bliźniacze. Kiedy bowiem dzieci przebywają stale razem, nie mają silnej potrzeby nawiązywania nowych relacji. Natomiast odseparowanie sprawia, że bardziej identyfikują się jako odrębne osoby. Zyskują również nowe doświadczenia, którymi potem dzielą się z innymi. Bliźnięta, zwłaszcza te zdominowane i nieśmiałe, mogą przekonać się, co potrafią, i po prostu bardziej uwierzyć w siebie. Rozdzielone przestają też stanowić atrakcję dla kolegów i nauczycieli, co dla niektórych dzieci bywa bardzo uciążliwe. Nie są narażone na ciągłe porównywanie i tym samym mają szansę na trafne i uczciwe oceny. Co więcej, same też nie muszą się już tak porównywać i ze sobą rywalizować.
Początki odseparowania mogą być trudne. Ale kiedyś musi ono przecież nastąpić. Może warto zacząć już na etapie szkolnym? Rodzice, którzy odważyli się podjąć taką decyzję, mówią, że się opłaciło.