1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Bartosz Gelner: Fajnie, jak ludzie chcą gadać o czymś, co zrobiłeś, a nie tylko przerzucają się: „A widziałeś to?”. „Widziałem, a widziałeś tamto?”

Bartosz Gelner: Fajnie, jak ludzie chcą gadać o czymś, co zrobiłeś, a nie tylko przerzucają się: „A widziałeś to?”. „Widziałem, a widziałeś tamto?”

Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Lubi polski Bałtyk, slow cinema, śniadania i kolacje. Choć wychował się w świetnym domu, to uważa, że przeciwko rodzinie trzeba się zbuntować. Ma swoje zdanie i swój styl, i nie zawaha się ich użyć. Oto Bartosz Gelner, jeden z najciekawszych polskich aktorów.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 11/2025.

Joanna Olekszyk: „Scheda” jest hitem tej jesieni, choć jest to serial, w którym akcja raczej się sączy, niż wartko płynie.

Bartosz Gelner: Mnie akurat takie tempo fabularne bardzo odpowiada. Lubię slow cinema, na „Brutaliście” mógłbym siedzieć i siedzieć, oczywiście gdybym miał wystarczająco dużo czasu. Poza tym lubię system HBO Max i telewizji publicznej, w którym co tydzień jest premiera nowego odcinka. Jestem z tego pokolenia, które pamięta, jak z wypiekami na twarzy czekało się na kolejną część przygód ulubionego bohatera. Nawet kiedy mam dostęp do wszystkich odcinków, wolę je sobie dawkować. Tak zrobiłem choćby z nowym „Ripleyem” w reżyserii Stevena Zailliana. Był tak genialny, że nie chciałem, by ta przyjemność zbyt szybko się kończyła.

Pewnie wielu widzów czeka, aż wszystkie odcinki „Schedy” wpadną do streamingu, żeby sobie zrobić binge-watching. Powiedzmy, że to szkoła falenicka oglądania seriali, ja zdecydowanie wolę tę drugą, otwocką. Mam poczucie, że wtedy tytuł dłużej żyje w świadomości widzów, co dla mnie jako aktora też jest nie bez znaczenia. Fajnie, jak ludzie chcą gadać o czymś, co zrobiłeś, a nie tylko przerzucają się: „A widziałeś to?”. „Widziałem, a widziałeś tamto?” Ja cieszę się na każdy piątek, kiedy wpada nowy odcinek „Schedy”, mam wtedy takie swoje małe święto.

Plusem, a może minusem tej sytuacji jest to, że w momencie kiedy rozmawiamy, ukazały się dopiero cztery odcinki i nie wiem, czego jeszcze się o twoim bohaterze dowiemy…

Ja też tego nie wiem, widziałem tylko cztery pierwsze odcinki, a wiele zależy od montażu.

Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska) Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska)

W jednym z wywiadów mówiłeś, że cała wasza ekipa aktorska miała pełną wiedzę o rozwoju swoich postaci i długo dyskutowaliście, czy jakieś elementy przemycać w swojej grze już wcześniej. Na początku twój bohater Maciej Mróz raczej nie wzbudza sympatii. Pojawia się po latach nieobecności na pogrzebie ojca, skłócony z resztą rodzeństwa i całym światem. Dopiero w czwartym odcinku poznajemy źródło jego złości.

Ja bym to jeszcze bardziej podkręcił, gdybym jakimś cudem reżyserował ten serial, jeszcze bardziej ukryłbym motywacje bohaterów, żeby pełen obraz sytuacji wyłonił się dopiero tuż przed końcem. Myślę, że to właśnie lubimy w produkcjach, do których „Scheda” bywa porównywana, jak „Sukcesja” czy „Yellowstone” – że naprawdę długo nie wiemy, jakie karty mają poszczególne osoby w tym aktorskim pokerze.

Ja po każdym odcinku zmieniałam zdanie o każdym z członków rodziny Mrozów…

To się i tak dzieje, ale ja bym tę karuzelę jeszcze bardziej rozhulał. Uderzyło mnie to zwłaszcza wtedy, kiedy z czystej ciekawości włączyłem sobie drugi odcinek z amerykańskim dubbingiem. Myślę, że często jesteśmy bardziej krytyczni – jako widzowie i jako aktorzy – w stosunku do rodzimych produkcji niż do zagranicznych. Tam o wiele łatwiej wybaczamy błędy czy uproszczenia. Pomyślałem: ciekawe, jak odebrałbym „Schedę”, gdybym oglądał ją właśnie jako serial amerykański. I muszę przyznać, że bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Ciężko komplementować samego siebie, choć też nie mam z tym jakiegoś większego problemu, ale uważam, że aktorsko wcale nie odstajemy od produkcji amerykańskich. Już nie mówię o zdjęciach czy ścieżce dźwiękowej, bo jak masz Hel, operatora Piotrka Niemyjskiego, muzykę The Blaze czy Andrzeja Smolika – trudno chcieć więcej.

Próbowałeś tego samego z innymi językami?

Akurat w przypadku tego serialu jest tylko jedna opcja dubbingu, ale bardzo polecam dubbing czeski na Netfliksie, zwłaszcza w scenach bardzo emocjonalnych. Tylko tu dochodzi nam już aspekt komediowy, natomiast dubbing amerykański był dla mnie ciekawym sprawdzianem warsztatu aktorskiego, bo ten język znam.

Polski Bałtyk przeżywa ostatnio prawdziwy serialowy renesans. Można chyba nawet mówić o „bałtyckim noir”. „Zatoka szpiegów”, w której też grasz, rozgrywa się w Zatoce Gdańskiej. Ciągnie cię nad morze?

Ciekawe, że to mówisz, bo ja mam poczucie, że w obu serialach mamy dwa różne Bałtyki. Ten „zatokowo-szpiegowy” jest Bałtykiem torpedowo-minowo-wojennym – nie wiesz, co tam na dnie na ciebie czyha, jaki U-Boot. Podobał mi się pomysł Michała Rogalskiego, reżysera pierwszego sezonu „Zatoki…”, żeby w każdym odcinku pojawiały się niezwykle malarskie ujęcia wzburzonego morza, które oddają emocje, jakie kłębią się we Franzu Neumannie.

Natomiast Bałtyk „schedowy” jest listopadowy, bardziej zielony niż niebieski, ale też bardziej surowy, zimny, wietrzny, wrogi i ponury. Spodobał mi się ten klimat. Półwysep Helski poza sezonem jest niesamowity. Dopiero wtedy zaczynasz rozumieć, co to naprawdę znaczy być „znad morza”, tak samo zresztą jest z góralami. Łatwo zachwycać się pięknem morza czy gór latem, podczas wakacji, ale prawdziwie zakochać się można w nich dopiero wtedy, kiedy pozna się ich wszystkie oblicza.

Czytaj także: Iga Lis debiutuje filmem o Bałtyku. „Ten obrazek, który znamy z dzieciństwa, zaraz stanie się nostalgicznym wspomnieniem”

Morze Bałtyckie jest o tyle wyjątkowe, że w większości krajów europejskich jak jedziesz nad morze, to jedziesz do ciepła, a w Polsce jak jedziesz nad morze, to…

…to właściwie nie wiesz, gdzie jedziesz. Ja tę naszą helską modę ze „Schedy” – czyli japonki, krótkie spodenki, bluza z kapturem, kurtka puchowa, wełniana czapka plus okulary przeciwsłoneczne – ogromnie lubię. W tym kostiumie jest kwintesencja Bałtyku. Trochę narty, a trochę windsurfing. Wiem, co mówię, bo sporo się na Bałtyku wyłindserfowałem, od 13. roku życia jeździłem na obozy sportowe. Pamiętam, jak to jest po całym zimnym i wietrznym dniu pływania w Zatoce założyć na siebie lekko wilgotną kurtkę. Bałtyk to jest przyjemność dla prawdziwych prepersów.

Czytaj także: Perełki z Instagrama: B_a_l_t_y_k – profil, na którym polskie wybrzeże wygląda jak ósmy cud świata

„Zatoka szpiegów” jest właściwie typowym polskim serialem o drugiej wojnie światowej, jednak ma nieoczywistego głównego bohatera. Twój Franz Neumann to taki Hans Kloss à rebours, czyli szlachetny wbrew sobie. Bawidamek, skłonny do wypitki i do wybitki niemiecki oficer, który zaczyna być szpiegiem nawet nie tyle z powodu odkrycia swojego polskiego pochodzenia, ile z gniewu i chęci zemsty na niemieckiej armii. A może też po prostu dla zadymy…

Serial emitowany jest w niedzielne wieczory, nie można więc od niego oczekiwać mierzenia się z naprawdę trudnymi tematami i brutalną wojenną rzeczywistością, ale z drugiej strony czasy się zmieniły i jako widzowie spodziewamy się już nowego języka dla takiej opowieści. Z całym szacunkiem, ale to nie może być już historia czterech chłopaków bez skazy, jak w „Czasie honoru”, czy love story z happy endem. Trochę już w to nie wierzymy, ale też po prostu nam się to znudziło. W scenariuszu Michała Godzica najbardziej spodobała się właśnie ta nieoczywistość. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że Franz jest konformistą, ale gdyby spojrzeć na tę sytuację z drugiej strony barykady, to młodemu chłopakowi w tamtych czasach trudno było uniknąć fascynacji jedną z najlepiej funkcjonujących i odnoszących największe sukcesy armii na świecie, perfekcyjnie zarządzaną korporacją. A dodajmy, że mówimy tu o latach 1940–1941, czyli nadal wznoszącej fali dla niemieckiej armii.

Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska) Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Ci chłopcy czuli się jak półbogowie, było im praktycznie wszystko wolno. Chodzili w świetnie skrojonych mundurach od Hugo Bossa, mieszkali w pięknych mieszkaniach w otoczeniu świetnej architektury, jeździli ładnymi samochodami, a jak mieli ochotę, mogli dostać najlepszej jakości narkotyki z samego portu. A Franz bardzo ma na to ochotę. W ten sposób radzi sobie z wewnętrznym pęknięciem. Jako syn Polaka i Niemki nie do końca wie, po której stronie boiska powinien grać. Zresztą dziś to już żadna tajemnica, że narkotyki były bardzo popularne w niemieckiej armii.

Na przykład blitzkrieg był możliwy między innymi dzięki Pervitinowi, tabletkom z metamfetaminą, którymi dowództwo faszerowało żołnierzy, by zrobić z nich „nieustraszonych”.

Żaden ze mnie znawca historii, ale ten aspekt drugiej wojny światowej też jest dla mnie bardzo ciekawy. Oglądałem dokument, w którym jasno było powiedziane, że Adolf Hitler na jednym ze spotkań z Benitem Mussolinim był tak naspidowany, że nie dał mu nawet dojść do głosu. Ale wracając do Franza, ta jego niekrystaliczość była haczykiem, na który złapali się też widzowie.

Pozwolisz, że do grona nieoczywistych charakterów dorzucę syna magnata z pierwszego sezonu serialu „1670”. Postać właściwie epizodyczna, ale w moim odczuciu brawurowo, wręcz genialnie przez ciebie zagrana.

Dziękuję, zbieram za nią trochę pochwał. Chciałem, by mój „cytrynowy gagatek” był postacią zabawną – stąd między innymi zaproponowane przeze mnie zanoszenie się śmiechem i dość kontrowersyjna scena z konarem drzewa – ale też, by był tam silny pierwiastek szatański. O to, bym w tym wszystkim nie przeszarżował, zadbał już reżyser Kordian Kądziela.

Ogromny sukces tego serialu to przykład na to, że jednak opłaca się ryzykować. Duża w tym zasługa Janka Kwiecińskiego, producenta, który dał tej produkcji zielone światło. W „1670” najważniejsza jest inteligencja, dlatego humor, jaki się w nim pojawia, potrafi skosić przy kostkach, choć od razu zaznaczę, że większą jego fanką jest moja dziewczyna. Weźmy choćby ten tekst z drugiego sezonu „Kto nie ryzykuje, ten nie je ziemniaków” – moim zdaniem już zdeklasował oryginalną wersję o piciu szampana, a niedługo wejdzie na stałe do polskiego języka. Tym bardziej żałuję, że z powodu ewidentnego braku głowy nie pojawiam się w kolejnym sezonie.

Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska) Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Twoi bohaterowie mają silną tendencję do tracenia głowy…

Rzeczywiście [śmiech], albo robią to z powodu niezłej przeginki, albo z powodu kobiety. Do grona tych niegrzecznych, trochę diabolicznych bohaterów dorzuciłbym jeszcze Witusia Kowalskiego z filmu „Kulej. Dwie strony medalu”. Oczywiście w tandemie z Alusiem, granym wybitnie przez Konrada Eleryka. Żeby było jasne, nie było tam miejsca na wielowymiarowość i drugą stronę medalu, bo nasza dwójka miała odciążać fabularnie głównego bohatera, ale za to była zabawa formą.

Czymś, co łączy wszystkie te postaci, jest też odwaga, czasem bardzo bliska brawury. Weźmy Macieja Mroza, od którego zaczęliśmy. Myślę, że trzeba mieć jednak sporo odwagi, by w tak młodym wieku wyrwać się z rodzinnych sieci. O ile takie wyrwanie jest w ogóle możliwe.

To jest skomplikowany temat. Z jednej strony, jak mówią, genu nie wydłubiesz, z drugiej zobaczenie w sobie jakichś odruchów, gestów czy zachowań swoich rodziców zawsze na jakimś etapie życia nas denerwuje. Może to kontrowersyjna opinia, ale uważam, że z rodziną trzeba ostrożnie. I nie mam tu na myśli przypadków skrajnych, jak przemoc czy krzywda, mogę mówić tylko na podstawie swojego doświadczenia superdomu, a i tak każdemu polecam odcięcie pępowiny. Może nie od razu ucieczkę, jak w wypadku Maćka, ale na pewno zdrową separację. To jest nawet biologicznie uwarunkowane – dorosła, ukształtowana komórka powinna się odłączyć od komórki matki, by nastąpił rozwój. Tę funkcję pełnił kiedyś choćby wyjazd na studia. Pozwalał odkryć takie przełomowe prawdy jak ta, że proszek do prania nie zawsze stoi na pralce, płyn do naczyń się kiedyś kończy i że nic się nie stanie, jak zamiast Coccolino kupimy Białego Jelenia. Ale czasy się zmieniają, zmienia się młodzież, zmieniają się rodzice, dziś możesz sobie zrobić na przykład gap year.

Z drugiej strony mieszkania są coraz droższe, młodych nie stać na kupienie ich nawet na kredyt. To odcięcie, o którym mówisz, stało się coraz trudniejsze.

Cóż, inflacja nas docisnęła, kiedyś będąc studentem, za względnie niewielkie pieniądze można było wynająć mieszkanie w kilka osób, jadać na mieście i jeszcze imprezować, dziś nawet ceny w barach mlecznych poszybowały w górę, choć ja nigdy specjalnie nie byłem ich klientem – może dlatego, że w ogóle nie jestem typem lunchowo-obiadowym.

Nie jadasz obiadów?

Nie, za to jestem fanem śniadań i kolacji. Jedynie w okresie letnim zdarza mi się zjeść chłodnik w Kawiarni Czytelnik.

Trudniej dziś młodym w zdrowy sposób się uniezależnić od rodziców, ale też coraz więcej już dorosłych osób zupełnie odcina się od swojej rodziny pochodzenia.

Powiem tak: samodzielność jest super. Od zawsze byłem zafascynowany takimi postaciami, jak Jim Morrison, Elton John, Andy Warhol czy Freddie Mercury, które na pewnym etapie życia przyjmowały pseudonim właśnie po to, żeby odciąć się od swojej przeszłości. Ta buzująca niezależność ukonstytuowania się na nowo jest bardzo kreatywna i dobra, ale wiadomo, że nie można popadać w skrajności. Bo co mi przyjdzie z tego, że teraz przestanę się odzywać do babci? Tylko babci będzie smutno. Apelowałbym tu jednak o odrobinę empatii. Z drugiej strony u tej babci też nie można się zbytnio zasiedzieć, żywiąc się jej pierogami i kotletami, bo tak nam wygodnie.

Nie jestem zwolennikiem radykalnego odcinania się, ale większej samodzielności i większej świadomości. To bardzo procentuje, zwłaszcza jak jest się artystą. Na razie w teatrze w większości gram synów i wnuków, choć w filmie czy serialu to powoli się zmienia…

Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska) Bartosz Gelner (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Maciej Mróz jest chyba pierwszym bohaterem, spośród tych przez ciebie zagranych, który ma nastoletnie dziecko.

Wiesz, mam 37 lat, spokojnie mógłbym mieć nastoletnie dziecko. Inna sprawa, że jako osoba nieposiadająca dzieci mogę w rolach ojców bazować jedynie na swojej wyobraźni i obserwacji, natomiast w rolach synów – także na własnym doświadczeniu.

W kobiecym gronie ostatnio dużo rozmawia się o naszym dziedzictwie, matkach, babkach i prababkach, o tym, jak inne, często trudne, niewdzięczne i pełne poświęceń było ich życie. I o tym, że my byśmy już tak nie mogły i nie chciały. Duża w tym zasługa choćby książki „Chłopki”… Bardzo jestem ciekawa, czy podobne dyskusje toczą się w męskich kręgach. O męskości dawnej i tej dzisiejszej…

W moim bliskim otoczeniu temat męskości nie jest raczej dominujący, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że w kręgach artystycznych sporo jest osób nieheteronormatywnych, więc ten temat jest trochę rozmyty. Ale na podstawie mojego doświadczenia i moich obserwacji – gdybym miał na przykład napisać teraz książkę „Chłopy” – mogę powiedzieć, że mamy podobnie. Osobiście za żadne skarby nie chciałbym wejść w buty poprzednich pokoleń. Pod pewnymi względami jesteśmy dziś o wiele bardziej świadomi, choć z drugiej strony niektóre z wektorów tak poszybowały, że dochodzi do odchylenia w drugą stronę.

Czytaj także: Chcemy całego życia. Rozmowa z Joanną Kuciel-Frydryszak, autorką książki „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”

Dziś nie trzeba być kowbojem, by myśleć jak kowboj, z drugiej strony niektóre kobiety podkreślają, że szarmanckie gesty otwierania przed nimi drzwi czy puszczania przodem nie godzą w ich niezależność czy równość płciową. Jak zawsze najgorszy jest radykalizm.

Na przykład w czasach mojego dziadka podział był jasny: mężczyzna wracał z szychty w kopalni, zmywał z siebie szarym mydłem trud i brud dnia, a kobieta robiła modrą kapustę. Ich dzieci takiego podziału już nie chciały. Wywodzę się z pokolenia, które obserwowało oboje rodziców pracujących zawodowo. Moja mama jest ginekolożką, zawsze kochała swoją pracę, a z racji dyżurów to jej częściej nie było w domu. Tata miał jednak bardziej unormowany dzień.

Gotował wam obiady? Bo mój tak.

Oczywiście, podział przebiegał tu raczej na linii konkretnych dań. Do tej pory jak przyjeżdżam do domu, proszę ojca, by zrobił mi jajecznicę, bo to jest jeden ze smaków mojego dzieciństwa. Podobnie jak naleśniki. Z kolei mama specjalizowała się w gotowaniu na kilka dni, i to rzeczy raczej bardziej wymagających.

Moje dorastanie przebiegało w bardzo sprzyjających warunkach, byłem podlewany i dopieszczany nieustannie, ale jak już mówiłem, przychodzi taki etap, że nawet w najlepszym domu trzeba się zbuntować. Choć kochasz rodziców, to tak cię denerwują, że chcesz jak najszybciej (i jak najdalej) od nich uciec. Ja też tak miałem, po czym na pierwszym roku studiów pani profesor Anna Dymna przyniosła na zajęcia książkę Tadeusza Różewicza „Matka odchodzi”. Do dziś pamiętam fragmenty, które wtedy czytaliśmy: nigdy nie zabrałem matki do Krakowa, mama nigdy nie leciała samolotem, nigdy nie zabrałem mamy do kawiarni… Tak do mnie przemówiły, że w następnym tygodniu nie dawałem mamie chwili spokoju, chciałem zrobić to wszystko, o co pretensje miał do siebie Różewicz, żeby potem nie żałować, że nigdy nie zabrałem mamy tu czy tam.

A dostrzegasz w sobie pewne cechy taty? Masz czasem takie: „no jakbym słyszał swojego starego”?

Chyba na razie staram się ich nie dostrzegać.

Jesteś bardziej podobny do mamy?

Opinie są podzielone. Wielokrotnie słyszałem w odniesieniu do siebie „wykapany tata”, ale i „cała mama”. Uważam, że jestem totalną mieszanką obojga rodziców, co więcej, uważam, że to jest bardzo dobra mieszanka.

Rodzice są z ciebie dumni?

Tak, myślę, że tak. Takie słowa zresztą nieraz padały. I ja jestem bardzo dumny z nich. Mamy naprawdę spoko relację.

Niedawno trafiłam na stronę pewnej męskiej marki, która bardzo szczegółowo analizowała twoje stroje, podsuwając pomysły, jak ubrać się jak Bartosz Gelner. I choć miejscami mnie to rozbawiło, to pomyślałam, że rzeczywiście jesteś jednym z niewielu aktorów, którzy mają własny, wyrazisty styl ubierania się.

A dziękuję, bardzo mi to pochlebia. I na pewno jestem w tym konsekwentny. A dlatego jest to tak wyraziste i tak długo trwa, bo nie jest wymyślone, tylko naprawdę wynika ze mnie. Z moich obserwacji i inspiracji, głównie wspomnianym już Jimem Morrisonem, ale też Keithem Richardsem czy Mickiem Jaggerem.

Czyli rasowymi rockmenami.

Tak, pozostaję wierny temu stylowi. Choć czasem jest to wyzwanie. Na przykład ze względu na teraźniejszą modę wszystkie koszulki są na mnie za duże, a ja nie lubię oversize’u. Wycinam górę, dół i rękawy. Jednocześnie bawi mnie, że pod każdym moim zdjęciem na plotkarskim portalu musi pojawić się przynajmniej jeden komentarz w stylu: „Czy on może wreszcie zmienić ten pasek”. Czasem dopytuję ludzi z młodszego pokolenia, czy te rurki to rzeczywiście taki straszny obciach…

I co mówią?

Że obciach. Ale ja i tak będę je nosił. Po pierwsze, uważam, że rurki jeszcze wrócą do mody, po drugie, pasują mi do sztybletów, a jak naruszę tę solidną konstrukcję, to wszystko się zawali. Myślę, że pewnie koło siedemdziesiątki lub osiemdziesiątki, tak jak Mick Jagger, przerzucę się na wygodne adidasy, ale dopóki nie nawalają mi kolana, będę pomykał na obcasie. I wiesz co, ta wierność sobie i swojemu stylowi ma jedną wielką zaletę. Zawsze wiem, w co się ubrać. Kiedy ktoś mnie pyta, w co się ubieram na premierę, mogę odpowiedzieć, że tak jak zwykle. Moja elegancja jest identyczna zarówno na życie, jak i na sytuacje bardziej oficjalne.

Koleżanka niedawno wysłała mi zdjęcie, na którym mam 19 lat i stoję na krakowskim Rynku. Już wtedy ubierałem się bardzo podobnie, góra – rockowa koszulka, dół – skate’owe spodnie. Na pewno nosiłem mniej biżuterii, bo też nie było takiego wyboru jak dzisiaj, ale poza tym nie widać tu jakiejś wielkiej zmiany stylu. I powiem ci, że jestem z tego bardzo zadowolony.

Bartosz Gelner urodził się 1988 roku w Katowicach. Aktor teatralny i filmowy, absolwent PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Rozpoznawalność przyniosła mu rola w „Sali samobójców” Jana Komasy, uznanie – rola w „Płynących wieżowcach” Tomasza Wasilewskiego. W 2013 roku został wyróżniony za kreację w „Kabarecie warszawskim” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Od tego momentu rozpoczął współpracę z Nowym Teatrem w Warszawie. Zagrał w serialach „Szadź”, „Gry rodzinne”, „Zatoka szpiegów” oraz „Scheda”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE