1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Ewa Puszczyńska: „Gdy zaczynałam w branży, miałam skończone 40 lat, a w wieku 60 lat dostałam Oscara. Nigdy nie jest na nic za późno”

Ewa Puszczyńska: „Gdy zaczynałam w branży, miałam skończone 40 lat, a w wieku 60 lat dostałam Oscara. Nigdy nie jest na nic za późno”

Ewa Puszczyńska (Fot. Mike Coppola/Staff/Getty Images)
Ewa Puszczyńska (Fot. Mike Coppola/Staff/Getty Images)
W branży filmowej jest prawdziwą potęgą. Wyprodukowała m.in. oscarowe filmy „Ida” i „Strefa interesów”, ale w jej CV znajdziemy również takie tytuły jak „Zimna wojna”, „Silent Twins” czy najnowszy „Prawdziwy ból”, komediodramat w reżyserii Jesse’ego Eisenberga będący pierwszą hollywoodzką produkcją kręconą w całości Polsce i przez polską ekipę. „To film o różnych rodzajach bólu: o bólu rozstania, bólu bycia razem, bólu historycznym...” – mówi Ewa Puszczyńska i wyjaśnia, co tak naprawdę przekonało ją do pochylenia się nad tym projektem.

Podczas jednego ze spotkań z widzami Jesse Eisenberg, nominowany do Oscara aktor, który napisał i wyreżyserował „Prawdziwy ból”, mówił o tym, jak trudne były poszukiwania producenta, który chciałby pochylić się nad tym projektem hollywoodzkim filmem nakręconym w Polsce i z polską ekipą. Co zatem ujęło Panią w tym scenariuszu w tej, mimo wszystko, prostej i wydawałoby się mało przebojowej i odkrywczej, porównując np. z „Zimną wojną” czy „Strefą interesów”, historii?
Jesse odnosił się do Stanów. Tam musiał tłumaczyć producentom, że chce nakręcić taką prostą historię – amerykańskie kino niezależne, tyle że w Polsce; „buddy film” o dwóch kuzynach jadących do Polski. I rzeczywiście, jeżeli sprowadzimy ten film do takiego prostego streszczenia, że to jest historia kuzynów, którzy śladami swojej babci jadą do Polski, żeby odkryć skąd pochodzą, rzeczywiście może się ona wydać banalna. Natomiast jest to tylko streszczenie, które nie oddaje ani tej historii, ani tego, o czym ona jest. Tu dużo kryje się w dialogach i w tym jak ta relacja została napisana i przedstawiona na ekranie.

Ja nie miałam żadnych wątpliwości. Dla mnie ta przygoda zaczęła się wtedy, kiedy kolega, z którym pracowałam przy „Strefie interesów”, zadzwonił do mnie i zapytał czy nie mogłabym polecić jakiegoś polskiego producenta, bo jego koleżanka pracuje właśnie nad filmem, który musi być nakręcony w Polsce. Ja wtedy dosyć odważnie powiedziałam, że nie będę nikogo przedstawiać, tylko sama wyprodukuję ten film. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, co to za projekt i kto za nim stoi, ale jak tylko się dowiedziałam, byłam zadowolona, że podjęłam taką decyzję, która mogła być ryzykowna, ale okazało się, że była to sama przyjemność i rezultat tej pracy jest, uważam, bardzo zadowalający.

A jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z Jesse’em?
Pierwsze spotkanie odbyło się na Zoomie, ale znałam wcześniej Jesseego jako aktora i reżysera. Oglądałam filmy, w których grał, więc nie była to dla mnie zupełnie obca postać, a produkcje, które reżyserował i sztuki, które pisał, dawały mi pewne wyobrażenie o tym, jakim jest twórcą. On sam Polskę znał natomiast głównie od strony rodzinnej – podróż podobną do tej przedstawionej w filmie odbył już lata temu, ale to zupełnie co innego, niż przyjechać i nakręcić tu film. Nie znał nikogo z ekipy i nie wiedział właściwie niczego o tym, jak się pracuje w Polsce.

Pierwsze spotkania polegały więc na przedstawieniu mu polskiej ekipy. Nie mogłam i zresztą nie chciałam powiedzieć: „Jessie, to będzie twój autor zdjęć, a to kostiumograf”. Proponowaliśmy najlepszych z najlepszych, żeby dać mu możliwość wyboru. Jeśli chodzi na przykład o scenografię czy kostiumy, przygotowano moodboardy. Jesse rozmawiał też z autorem zdjęć Michałem Dymkiem i innymi operatorami o wizji – jak sobie ten film wyobrażają i jak go rozumieją, i na podstawie tych rozmów stworzyliśmy ekipę.

Myślę, że to był dobry krok. Zresztą nie wyobrażam sobie, że można było to zrobić inaczej. Stworzyliśmy ekipę, z którą potem pracowaliśmy. Jesse to często podkreśla – to był team. Ja mam taką metodę pracy: nie zatrudniam ludzi, tylko buduję ekipę. Drużynę, w której jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wszyscy gramy do jednej bramki i dajemy z siebie wszystko, żeby powstał film. Tym razem też tak było. To mówiła także Emma Stone, która odwiedziła nas na planie, że rzeczywiście widać, że jesteśmy drużyną i pracujemy razem.

Dla niektórych może być sporym zaskoczeniem, że Emma Stone – laureatka dwóch Oscarów, którą dobrze znamy z ekranu – jest jedną ze współproducentek filmu nakręconego w Polsce. Jak do tego doszło i jak przebiegała ta współpraca?
Emma ma firmę produkcyjną, natomiast fizycznie nie zajmuje się produkcją. Producentką, która rzeczywiście rozwijała scenariusz i była na zdjęciach, była Ali Herting, która przyjechała nawet do Warszawy na premierę. Bezpośrednia współpraca z Emmą to była tylko wizyta na planie, zresztą bardzo miła.

Mieliśmy jeszcze producentkę nadzorującą z ramienia Topic Studios – firmy, która w dużej mierze finansowała ten film – która była codziennie na planie. Ta współpraca również była bardzo przyjemna i nie mieliśmy żadnych zgrzytów, jednak amerykańska producentka Jennifer Semler, również wspaniała osoba, nadawała pracy bardzo duże tempo. My w Polsce, zwłaszcza przy filmach, w które wkłada się duszę i które wymagają pewnego spokoju i refleksji, dajemy sobie troszkę więcej czasu i pracujemy wolniej. Tutaj tempo było bardzo szybkie, ale wszystko się udało. Powiedziałam nawet Jesse’emu, że gdy będzie miał już polskie obywatelstwo i będzie mógł robić filmy w Polsce, wtedy będziemy pracować wolniej, bo tutaj rzeczywiście tempo było amerykańskie, ale sama współpraca i jej efekty są wspaniałe.

Nawiązując do kobiet w branży – Klaudia Śmieja-Rostworowska, współproducentka m.in. „Obywatela Jonesa” i „Silent Twins”, powiedziała w niedawnym wywiadzie dla „Zwierciadła”, że w ostatnich latach wydarzyła się w przemyśle filmowym pewna rewolucja. Jeszcze do niedawna kobiety zajmowały się na planach zdjęciowych głównie asystą i parzeniem kawy, a teraz produkują filmy. Jakie ma Pani rady albo wskazówki dla młodych kobiet, które chciałyby podążać Pani ścieżką?
To bardzo indywidualna sprawa i również kwestia osobowości, ale myślę, że jeżeli rzeczywiście ktoś chce i czuje, że jest to zawód dla niego, to po prostu powinien się rozglądać, uczyć, patrzeć, jak inni to robią, próbować i się nie zniechęcać. Nawet jeżeli coś nam się nie uda, należy to traktować jako lekcję, wyciągać z tego wnioski i iść dalej – jeżeli rzeczywiście wierzymy w to, że chcemy to robić.

To jest bardzo trudna praca, przeznaczona dla osób, które naprawdę uważają, że to jest dla nich i bardzo chcą to robić. Filmy coraz trudniej się finansuje, ale kobiety mają duże szanse, bo jesteśmy bardziej wytrwałe i odporne na stres. Trudniej nam jest także z tego powodu, że mamy rodziny i dzieci, czyli musimy dzielić czas. Potrzebne są też plany na następne lata oraz wizja, co by się chciało robić i gdzie by się chciało być. Trzeba także uważnie dobierać projekty. Czasami nie warto robić, żeby zrobić, tylko robić dlatego, że się chce to zrobić i czuje się, że dany film powinien powstać. To są moje refleksje na ten temat i tutaj myślę również o sobie i o tym, co się u mnie w życiu wydarzyło.

Nie należy też bać zmian i trzeba mieć w głowie to, że nigdy nie jest na nic za późno. Ja zaczęłam pracę w tym biznesie późno, bo miałam skończone 40 lat. Jak teraz patrzę na młode producentki, to bardzo późno. W wieku 60 lat dostałam Oscara za film, który wyprodukowałam, a potem, kilka lat później, zdecydowałam się na otwarcie swojej własnej firmy i zakończyłam w przyjaźni pracę z Opus Filmem, gdzie wiele się nauczyłam. To była moja szkoła filmowa, bo przyszłam do tego biznesu, że tak powiem, z ulicy. Myślę, że trzeba wierzyć w to, że nigdy nie jest na późno i jeżeli chce się próbować, to próbować i robić swoje.

Czy relacje rodzinne, które są jednym z głównych tematów „Prawdziwego bólu”, są dla Pani istotne i czy były one jednym z tych czynników, dla których zdecydowała się Pani na ten projekt?
Relacje rodzinne są dla mnie bardzo ważne. Ja mam bardzo udaną rodzinę, która się wspiera, kocha i uważam, że moja rodzina to jedno z moich największych, jeśli nie największe osiągnięcie. Ale to nie był główny czynnik, dla którego podjęłam się tego projektu. Poza relacją Benji’ego i Davida jest tam również wiele innych wątków i postaci. Myślę, że to szersze spektrum. To film o różnym rodzaju bólu: o bólu rozstania, o bólu bycia razem, o bólu historycznym. Każdy z nas ma inny ból. To, co było dla mnie ważne, możemy zobaczyć w głównych postaciach.

Grany przez Jesse’ego Eisenberga Dave ma swoje bóle, ale je ukrywa. Dostosowuje się do społeczeństwa i stara się iść do przodu. Ma pracę, rodzinę oraz różnego rodzaju zaburzenia i fobie, które leczy pigułkami. Benji [w tej roli Kieran Culkin – przyp. red.] jest bardziej odważny, ale też ukrywa swój ból, tylko za zupełnie inną fasadą. Potrafi być niegrzeczny, w pewien sposób agresywny, ale też w ten sposób wyraża swój ból i prowokuje innych do tego samego.

Często wstydzimy się mówić o tym, że mamy problem lub coś nas boli i udajemy, że wszystko jest w porządku. Jennifer Grey pięknie mówiła o tym, że nie powinniśmy się tego wstydzić, bo każdy z nas coś przeżywa i czasami potrzebujemy tego, żeby ktoś nas po prostu wysłuchał. Myślę, że to było dla mnie ważniejsze ten element bólu świata.

A czy w takim razie odnalazła Pani cząstkę siebie w tej historii, w którejś postaci albo aspekcie jej charakteru?
Jestem dość wrażliwą osobą i to, co się dzieje na świecie, bardzo mnie boli i czasami zasnuwa mi różne własne bóle, ale zawsze mogę powiedzieć: „No dobrze, ale właściwie o co Ci chodzi? Masz pracę, którą lubisz, dobrą rodzinę, nie lecą ci bomby na głowę, masz co jeść i gdzie spać”. A te problemy, które są teraz, kiedyś się rozwiążą – nie zawsze po naszej myśli i tak jakbyśmy chcieli, ale się rozwiążą. To tylko moment, który minie i przyjdzie następny. Myślę, że w tym właśnie się odnalazłam. I zobaczyłam to bardziej w Benjim niż w Davidzie.

Czy ekipę napotkały na planie jakieś wyzwania, niespodzianki albo odkrycia? Czy wydarzyło się coś niesamowitego?
Produkcja była bardzo dobrze przygotowana i zaplanowana, więc nie było większych niespodzianek. Oczywiście, to nie jest tak, że wszystko przychodzi gładko. Mieliśmy pozwolenie, żeby kręcić na lotnisku w Radomiu, ale było też sporo ograniczeń. Potem, w trakcie rozmów z szefostwem lotniska, udało nam się je zmniejszać. Bardzo chcieliśmy kręcić też we wnętrzu prawdziwego LOT-owskiego samolotu. To nam się nie udało. LOT powiedział, że jeżeli będzie samolot, który akurat będzie przechodzić remont, wtedy nam pozwolą. Niestety tak się nie złożyło, więc kręciliśmy w samolocie treningowym. Nie dostaliśmy też pozwolenia na wykorzystanie loga LOT-u. Pewne rzeczy się nie udały, ale to były drobiazgi.

Wszyscy byli bardzo życzliwie nastawieni do tej produkcji. Nieskromnie też powiem, że zawsze zostawialiśmy po sobie porządek. Nie zostawialiśmy bałaganu, rzeczy niezałatwionych, niedopiętych. I taka opinia za nami poszła. To, że dostaliśmy pozwolenie na kręcenie zdjęć w Majdanku, też nie odbyło się tak po prostu. Pracowaliśmy nad tym, ale Majdanek kontaktował się również w Muzeum w Auschwitz, które wystawiło nam bardzo dobrą opinię. To był jeden z tych elementów, dla których, oczywiście, w bardzo konkretnie uzgodnionych ramach, pozwolili nam tam kręcić.

Czyli jest szansa, że „Prawdziwy ból” otworzy furtkę innym hollywoodzkim twórcom i zachęci ich, aby również kręcili w Polsce?
Niestety, nie jest to takie proste. W tej chwili przychodzą do nas twórcy, którzy rzeczywiście muszą kręcić w Polsce, natomiast nasz system tak zwanych zachęt jest bardzo niekorzystny. Po pierwsze, to nie jest w stu procentach automatyczny system. Po drugie, można aplikować tylko raz w roku i to o północy w Sylwestra. Jeżeli nie naciśnie się odpowiednio guzika, po prostu wypada się z systemu. W tym roku po trzech czy pięciu minutach nie było już pieniędzy. Wobec tego wszyscy, którzy przyjeżdżają ze Stanów do Europy, pytają o to, czy są u nas zachęty. Teoretycznie są, ale ja w tym roku straciłam w ten sposób dwie, a nawet trzy zachodnie produkcje, bo przyszły do mnie wiosną i było już za późno.

My nie jesteśmy odłączeni od całej reszty. Tak naprawdę jesteśmy przemysłem filmowym. Tylko nikt tego nie potrafi albo nie chce zrozumieć. Mam nadzieję, że jak uzdrowimy system, będą przychodziły do nas nie tylko produkcje, które trzeba nakręcić, bo mówią o Auschwitz lub dzieją się w Polsce, ale też takie, które wykorzystują polskie lokacje, polski talent i polskich ludzi. Dla mnie „Prawdziwy ból” jest również wielką reklamą polskich twórców. Świat w końcu dowie się o Michale Dymku, Meli Melak, Małgosi Fudali i polskich ekipach. Myślę, że tu nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o promocję polskich twórców na świecie.

Zakładam, że w najbliższym czasie czeka na Panią wiele nowych projektów polskich i międzynarodowych. Czy może Pani o nich opowiedzieć?
W przyszłym roku będę produkowała dwa debiuty filmowe kobiet. Taką misję założyłam sobie kilka lat temu. Pierwszy to projekt, przy którym współpracuję z niemiecką reżyserką i niemiecką producentką, a drugi to film polskiej twórczyni, który powstanie w koprodukcji polsko-irlandzko-francuskiej, ze zdjęciami kręconymi w stu procentach w Polsce.

„Prawdziwy ból” można oglądać w kinach od 8 listopada. Rozmowę przeprowadzono podczas American Film Festiwalu, który odbył się w dniach 5-11 listopada we Wrocławiu.

Ewa Puszczyńska, rocznik 1955, producentka filmowa, laureatka Oscara za film „Ida”. Właścicielka firmy producenckiej Extreme Emotions, gdzie realizuje europejskie i światowe koprodukcje filmowe. Wyprodukowała takie filmy, jak: „Zimna wojna”, „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, „Aida”, „Silent Twins” czy „Strefa interesów”. Członkini Amerykańskiej Akademii Filmowej oraz Europejskiej Akademii Filmowej.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze