1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Chcę mieć wpływ na swoje życie, mogę mieć wpływ na życie innych”. Rozmowa z Magdaleną Rigamonti, dziennikarką i założycielką liceum uczącego wrażliwości społecznej

„Chcę mieć wpływ na swoje życie, mogę mieć wpływ na życie innych”. Rozmowa z Magdaleną Rigamonti, dziennikarką i założycielką liceum uczącego wrażliwości społecznej

Magdalena Rigamonti (Fot. Marek Szczepański)
Magdalena Rigamonti (Fot. Marek Szczepański)
Bezkompromisowa dziennikarka. Siada naprzeciw polityków, działaczy, artystów, uczestników i świadków historii. Czuła obywatelka, która nie tylko dla swoich dzieci współzałożyła prywatne liceum, uczące wrażliwości społecznej. Magdalena Rigamonti o historii, teraźniejszości i przyszłości.

Ujęły mnie hasła Saskiej Szkoły Realnej: nauczanie praktyczne, demokratyczne zasady działania, nacisk na kompetencje przydatne uczniom w ich życiu zawodowym i prywatnym. Zastanawiam się, dlaczego nie są oczywiste dla systemu edukacji.
Bo nie jest oparty na demokracji. Przypomnij sobie szkołę, ja pamiętam swoją, słyszę o szkołach, do których chodzą dzieci znajomych. To system feudalny, pokazujący podległości i uległości – nauczyciel jest bogiem, a uczniowie mają wykonywać polecenia. Jeśli wykonują je dobrze – dostają dobrą ocenę, a jeśli źle – złą. Dziecko nie jest najważniejszym elementem szkoły. Rodzic również nie. Nie chcę krzywdzić nauczycieli ani uogólniać opinii o wszystkich szkołach w Polsce, ale na tym polega system. Nasza szkoła jest do niego w opozycji. Nie za PiS-u powstał autorytarny system edukacyjny, choć teraz jest bardziej pruski niż przed 2015 rokiem. Przypominam, że Bismarck, tworząc edukację, myślał o wykształceniu ludzi podporządkowanych państwu, określonym ideom. Kształcenie miało czynić ich łatwymi do manipulowania.

Szukaliście matematyczki lub matematyka. Zaskoczyło mnie zdanie z ogłoszenia, że musi do was pasować. Czyli?
Rozumieć idee demokratyczne. Najpierw musi być obywatelką lub obywatelem. Cieszymy się, kiedy trafiają do nas ludzie po Szkole Edukacji. Wiesz, co to?

Brzmi jak masło maślane.
Kształci otwartych nauczycieli – obywateli, którzy mają pomysły na uczenie. To szkoła, która uczy edukować. W Polsce studia przygotowujące nauczycieli nie uczą edukować, bo nie uczą empatii, partnerstwa, zasad demokratycznych. Jest wielu wspaniałych nauczycieli, ale to przypadki incydentalne. Jest też wielu wspaniałych dyrektorów, próbują przebijać głową mury, dobijają głowami do szklanych sufitów, tyle że dalej już nie można.

Tu nie ma szklanego sufitu?
U nas sky is the limit. Jesteśmy otwarci na inicjatywy uczniowskie, nauczycielskie i rodzicielskie, panuje trójpodział wpływów. Wspólnie decydujemy. Nasza szkoła jest w sąsiedztwie Teatru Powszechnego, zaprzyjaźniliśmy się. Raz na dwa miesiące w foyer teatru odbywają się nasze wiece – dyskusje pomiędzy gronem uczniowskim, nauczycielskim i rodzicami. Rozmawiamy, dlaczego giną widelce, dlaczego zostawiamy w klasach bałagan albo czy potrzebujemy dodatkowej godziny angielskiego, czy też więcej spotkań z ludźmi poszerzającymi horyzonty.

Co to znaczy realna szkoła?
Realna tu i teraz. Mówimy młodym ludziom: jesteś realny w tej szkole i realnie działamy. Współpracujemy z teatrami, z organizacjami pozarządowymi, z innymi instytucjami. Każdy człowiek, przychodząc do szkoły, w trzecim czy w czwartym miesiącu dostaje listę organizacji pozarządowych i wybiera tę, której działalność chce poznać. Proponujemy edukację prawną, medialną, ekonomiczną, pozarządową, przyrodniczą i klimatyczną. Czyli wszystko, co składa się na obywatelskość. Nie chcę, żeby to były puste hasła.

Rozmawiam z młodymi o tym, czego doświadczyli. W 2023 roku w szkołach podstawowych i liceach wciąż istnieje przemoc. Pod koniec pierwszego semestru I klasy zapytałam jednego z uczniów: „Co u ciebie?”. Odpowiedział: „Nikt jeszcze się tu ze mnie nie śmiał, wszyscy mnie traktują poważnie”. Jest drobny i to wystarczyło, żeby w podstawówce mu dokuczano. Dwa czy trzy razy zmieniał wtedy szkołę.

Każdego roku w maju mamy obronę portfolio. Uczniowie przez cały rok zbierają materiały o tym, co ważnego zrobili dla siebie, dla innych i dla świata. Obrona trwa 20 minut. To wspaniałe, jak się rozwijają, jak są zaangażowani, jacy są wrażliwi. Czasem wystarczy lekko dmuchnąć w żagle i już płyną. A przecież zdarza się, że przychodzą do nas w nie najlepszym stanie psychicznym. Jesteśmy po dwóch latach pandemii, trwa wojna w Ukrainie, to wszystko w nich rezonuje. Mówią o kryzysach w rodzinie, o tym, jak z nich wyszli. Oko się szkli, ale też czuję dumę. Wierzę, że będą z nich superobywatele, superludzie.

Magdalena Rigamonti i Remigiusz Grzela (Fot. Marek Szczepański) Magdalena Rigamonti i Remigiusz Grzela (Fot. Marek Szczepański)

Szkołę założyłyście we trzy – dziennikarka, prawniczka i bizneswoman.
Przyjaźnimy się. Z Dorotą Robinską przez lata byłyśmy w zarządzie społecznej podstawówki. Podpatrywałyśmy, jak się robi szkołę. Dorota jest dyrektorką naszej szkoły. Marta Zieniewska to nasza przyjaciółka, prawniczka, mama trójki nastolatków. Też znamy się ze szkoły podstawowej naszych dzieci. Pomyślałyśmy: trzeba zrobić liceum. Dołączyły Marzena Podgórska-Buchcar, spina administracyjnie naszą Saską Realną, i Aleksandra Kujawska, z wielkim doświadczeniem w organizacjach pozarządowych, pisze doktorat o idei szkół realnych.

Założyłyście szkołę dla swoich dzieci?
Część z naszych dzieci to też nasze uczennice i uczniowie, część się odcina, bo „nie będę z matką do szkoły chodzić”...

Opiekujesz się specjalizacją „Media-art”, czyli media i teatr.
Media i sztuka, w tym teatr, który uważam za obowiązkowy dla każdego światłego obywatela. Takich, którzy nie chcieli chodzić do teatru, trochę pozmuszałam. Pamiętam, jesteśmy na „Antygonie”. Siedzimy, jest dramatyczna akcja i nagle na cały teatr pada: „Żesz kurwa mać!”. Jeden z uczniów akurat oglądał na komórce mecz Ligi Mistrzów. Jego drużynie strzelono gola i się chłopak wściekł. Myślałam, że z niego teatralnie już nic nie będzie. Tymczasem chce się teatru uczyć, żeby zostać komentatorem sportowym, co wymaga emisji głosu i pewnych umiejętności aktorskich. Pokochał teatr na użytek marzeń. Po spektaklach spotykają się z nami aktorzy i reżyser albo reżyserka.

A media? Jestem członkinią Press Clubu skupiającego dziennikarzy na całym świecie. W wielu krajach demokratycznych edukacja medialna jest przedmiotem obowiązkowym w podstawówce i w szkołach średnich. Jarosław Włodarczyk z Press Clubu Polska zaproponował przygotowanie programu na trzy lata, więc wprowadziliśmy taki przedmiot obowiązkowy. Powstaje podręcznik, także dla nauczycieli, których zamierzamy edukować. Kilka szkół samorządowych, na przykład w Gdańsku czy malutkiej Kcyni, jest zainteresowanych wprowadzeniem edukacji medialnej do swoich placówek. Na początku pytaliśmy dzieciaki, z jakimi mediami obcują.

Nie mówią o Facebooku, bo jest dla takich dziadersów jak my. Mówią o Instagramie, Snapchacie, Tik-Toku. Już po pół roku edukacji medialnej kilka razy w tygodniu oglądają programy informacyjne w różnych mediach. Są zorientowane, co dzieje się na świecie. Robią znakomite podcasty z naszymi kolegami z Tok FM. Mają świadomość, że bez wolnych mediów nie ma wolnych obywateli.

Jak w latach 90., znów trzeba wziąć sprawy w swoje ręce?
Tak, potrzebna jest praca u podstaw. Poza tym staramy się opowiadać o świecie, który ich dotyczy. Zajęcia z przedsiębiorczości prowadzi Darek Danilewicz z SGH. Cykle warsztatowe z biznesu Kuba Bojan, specjalista od bitcoinów, start-upów. Jest dużo zajęć dotyczących organizacji pozarządowych.

Taką pracę u podstaw wykonywała twoja babcia Irena, jedna z pierwszych po II wojnie nauczycielek w szkole w Pieniężnie na Warmii, którą później skończyłaś.
Drogę do szkoły przemierzała codziennie pieszo, prawie trzy kilometry. Była siłaczką. Podobnie jak pani Lichodziejewska, nauczycielka polskiego w tej szkole, która uczyła moją mamę. Brat mamy, a mój wujek Kazik Kiziński, był tam później dyrektorem i nauczycielem fizyki. Przez lata nie zdawałam sobie sprawy, że mam geny pedagogiczne. Chociaż kiedy spotykam się z uczniami, to raczej nie na lekcje, tylko na warsztaty albo żeby po prostu pogadać. Dużo wychodzimy, spotykamy się z ciekawymi ludźmi. Naszym gośćmi byli: Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, powstanka Wanda Traczyk-Stawska, historycy, działacze, artyści, dziennikarze. Doszłam do wniosku, że skoro jesteśmy w mieście, które jest pępkiem Polski, jeśli chodzi o kulturę, politykę, instytucje, to musimy z tego korzystać. Zanim powstała ta szkoła, patrzyłam na dzieci swoje, dzieci przyjaciół i widziałam, że nie rozumieją kontekstów, że jedno im nie wynika z drugiego. Zresztą wielu dorosłym też nie wynika, nie rozumieją, że historia się powtarza, a historie opowiedziane w mitach są ciągle żywe i wypływają. Nie zgadzam się na manipulowanie historią. Sama przez lata zbierałam historie wojenne. Chciałam, żeby moi bohaterowie opowiedzieli mi jak najwięcej. Bałam się, że nie zdążę i ktoś będzie manipulował ich przeszłością.

Tak powstała książka „Niewygodni”, dedykujesz ją córkom. Zadajesz innym pytania, których nie zadałaś bliskim, dotykasz również miejsca, z którego pochodzisz.
Moja rodzina przyjechała na Warmię, ale chciałam się dowiedzieć, co tam się działo wcześniej. Warmia była niemiecka, de facto hitlerowska. Jeden chłopak, mówię tak, bo był chłopakiem w czasie II wojny, wyznaje: „Hitler był moim bohaterem”. I że kiedy dowiedział się po wojnie o Auschwitz, długo nie wierzył, że jego bracia, jego Niemcy to zrobili.

Widziałaś swoich rozmówców jako młodych?
Kiedy mówią o najważniejszych chwilach w życiu, a te zdarzały się, kiedy byli bardzo młodzi, to oczy zaczynają im błyszczeć, stają się dziewczynami i chłopakami. Ada Willenberg, ocalała z Zagłady żona uczestnika powstania w Treblince, jest dla mnie dziewczyną.

Też siłaczka. Przez lata woziła do Polski izraelskie wycieczki młodzieży.
Tak, była w Polsce 30 razy z młodzieżą izraelską. Zawsze w czasie urlopu. Córka miała pretensję, że wszystkie dzieci jeżdżą na wakacje, a oni do Treblinki i do innych miejsc... Ada uznawała, że takie realne dotknięcie przeszłości uczy najwięcej. Ale pilnowała, żeby to nie były tylko wizyty w miejscach kaźni. Pokazywała Warszawę, Kraków. Andrzej Seweryn wystawił w Teatrze Polskim adaptację „Niewygodnych”. Zabrałam całą szkołę. Wiem, że ten świat jeszcze długo był w naszych uczniach. Zaprosiłam do szkoły bohatera książki Leszka Żukowskiego, powstańca, więźnia obozu koncentracyjnego Flossenbürg. Tak realnie opowiedział, aż było czuć smród obozu, palących się ciał w powstaniu warszawskim. Kiedy powiedział, że miał wtedy 16 lat, tyle co oni, to już go nie chcieli wypuścić. Też zobaczyli w nim chłopaka. Ważne jest dla nas też dziedzictwo żydowskie. Współpracujemy z Muzeum Polin, z Michałem Laszczkowskim, twórcą Fundacji Dziedzictwa Kulturowego, zajmującej się cmentarzem żydowskim na Okopowej. Tomek Kopeć, tata jednej z dziewczynek, opiekuje się cmentarzem żydowskim w Radości. Dużo sobót dzieciaki tam spędziły, sprzątając, wycinając krzaki, grabiąc, żeby resztki grobów były widoczne.

A skąd wojna w tobie?
Zastanawiam się nad tym. Zaczęłam pisać książkę, ale zrobiła się zbyt osobista, na razie ją porzuciłam. Znałam dziadków, ale byłam za młoda, żeby coś wiedzieć. Mam problem z dziadkiem Bolkiem Łukaszewiczem, ojcem mojego ojca, był na Syberii, nie zdążył do Andersa i znalazł się u Berlinga. Wiem trochę, co robił po wojnie, bo był w Pieniężnie. Myślał, że z kolegami założy spółdzielnię i otworzy restaurację. Tymczasem został posądzony o działania imperialne i trafił do więzienia. Nie wiem dokładnie, co robił. Nie wiem, czy chcę wiedzieć. Znałam go jako ZBOWiD-owca. Nosił w sobie straszną chmurę.

Tragedię Syberii?
Albo tego, co się działo po wojnie. Tragedię, którą mógł fundować innym. Tak to ujmę na razie, mogę się domyślać.

To książka o rodzinie?
Tylko jeden rozdział jest o mojej rodzinie. Kolejne są o wpływie doświadczeń rodzinnych na kolejne pokolenia. O dziedziczeniu traumy.

Twoja rodzina jest dotknięta traumą repatriacji?
Myślę, że tak. Choć rodzice urodzili się już po wojnie, mama w 1949, tata w 1950. Jestem drugim powojennym pokoleniem.

Jakie jest Pieniężno?
Wspaniałe miasteczko, dwa i pół tysiąca mieszkańców. Było zbombardowane w 75–80 proc. Zostały ruiny zamku, do którego przyjeżdżał Kopernik. Jest kościół gotycki, ruiny ratusza, kilka kamienic. Różne rodzaje bloków w zależności od tego, kiedy je zbudowano, w tym bloki pegeerowskie, takie małe klocki. Są domy zbudowane w latach 80., ja w takim mieszkałam. Powstały na miejscu kamienic, z jakąś myślą architektoniczną, żeby je przypominały, choćby spadzistymi dachami. W Pieniężnie chodziłam do podstawówki. Coś mnie stamtąd gnało. Uprawiałam sporty, grałam w siatkówkę. Dużo działałam, stąd myśl, żeby pójść do fajnego liceum w Olsztynie. Tak zrobiłam. Pojawił się teatr, środowisko ludzi, które zaczęłam animować. Ten czas był formujący. Byłam złą uczennicą, bo olewałam szkołę, wagarowałam. Ale na premierę „Niewygodnych” do Teatru Polskiego przyjechała moja wychowawczyni i polonistka Magdalena Śpiewak. Jest ze mnie dumna, a ja się cieszę, że miałam taką fajną nauczycielkę. Jesteśmy po imieniu i się przyjaźnimy.

A skąd potrzeba opowiadania historii?
Zawsze byłam taka stara malutka. Lubiłam słuchać, a nie interesowały mnie opowieści dzieciaków. Słuchałam, co mówią ciotki, wujkowie, dziadek Bolek, który bardzo dużo opowiadał, tylko tak z piedestału, z zadęciem, że coś wolno, a czegoś nie. Ale i tak słuchałam. Moją mamę denerwowały jego opowieści.

Bo to były te opowieści z Syberii?
Było trochę syberyjskich i trochę gloryfikowania jego matki, która wylądowała na Syberii z trójką dzieci. Z jakiegoś powodu pradziadek został w Polsce, nie złapano go i nie wywieziono. Niedawno dowiedziałam się, że prababka miała tatarskie korzenie, stąd lekko ciemna skóra, wystające kości policzkowe. Na Syberii udawała Cygankę i wróżyła Rosjanom, za co dostawała kartofle. Próbowałam o niej pisać w tej książce. Wróciła z dwójką dzieci w 1946 roku. I, uwaga, mój pradziadek Adolf, jej mąż, zastrzelił się w 1949. Nie wiem dlaczego, nikt mi nie chce powiedzieć. Są domniemane historie, że jak przyszli Sowieci zabierać ich na Syberię, schował się. Według innej wersji nie było go, bo załatwiał jakieś sprawy. Dużo złych historii słyszałam o prababce. Wszyscy mówią o niej „babunia”, choć mówią rzeczy potworne. Dla mnie słowo „babunia” jest synonimem zła. Namówiliśmy młodych ludzi z II klasy naszej Saskiej Realnej, żeby nagrali swoich dziadków. Jeden chłopak powiedział: „Zapytałem dziadka: »A czemu ty mi o tym nie opowiedziałeś?«, »Bo nigdy nie pytałeś«”.

Czym są dla ciebie rozmowy z wojennymi dziewczynami i chłopakami?
Boję się banałów. W moim prywatnym życiu sporo się zmieniło w ostatnich trzech latach. To zbiegło się z decyzją o wydaniu „Niewygodnych”, założeniem szkoły. Moje córki z małych dziewczynek stały się młodymi kobietami. Pomyślałam, że chcę mieć wpływ na swoje życie i że mogę mieć wpływ na życie innych.

Przełożyłaś trudne doświadczenie w działanie?
Mogłabym się położyć i powiedzieć, że nie mam siły wstać. Ale pomyślałam: kurwa mać, jest tyle do zrobienia, żyjesz, świat jest wspaniały. No i dziś pędzę ze świadomością, że moje życie jest największą wartością. Jestem zdrową 48-letnią dziewczyną. Mogę wszystko.

Coś ci jeszcze powiem. Cztery razy dzwoniłam do pani Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, powstanki, sanitariuszki, tłumaczki. 97 lat, umysł brzytwa. Powtarzała, że nie udzieli mi wywiadu. Nie chce, ma dość. Niestety, jestem uparta. „To niech pani przyjedzie do mnie do Jastarni”, bo była na wypoczynku. Myślała, że nie będę chciała jechać 400 kilometrów. Spędziłyśmy trzy godziny, była wyjątkowa atmosfera, miejscami ostra. Pani Anna wzrostem mi dotąd sięga, wiesz, co na koniec zrobiła? Możesz wstać? Podeszła do mnie, przytuliła mnie, o tak. Ja pocałowałam ją w głowę. Powiedziała: „To niech mnie pani jeszcze raz pocałuje, dziecko”. Sam widzisz, muszę z nimi rozmawiać. Muszę to robić dla moich dzieci.

Magdalena Rigamonti, dziennikarka. Wywiady publikowała w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Polsce The Times”, „Newsweeku”, „Wprost”. Laureatka Grand Press, Nagrody im. Dariusza Fikusa i Mediatora. Autorka książek, m.in. „Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek”, „Straty. Żołnierze z Afganistanu”, „Dorosnąć do śmierci”, a także „Stos” i „Echo” (cztery ostatnie we współpracy z Maksymilianem Rigamontim), „Niewygodni”. Należy do Press Club Polska. Związana z portalem Onet.pl.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze