Schodząc z Kilimandżaro, płakałeś dla siebie. Ale łzy nie są tylko dla nas. I o jedną czwartą więcej białka jest w łzach, kiedy są wywołane przez emocje, dlatego płyną one po twarzy wolniej, bo są bardziej lepkie niż te, które służą do nawilżenia oczu…
Wprawny obserwator może więc odróżnić łzy wzruszenia od tych, które wycisnęła komuś z oczu alergia. Bo łzy pełnią też ważną funkcję w porozumiewaniu się z innymi ludźmi. Załzawione oczy komunikują światu, że coś ważnego się z nami dzieje, i są odczytywane jako alarmująca prośba o współczucie, a nawet pomoc w cierpieniu, którego nie możemy już w sobie pomieścić, więc się z nas dosłownie wylewa. Ale nie zawsze płaczemy z bólu. Czasami wylewa się z nas również radość. Więc pozwalajmy sobie i ludziom płakać zarówno ze szczęścia, jak i z bólu.
Często zdarza się, że łzy są jednak przyjmowane obojętnie, a wręcz wywołują zniecierpliwienie i złość.
To prawda. Nawet rodzice potrafią agresywnie reagować na płacz własnego dziecka, bo „nie mogą już słuchać tego płaczu”. Zapewne to ci, którzy sami są przepełnieni wypartym/nieświadomym psychicznym bólem, z którym nie chcą się w sobie kontaktować. Płacz dziecka bywa dla nas wywoływaczem naszych własnych wypartych, niechcianych uczuć. A gdy jest ich w nas dużo i gdy dawno się od własnego bólu odcięliśmy, budzi się w nas obawa, że jeśli pobędziemy dłużej z kimś, kto płaczem otwarcie wyraża swoje bolesne uczucia, to nasza antyłzowa tama pęknie i utoniemy w powodzi własnych łez. Tak więc brak współczucia dla czyichś łez może świadczyć o własnym wielkim nieukojonym smutku, bólu.
Ale dlaczego się łez bać? Przecież nawet mężczyznom już wolno płakać. Istnieją badania, które mówią, że mężczyzna, który płacze, budzi więcej sympatii kobiet, gdyż jest postrzegany jako wrażliwy, a nie jako beksa.
Tak się zdarza, ale ciągle jeszcze za rzadko. Czas promować płaczących silnych mężczyzn, bo ich łzy dużo ważą i wiele znaczą. Czas też obecnych i przyszłych mężczyzn uczyć tego, że prawdziwa siła nie polega na zamrożonym sercu i suchych oczach. Na razie płaczący chłopiec jednak częściej niż dziewczynka słyszy: „Nie bądź beksa, nie bądź baba, przestań się mazać”. Płacząca dziewczynka budzi współczucie, natomiast płaczący chłopiec – niechęć. Zakaz płaczu to nadal istotny element współczesnego chłopięcego i męskiego etosu.
Czy to ma dzisiaj jakiś sens?
Sens zakazu płaczu stosowany, niestety, nadal w wychowaniu chłopców jest taki, że gdy dorosną, będzie można łatwo ich namówić do zabijania na jakiejś kolejnej wojnie. Bo do zabijania potrzebne jest zamrożone serce. Zaś ujawniające naszą głęboką potrzebę miłości i współczucia łzy rozmrażają nawet najbardziej zlodowaciałe serca. Dlatego właśnie łzy są w tradycyjnym, konserwatywnym, wychowaniu chłopców całkowicie niepożądane.
Wychowując synów, zabraniałeś im łez?
Nie zakazywałem ani nie wyśmiewałem płaczu. Ale ponieważ sam dorastałem w etosie wojownika, to z pewnością własnym przykładem uczyłem synów tego, że chłopcy nie płaczą z byle powodu. Na szczęście był to etos wojownika współczującego, czyli obrońcy słabszych. Sam też około dziesiątego roku życia postanowiłem nigdy więcej nie zapłakać, aby nie dawać satysfakcji tym, którzy próbowali mnie krzywdzić i poniżać. To były trudne czasy: powojenna Warszawa, ja bez ojca, z dziwnym nazwiskiem, przesiedleniec ze Wschodu… Wytrzymałem długo. Byłem już ponad 30-letnim mężczyzną, kiedy pierwszy raz zapłakałem – w trakcie własnej psychoterapii. Serce bolało strasznie. Ale gdy po latach zaczęło wypełniać się uczuciami, emocjami i dawno nieodczuwanymi potrzebami, ulga i radość były wielkie.
Marshall B. Rosenberg w książce „Porozumienie bez przemocy. O języku życia” opowiada o mężczyźnie, którego małżeństwo rozpadło się, bo jego żona powiedziała, że czuje się tak, jakby żyła ze ścianą, żyjąc z mężczyzna, który nie umie płakać…
Każdy umie płakać. Potrafimy płakać od razu po urodzeniu, choć łzy zaczynają płynąć z naszych oczu dopiero około dziesiątego, 12. tygodnia życia. Możemy jednak narzucić sobie niepłakanie. Są na to metody: wstrzymanie oddechu, napięcie mięśni, zaciśnięcie pięści czy złość. Przykrywanie cierpienia, rozpaczy i bezradności agresją to nieświadoma strategia wielu mężczyzn, która spłaszcza im życie i wykańcza serca. Choć trzeba przyznać, że czasami – np. w sytuacji konieczności zdecydowanej obrony siebie lub innych – ta umiejętność się przydaje. Lecz tylko wtedy nam dobrze służy, gdy mamy realną możliwość jej włączania i wyłączania.
A więc nikt nie musi uczyć się płakać. Wystarczy odwołać swoje wczesne, zapomniane decyzje powstrzymujące nasze łzy, a wraz z nimi wrażliwość i czułość serca. Ale trzeba też odrzucić obowiązujące przepisy dotyczące pożądanych cech i zachowań naszej płci, czyli zaryzykować odrzucenie przez naszą grupę odniesienia oraz błogosławiony ból powracającego do życia serca.
Pomagasz pacjentom płakać?
Ci, którzy nie mogą zapłakać, bardzo się nacierpieli w dzieciństwie i bronią się przed płaczem, bo nie chcą znowu poczuć tamtego strasznego bólu. Żyją w przeświadczeniu, że płacz by ich kompletnie rozwalił. Jest to przeczucie z gruntu fałszywe, lecz niezwykle uporczywe. Gdy jednak dostaną przyzwolenie i wsparcie psychoterapeuty, to prędzej czy później zaryzykują uzdrawiający płacz. Uzdrawiający, bo wyrażenie i uświadomienie sobie naszych prawdziwych uczuć zawsze przynosi ulgę. Długie trzymanie ich w ukryciu jest wysoce ryzykowne i kosztowne – bo albo zmęczymy siebie, albo innych, albo siebie i innych.
Są jednak ludzie, którzy płaczą i nie mogą się wypłakać, i wcale nie jest im lepiej…
Tak się dzieje, gdy nie wiemy, czego dotyczy nasz płacz. By łzy przyniosły trwałą ulgę, musimy wiedzieć, jakie uczucia, jaka sprawa lub sytuacja z przeszłości lub teraźniejszości domagają się łez. Warto wtedy pójść do psychoterapeuty albo zapisać się na jakiś turnus czy warsztat terapeutyczny. Możemy być pewni, że prawdziwe łzy zawsze są komunikatem dla nas od podświadomości, że coś ważnego się dzieje w naszym życiu lub że jakaś sprawa z przeszłości domaga się uświadomienia i zakończenia. Dlatego też nie powinniśmy nigdy lekceważyć, a tym bardziej wyśmiewać prawdziwych łez. Może być tak, że łzy otworzą przed nami jakąś od lat wypartą, zamiecioną pod dywan, przestrzeń uczuć i doznań. Dlatego właśnie warto starać się zrozumieć, o co chodzi naszym załzawionym oczom, nad czym tak płaczemy i płaczemy.
No, ale czy my dziś jeszcze płaczemy? Czy nie wystarczają nam płaczące emotikony?
Z pewnością nie wysyłamy emotikonów, gdy naprawdę chce nam się płakać. Bo emotikony nie pozwalają wyrazić prawdziwych, głębokich uczuć, a na domiar złego zwalniają nas z ich precyzyjnego nazywania, a zarazem z odpowiedzialności za to, co komunikujemy. Bo odpowiedzialnym można być tylko za słowo, a nie za obrazek. Wybieramy więc emotikony na zasadzie zabawy, dopasowując obrazek bardziej do tego, co chcielibyśmy czuć, niż do tego, co naprawdę czujemy. Emocje wyrażane za pomocą emotikonów są więc zawsze opatrzone bezpiecznym cudzysłowem. Zauważ, jak prosto i łatwo jest wysłać komuś obrazek serduszka, a jak trudno napisać słowo „kocham”.
Zespół suchego oka to efekt niebieskiego promieniowania ekranów. Dotyka już 40 proc. ludzi. Czy jednak tylko promieniowanie różnych ekranów wysusza nam łzy?
Z naszymi oczami dzieje się to samo co z naszymi sercami, z naszym życiem i z naszą planetą. Wysychamy, pustynniejemy i twardniejemy. Żyjemy nie tylko w sztucznym świetle, lecz także w coraz bardziej sztucznym świecie. Nasze zmęczone oczy potrzebują płakać, by przejrzeć i zacząć ratować nas samych i świat wokół nas, a nasze zagonione, zamrożone serca potrzebują odtajać w strumieniu ciepłych łez i odetchnąć współczuciem. Nawilżanie oczu kroplami z apteki, poprawianie sobie nastroju psychotropami czy używkami na dłuższą metę nie pomoże. Jedynie na zbyt długo zagłuszy naszą wrażliwość i sprawi, że gdy się ockniemy, to może już nie być czego zbierać. Cywilizacja, w której żyjemy, stwarza permanentny stres, zmusza nas do nieustannej rywalizacji z innymi, nie daje czasu na odpoczynek, stawia nam fałszywe, osiągalne dla wybranych cele, takie jak: zawodowy sukces i sławę, materialną beztroskę i pełne bezpieczeństwo. Bardzo dużo nas to kosztuje. Płacimy za to fizycznym i psychicznym zdrowiem, w tym – suchymi oczami i zamrożonymi sercami. A potem bierzemy skutki za przyczyny i, chcąc szybko się ich pozbyć, sięgamy po nawilżające krople do oczu, po chemiczne środki regulacji emocji, jak alkohol, narkotyki, nadużywamy antydepresantów i leków przeciwlękowych.
A powstrzymywanie łez może prowadzić do bezsenności, chorób serca czy właśnie depresji…
Zgoda, tak jest, bo płacz to sposób na kontakt z prawdziwymi uczuciami i potrzebami. Tymczasem nikt nie będzie płakał, kiedy jest pod wpływem adrenaliny, bo adrenalina włącza mechanizm walka – ucieczka. A w tym stanie się nie płacze. Dopiero kiedy wyjdziemy ze stresu, czyli uratujemy życie, zdrowie, kiedy minie sytuacja stresująca, możemy zdobyć się na łzy. Ale tego nie robimy, bo dziś się nie płacze! Odcinamy się od prawdziwych uczuć i potrzeb. Wyślemy co najwyżej emotikona. Tymczasem łzy mogą nas uratować. Wiele jest sygnałów, że żyjemy w świecie, który nas unieszczęśliwia.
Dopiero gdy pozwolę sobie na płacz, zdaję sobie sprawę, że jest mi źle. Wtedy zastanawiam się, co mnie doprowadziło do łez, i mogę coś zmienić?
Gdy pozwalamy sobie na głęboki, szczery płacz, to doświadczamy spotkania z naszą wewnętrzną, wrażliwą, mądrą istotą, która płacze nad naszą arogancką ignorancją i zadaje nam kłopotliwe pytania: „Dlaczego żyjesz tak, jak żyjesz, skoro, czyni cię to nieszczęśliwą, a jednocześnie niszczy cudowną planetę, dzięki której i na której istniejesz? Czy na pewno tego chcesz?”. A tylko taka konfrontacja z naszą wewnętrzną mądrością otwiera szansę na istotną przemianę naszego życia, bo nie będziemy już dłużej mogli siebie oszukiwać, żyjąc obok siebie i wbrew sobie.