1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. „To jest warunek konieczny bliskości – trzeba mieć w sobie trochę podatności na zranienie”. Psychoterapeutka o sercu bez zbroi

„To jest warunek konieczny bliskości – trzeba mieć w sobie trochę podatności na zranienie”. Psychoterapeutka o sercu bez zbroi

(Fot. Arthur Elgort/Conde Nast via Getty Images)
(Fot. Arthur Elgort/Conde Nast via Getty Images)
Paradoks chcenia i niechcenia bliskości. W języku angielskim jest takie ładne słowo „vulnerability”, można je przetłumaczyć jako „podatność na zranienie”. I to jest warunek konieczny bliskości – trzeba mieć w sobie chociaż trochę tej podatności na zranienie, mówi dr Joanna Heidtman.

Karolina Morelowska-Siluk: Stereotypowo będziemy sądzić, że brak bliskości bardziej doskwiera kobiecie niż mężczyźnie, że to ona będzie do bliskości naturalnie dążyć. Jednak my, kobiety, nie jesteśmy wolne od czegoś, co nazywamy lękiem przed bliskością, prawda?

Dr Joanna Heidtman: Nie jesteśmy, zdecydowanie. Myślę, że możemy mylić tu trochę pojęcia. Bo to, co – znowu – stereotypowo, kulturowo przypisujemy w tym kontekście kobiecie, to przede wszystkim opiekuńczość, a ta wcale nie musi wiązać się z prawdziwą bliskością, z umiejętnością tworzenia bliskiej relacji. Można być w roli takiej, czasem wręcz nadskakującej opiekunki, a jednocześnie emocjonalnie pozostawać całkiem daleko.

To, na co dość często zwracają uwagę psychoterapeuci, psychologowie, to fakt, że my rzadko świadomie identyfikujemy lęk przed bliskością, rzadko go w ten sposób opisujemy. Raczej czujemy jakiś rodzaj niepokoju, czegoś nam brakuje, ale nie zdajemy sobie sprawy, że mamy trudność w budowaniu bliskiej relacji, że coś nas blokuje, że robimy różne rzeczy, by takiej pełnej bliskości uniknąć.

Lęk przed bliskością jest czymś nieuchwytnym, trudnym do nazwania, „obliczenia”. Nie powiem, że zawsze powiedzenie o związku „nie jestem w nim szczęśliwa/szczęśliwy” oznacza, że brakuje w nim właśnie bliskości, ale jest tak dość często, kiedy „dokopujemy się”, najczęściej podczas terapii do źródła, do tego, co kryje się pod niebyciem szczęśliwym.

Czasem zastanawiam się jak my w ogóle rozumiemy pojęcie bliskości. Bo mam wrażenie, że dość często niesłusznie przypisujemy ją głównie związkom partnerskim, że to głównie tam jest jej miejsce, tam jest na nią przestrzeń.

Absolutnie tak nie jest. Może istnieć przecież sfera erotyczna w jakiejś relacji bez bliskości, może istnieć bliskość bez sfery erotycznej. Bliskość wciąż łączymy z hasłem dotyk. I może też dlatego tyle z nią niedomówień. Bliskość jest także stopniowalna. Może jej nie być w ogóle, może jej być za dużo i wtedy jest ona zagrażająca relacji. A pomiędzy tymi skrajnościami jest wiele stopni nasilenia.

Przypomina mi się tu od razu Eric Berne i jego sposób opisywania relacji międzyludzkich poprzez coś, co nazwał grami interpersonalnymi. Spotykamy na ulicy sąsiada czy znajomego z pracy. Czy w tej rozmowie będzie bliskość? Zazwyczaj nie. To będzie rodzaj pewnego rytuału. I on to nazywa grą, nie w tym sensie, że coś odgrywamy świadomie albo manipulujemy, chodzi raczej o to, że wszyscy wiedzą, jakie będą kolejne sekwencje tej rozmowy, co ma w niej paść. Każdy zna scenariusz i swoją rolę.

Czyli, ktoś podchodzi i mówi: „Cześć, co słychać?”. A my wiemy, co mamy odpowiedzieć. Zauważ, że zwykle nie mówimy, jak jest naprawdę, co nam gra w duszy. Nie odpowiadamy z poziomu emocji, tylko odpowiadamy wedle tego, co przewiduje scenariusz – „U mnie Ok, a u ciebie?”. Oczywiste jest, że kultura ułatwia nam te interakcje, które są dla nas dość odległe, dając nam gotowe scenariusze. Przecież podobnie wyglądają te wszystkie „koktajl party”, prawda? Niezwykle rzadko zdarza się, żeby pojawiła się w takich okolicznościach rozmowa, którą ktoś zapamięta, która w kimś zostanie. I to jest w porządku, nie mamy bowiem powodu angażować się emocjonalnie w każdą interakcję z każdym człowiekiem, odsłaniać siebie. Mamy różne zbroje, szaty i je zakładamy. To sprawia, że czujemy się bezpieczni.

Nikt nas nie zrani.

A no właśnie! A to jest główna cena, którą potencjalnie możemy zapłacić za bliskość – zranienie. W bliskości nie ma żadnej szaty, nie ma też gotowych scenariuszy.

Operacja na otwartym sercu – od razu takie mam skojarzenie.

Bardzo trafne. Paradoks chcenia i niechcenia bliskości. Chcemy bliskości, bo wtedy mamy poczucie sensu, że coś się ważnego dzieje w tym związku, że jesteśmy słuchani, że jakoś istniejemy w tej relacji, że mamy poczucie łączności czy jedności, no ale z drugiej strony nie chcemy jej, niektórzy bardziej, inni mniej, bo nie chcemy ryzykować odsłonięcia się i ewentualnego zranienia.

W języku angielskim jest takie ładne słowo „vulnerability”. Pamiętam, że podczas studiów w niektórych książkach tłumaczono je jako „podatność na zranienie”. No właśnie i to jest warunek konieczny bliskości – trzeba mieć w sobie chociaż trochę tej podatności na zranienie, ale nie oznacza to oczywiście, że mamy pchać się na ostrza osób, które są wobec nas wrogie czy niechętne. Oznacza jednak, że musimy w jakimś stopniu wyselekcjonowanym osobom odsłonić miękkie podbrzusze.

Rozumiem, że ryzykiem jest wspomniane odsłonięcie się, ale mam poczucie, że to chodzi także o strach przed nieprzewidywalnością. Nigdy nie wiemy przecież jak relacją, w której się odsłoniliśmy się potoczy.

Tak, co oznacza, że musimy mieć wewnątrz siebie taką generalną jednak ufność wobec świata. A nie założenie, że każdy tylko czeka aż się odsłonimy po to, by tę naszą odsłoniętą emocję, wykorzystać przeciwko nam.

Pomyślałam, że taka kobieta, która bliskości się boi, ufność, o której wspomniałaś, będzie nazywała naiwnością.

Dokładnie tak, naiwnością, słabością, albo wręcz – żeby sobie poradzić z brakiem bliskości będzie go na własne potrzeby racjonalizowała nazywając frajerstwem. Dlaczego? Dlatego, że prawdopodobnie kiedyś została zraniona i mówiąc „kiedyś” mam na myśli także a czasem przed wszystkim okres dzieciństwa, kiedy nie mamy żadnych narzędzi, żeby poradzić sobie z tak ogromnym ciosem, jak ten, że najbliższy człowiek rani, jest nieprzewidywalny.

A czy jest taka możliwość, że przed bliskością ucieka, bliskości boi się kobieta, która nie została nigdy zraniona? Interesuje mnie czy z psychologicznego punktu widzenia jest to możliwe?

Wiesz, zastanawiałam się nad tym. Pewne jest jedno – lęk, o którym mówimy jest stopniowalny. Każda z nas ma go w sobie trochę, no bo rozumiemy, że bliskość łączy się zawsze z ryzykiem. Tylko te z nas, które miały bezpieczne te bliskie relacje w dzieciństwie, zazwyczaj mają w sobie wystarczająco dużo zaufania do świata, żeby podjąć ryzyko. Po prostu. A nawet więcej te kobiety są zwykle w stanie także obronić swoje granice, gdy ktoś, kogo do siebie dopuściły okazuje się zagrażający. Umieją powiedzieć „stop” w odpowiednim momencie.

Czyli, bardzo upraszczając, wszystko zależy od tego w co wierzymy, czy wierzymy, że świat jest dobry, czy wierzymy, że świat jest zły…

Tak, i psychoterapeutka we mnie powie, że to zależy od naszych doświadczeń z dzieciństwa, a socjolożka we mnie doda, że jakieś znaczenie może mieć tu także kultura, w której wzrastamy. Czy ona uczy i zachęca do budowania bliskości czy nie. Myślę na przykład, że taka samurajska kultura japońska, z elementami „zachowanie twarzy”, niekoniecznie zachęca do budowania bliskości, tej bliskości w naszym rozumieniu.

Kolejny stereotyp dotyczący bliskości to ten, że bliskość pojawia się między ludźmi bądź nie. Jak ta legendarna „chemia”. Jest bądź nie. I kropka.

No nie, bliskość nie wydarza się samoistnie. Tylko dlatego, że znamy się 50 lat z czego 25 żyjemy pod jednym dachem. Bo i w takich sytuacjach można dobrać się tak „sprytnie”, żeby całe życie być razem i unikać bliskości, żyć sprawami do załatwienia – sprawa 1, 2, 3, 158 i 1000. Obok siebie, bez odsłaniania się.

Oczywiście, czasem nam się wydaje, że znany kogoś długo, więc jesteśmy blisko. Ale to iluzja. Bliskość jest obustronna, to jest też duży kłopot. Nie da się zbudować bliskości jednostronnie. Jak bardzo byśmy się nie starali. Nie. Bliskość to proces. Bliskość to praca. Praca dwóch osób. Absolutnie nie zdarza się sama.

Jak określić czy relacja jest bliska? Po czym stwierdzić czy żyjemy w bliskości? Skoro miewamy problem z definicją tego pojęcia, mamy go pewnie też czasem z określeniem czy występuje ona w naszej relacji.

Często mówi się o dwóch komponentach bliskości: troska i otwartość. Może być jedno, a brakuje drugiego. Można na przykład dzielić się odczuciami i tym co się dzieje, ale nie być gotowym do pomagania sobie. Albo odwrotnie.

Czyli, jeśli są te dwa komponenty możemy mówić o bliskości?

Rzeczywiście, ta definicja wydaje mi się niegłupia.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE