1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Wszyscy niestety normalni” – fragment książki Marii Czubaszek

„Wszyscy niestety normalni” – fragment książki Marii Czubaszek

Maria Czubaszek (Fot. materiały prasowe)
Maria Czubaszek (Fot. materiały prasowe)
„Na weselu naszym były tłumy. Jak w piosence. Na trwałość naszego małżeństwa nikt nie liczył. Jak w życiu” – pisała Maria Czubaszek w opowiadaniu „Vandetta alla Kobietta”.

Fragment książki „Wszyscy niestety normalni” Marii Czubaszek, opowiadanie „Vandetta alla Kobietta”, wyd. Prószyński i S-ka

(Fragment pamiętnika magister N. nigdzie jeszcze niedrukowanego i nigdy jeszcze nienapisanego).

Któż z nas nie oglądał w telewizji Chłopów! No więc ja akurat nie oglądałam. Nie chciałam się zasugerować. Zamierzam bowiem napisać książkę na podobny temat. Mam już nawet tytuł: Mężczyźni. Poza tym posiadam już sporo materiału, niestety.

Jeśli chodzi o miłość, to do szesnastego roku życia byłam wierząca. Ale niepraktykująca. Jak większość dziewcząt marzyłam o tym, żeby jak najszybciej zakochać się, zaręczyć, wyjść za mąż i rozwieść. Moje marzenia spełniły się niemal jednocześnie. Wyszłam za mąż po maturze. Karol był młodym niezdolnym poetą. Poza tym był tak cudownym mężem, że kiedy rzucił mnie w tydzień po ślubie, postanowiłam wychodzić odtąd wyłącznie za żonatych. Oczywiście po uprzednim ich rozwiedzeniu. W parę miesięcy później poznałam Krzysztofa. W przeciwieństwie do Karola był zdolnym, ale za to niemłodym pisarzem. Nawet sporo wydawał! Miesięcznie około 10 000. I wprawdzie w zasadzie nie było mnie stać na tak kosztownego męża, nieopatrznie zakochałam się w Krzysztofie. Podziwiałam jego urodę, jego talent, a zwłaszcza jego żonę! Ale – jak się okazało – bez wzajemności. Ona nie miała jakoś do mnie serca i postawiła sprawę na ostrzu noża: albo ja, albo ona.

Nigdy nie przypuszczałam, żeby w takiej sytuacji Krzysztof mnie wybrał. Nawet mi to przez głowę nie przeszło!

I rzeczywiście. Został z żoną.

Postąpił słusznie. A jednakowoż było mi przykro. Na szczęście bardzo szybko przekonałam się, że czas jest najlepszym lekarzem. I odwrotnie zresztą. Czasem jest najlepszy lekarz. Zwłaszcza gdy ma się grypę. Tak jak wtedy ja. Poszłam więc do zakładowego lekarza, który był akurat okulistą. Urodę miał nienachalną, zarabiał bez przepychu, a jednakowoż straciłam do tego stopnia głowę, że wyszłam za niego. Bo miłość jest ślepa, niestety. Na szczęście, jak wspomniałam, mój mąż był okulistą. Może dlatego małżeństwo z nim tak szybko przywróciło mi wzrok? Nie wiadomo dokładnie. Fakt, że już po miesiącu przejrzałam na oczy. Jerzy żył ponad stan. Małżeński. Doniósł mi o tym lojalnie mój osobisty narzeczony, nie ukrywając, że przyjaciółka mego męża jest wcale, wcale. Postanowiłam zareagować choćby ze względu na narzeczonego.

Rozmowa była tyleż krótka, co definitywna. Mąż odszedł nazajutrz. Narzeczony w parę dni później.

W podróży porozwodowej poznałam Wojtka. To był mój ideał! Sama męskość! Cała ona! Krótko przystrzyżone włosy opadające w miękkich puklach na ramiona, wysokie obcasy, na szyi wisiory, na rękach bransoletki, niepijący, niepalący, niepracujący. Kiedy więc w parę tygodni później załatwił mi taką posadę, że mogłam utrzymać nas oboje, postanowiłam wyjść za niego. Nawet nie wiedział, kiedy mi się oświadczył. Ale ja wiedziałam!

Na weselu naszym były tłumy. Jak w piosence.

Na trwałość naszego małżeństwa nikt nie liczył. Jak w życiu.

Nikt, łącznie z moim mężem, nie wiedział, że tym razem potraktowałam swój związek poważnie. Bo ile razy, kombinowałam, można się rozwodzić? Wiele razy. Oczywiście. Ale po co?

Skoro po każdym niemal rozwodzie ponownie wychodzimy za mąż, a z kolei coraz więcej małżeństw kończy się rozwodem, przychodzi kiedyś moment, w którym powinno się przerwać to błędne koło. A mnie wystarczająco już skołowali dwaj poprzedni mężowie. Trzeciego ja postanowiłam skołować.

Zdecydowałam więc, że będę tolerancyjna. Dla niego. I dla siebie. Bo to właśnie jest, moim zdaniem, jedyną gwarancją trwałości współczesnego małżeństwa.

I tak na przykład, kiedy mój aktualny mąż pojechał na urlop z żoną mego chwilowego narzeczonego, wiedziałam, że postąpił źle. Pamiętałam jednakowoż, że małżeństwo jest na dobre i na złe. Kiedy więc wrócił, przywitałam go jak gdyby nigdy nic. Jeśli liczył, że zażądam rozwodu, przeliczył się. To była moja mała zemsta za poprzednie niepowodzenia.

Innym razem wrócił nieoczekiwanie o dzień wcześniej z delegacji. Wszedł tak cicho do pokoju, że omal mnie nie przestraszył. Ale zanim krzyknęłam, wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. O co mu poszło? – zastanawiałam się.

– Może o to, że nie byłaś sama? – zasugerował mój chwilowy narzeczony, który był przypadkiem świadkiem całej sceny. Nie wierzyłam. A jednakowoż miał rację, niestety. W nocy mój mąż zadzwonił z pobliskiej restauracji i powiedział, że jeśli jeszcze raz zastanie u mnie obcego mężczyznę, w dodatku w swoim szlafroku, to natychmiast przeprowadzi się do matki.

– Nie możesz wymagać – zauważyłam spokojnie – żeby każdy mężczyzna, którego zapraszam na kolację, przychodził z własnym szlafrokiem. A do stołu musi przecież w coś się ubrać! Poza tym jak możesz mnie posądzać, że przyjmuję obcych mężczyzn?! Ten pan jest od dawna moim przyjacielem. Jestem z nim bardzo blisko. Bliżej niż z tobą.

Mimo tych argumentów, w końcu nie do zbicia, mąż na tydzień przeprowadził się do matki. Choć wiedział, że u nas zaczyna się akurat malowanie.

A jednakowoż wybaczyłam mu. Bo kobieta, która chce utrzymać swoje małżeństwo, potrafi wszystko wybaczyć! I sobie, i mężowi. I to jest właśnie vendetta alla kobietta.

Polecamy: „Wszyscy niestety normalni” Maria Czubaszek, wyd. Prószyński i S-ka. (Fot. materiały prasowe) Polecamy: „Wszyscy niestety normalni” Maria Czubaszek, wyd. Prószyński i S-ka. (Fot. materiały prasowe)
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze