Akupunktura kojarzy wam się z człowiekiem naszpikowanym igłami jak fakir?
Tak być nie musi, a może nawet nie powinno – uważa Elżbieta Pathak, specjalistka akupunktury japońskiej. I dodaje, że prawdziwa akupunktura to dużo więcej niż usuwanie bólu. To takie wyregulowanie całego ciała, żeby ból nie wracał.
Czym właściwie jest akupunktura? Powiem, czym nie jest. Nie jest po prostu wkłuwaniem igieł w punkty. Akupunktura jest regulowaniem całego ciała. Wzmocnieniem naturalnej zdolności organizmu do wyzdrowienia. Ciało to całość. Wszystko jest ze sobą połączone. Medycyna akademicka ma inne poglądy, tymczasem fizyka kwantowa udowodniła już, że przestrzeń i tak zwana materia oddziałują na siebie nawzajem, nie ma oddzielenia. Autentyczna akupunktura opiera się na tym właśnie poglądzie. Jeśli jakieś obszary w ciele zaczynają słabnąć i jest w nich niedobór, to w innych miejscach z czasem może powstać niezdrowy nadmiar. Tak jakbyś miała wokół siebie tłok, że trudno się normalnie poruszać. Takie procesy zachodzą w meridianach: niektóre słabną, w innych zaczyna się zastój. Tu za mało, tam za dużo i energia nie może płynąć. Powstają blokady. I to, czego nie chcemy, zaczyna boleć. W pulsie można to wszystko zobaczyć.
Czytasz tylko z pulsu? Nie. Filarów diagnozy jest więcej. Mówimy o czterech. Pierwszy to widzenie. Obserwujesz, czy pacjent jest blady, czy ma twarz raczej zaczerwienioną, czy może siną. Jak się porusza – czy krok jest energiczny, czy raczej powolny. Już wtedy widzisz, jaki jest poziom energii. Dalej: słuchanie. Słuchasz nie tylko, co mówi, ale i jak mówi. Czy głos jest słaby, czy silny, czy cichy, niepewny, czy rozkazujący. Kolejny filar: węch. Im ktoś bardziej chory, tym ostrzejszy ma zapach. I w końcu dotyk. Brzucha, nóg, rąk, karku, ramion, samej skóry.
Mówisz o medycynie chińskiej, a prowadzisz gabinet akupunktury japońskiej. To inne metody? Inne. Na początku nauczyłam się akupunktury chińskiej. W najlepszej szkole w Berlinie. Byłam bardzo pilna, nagrywałam każdy wykład, po czym, nie będąc na 100 proc. pewną swojego niemieckiego, przepisywałam wszystko do zeszytów. Wiedziałam, że chcę być dobrą lekarką, chcę skutecznie pomagać innym. Zdałam egzaminy, zrobiłam dyplom, zaczęłam pracować. I nie rozumiałam, czemu mam kłopoty. Czasem umiałam pomóc, czasem nie. I nie wiedziałam dlaczego.
I co zrobiłaś? Zaczęłam szukać, żeby dowiedzieć się, czego nie wiem. W Rottenburgu, na kongresie tradycyjnej medycyny chińskiej, poznałam Japonkę Kiiko Matsumoto, która prezentowała tam swój sposób leczenia. Jeśli rzeczywiście regulujemy organizm, regulujemy Qi – esencję witalną, to właściwie od razu widać efekty. Możesz nie uwierzyć, ale tak właśnie jest. Zmienia się twarz, rozluźnia, inny jest blask oczu, skóry. I to właśnie zobaczyłam, kiedy obserwowałam pacjenta Kiiko. Od tego momentu wiedziałam, że japońska akupunktura to moja droga. Na początek kupiłam wszystkie książki o akupunkturze japońskiej, które mogłam dostać, ale w każdej były przedstawione inne metody! Wtedy zrozumiałam, że muszę znaleźć nauczyciela. Trochę to trwało, ale znalazłam. Spędziłam trzy weekendy na kursie terapii meridianów Stephena Bircha w Monachium – i nagle wszystko zaczęło stawać się jasne. Na przykład wreszcie dogłębnie zrozumiałam, jak mam diagnozować puls. Steve uwielbia uczyć i robi to doskonale. Bardzo wiele mu zawdzięczam.
W szkole chińskiej tego nie uczono? Uczono nas 27 rodzajów pulsu, ale są one ważne raczej dla tych, którzy leczą ziołami. Akupunkturzysta musi badać puls inaczej. W Monachium poczułam się jak ktoś, kto miał zamazany obraz i nagle zoom – wszystko widać wyraźnie. Okazało się, że nie ma czegoś takiego jak jedna japońska akupunktura. W Japonii, tak jak w Chinach sprzed rewolucji, jest wielu różnych mistrzów. Mają swoje style pracy, stworzyli własne szkoły. Mniej więcej 15–20 proc. z nich to akupunktura holistyczna, do której zalicza się szkoła Toyohari. Moim nauczycielem stał się właśnie Stephen Birch. Kiedyś sam uczył się w szkole chińskiej akupunktury – i za każdym razem, kiedy go nakłuwano, mdlał. Aż pewnego razu zrobił mu akupunkturę japoński mistrz – i Stephen nie zemdlał. Został jego uczniem, potem asystentem – to był profesor Yoshio Manaka, chirurg akademicki, genialny naukowiec i akupunkturzysta. Później Steve poznał styl Toyohari, razem z żoną, Japonką Junko Idą, założyli własną szkołę w Amsterdamie. Ukończyłam u nich dziesięciomiesięczne szkolenie podyplomowe i dopiero wtedy poczułam się prawdziwą akupunkturzystką z szansą na stanie się dobrym lekarzem.
Na czym polegają różnice w tych metodach? W stylu Toyohari stosujemy niezwykle delikatne, bardzo precyzyjne i bardzo różnorodne, bezbolesne techniki akupunktury. Uczyliśmy się ich przez dziesiątki godzin. Wiele czasu spędziliśmy na nauce szukania punktów. W klasycznych dziełach chińskich podana jest lokalizacja punktów, ale to pewien obszar – nieraz aż dwa centymetry kwadratowe. Jeśli punkt ma dokładniejszą lokalizację, na przykład na przecięciu fałdy kolanowej i jakiegoś ścięgna, to to nadal jest lokalizacja teoretyczna. Prawdziwy akupunkturzysta musi sam znaleźć właściwy punkt. Przez dziesięć miesięcy uczyliśmy się, jak znajdować punkty. Którą częścią palca dotykać, jak układać rękę, jak ją przesuwać. Po krótkim porannym wykładzie teoretycznym pracowaliśmy całymi dniami przy leżankach. Szukaliśmy u siebie nawzajem punktów, oznaczaliśmy je kolorowymi długopisami i weryfikowaliśmy je, sprawdzając puls. To była wielka nauka. Jako jedyna Polka przeszłam przez ten trening, w Berlinie jest nas parę osób. Piękne w japońskiej szkole Toyohari jest też to, że cały czas się uczymy. Nawet 80-letni mistrzowie spotykają się, żeby ćwiczyć. To rzadkie w obecnym świecie. Spotykamy się z japońskimi mistrzami raz w roku – przylatują do Europy i pracujemy z nimi przez trzy dni przy leżankach. Poza tym dwa razy do roku przyjeżdżają do nas Steve, Junko lub ktoś inny o podobnym doświadczeniu, no i oczywiście ćwiczymy regularnie w lokalnych grupach.
Znajdowanie punktów jest najważniejsze? Znajdowanie punktów i wykonanie na nich odpowiednich technik jest zwieńczeniem procesu diagnozy i, podobnie jak dobra diagnoza, decyduje o efekcie leczenia. Punkt ma często dwa milimetry średnicy – jeśli trafimy w środek, mamy 100 proc. efektu. Jeśli na obrzeżach, efekt będzie o wiele mniejszy. A jeśli umieścimy igłę poza obrzeżem punktu, efektu nie będzie w ogóle. W chińskiej szkole bada się dodatkowo język, ale w szkole Toyohari uważa się, że na tym nie można polegać. Ja czasem sprawdzam język, ale dodatkowo, jako potwierdzenie tego, co ustaliłam wcześniej. Toyohari to szkoła niewidomych mistrzów, tutaj dotyk odgrywa najważniejszą rolę. Dotykamy tułowia, nóg, rąk, pleców, badamy puls (to też dotyk!). Jeżeli umiesz to dobrze zrobić, zbierasz wiele cennych informacji. Bo na podstawie jedynie wywiadu można wyciągnąć błędne wnioski. Dlatego tak ważna jest zbudowana na wielu filarach diagnoza. Możesz wtedy użyć niewielu punktów, żeby pomóc. Nie trzeba wcale dużej liczby igieł.
Mam całkiem inne doświadczenia. Byłam na akupunkturze w pewnym znanym miejscu w Warszawie. Diagnozę postawiła lekarka po dziesięciominutowej rozmowie, zapisała coś na karteczce i akupunkturzysta już mnie nie badał – po prostu w błyskawicznym tempie wkłuwał igły. Leczenie najlepiej jest oceniać po skutkach. Nie mogę powiedzieć, że akupunktura bez dokładnej diagnozy całkiem nie ma sensu. Jeśli na przykład umieścimy igły w pewnych punktach, możemy usunąć ból. Tak jak proszek od bólu głowy: bierzesz, działa. Ale potem ból wraca. Leczenie symptomatyczne, nieoparte na właściwej diagnozie, nie przyniesie z reguły trwałych rezultatów. Albo nawet żadnych.
Czyli jeśli ktoś mówi, że bóle głowy w skroniach, to… Odpowiada za to meridian woreczka żółciowego. Można ten meridian „naprawiać”, opierając się jedynie na tych symptomach. Ale każdy meridian jest połączony ze wszystkimi innymi. Najlepiej znaleźć przyczynę tego, że właśnie ten meridian ma „problem” – a te przyczyny mogą być różne. Jeśli znajdę przyczynę, efekty będą długotrwałe.
I udaje ci się to zrobić podczas jednej wizyty? Usunąć ból można bardzo szybko. Ale jedna wizyta to jeden krok. Jeden krok nie wystarczy, jeżeli trzeba przejść pewną drogę. Ale za każdym razem staram się zrobić najlepszy możliwy krok i tu podstawą jest właściwa diagnoza. Nieraz jest to łatwe, nieraz nie. Bo na przykład eksces (nadmiar) w pulsie jest tak silny, że trudno poczuć dno pulsu. Wszyscy chcą szybko – ja też bym chciała! Trzeba jednak cierpliwości. Wtedy największy pożytek odniesie pacjent, który ją ma.
Przychodzi ktoś i mówi, że niby badania ma dobre, wszystko w porządku, a on się źle czuje. Źle śpi, nie ma siły… Jeśli meridiany są elastyczne, dobrze wypełnione, nie ma blokad, mamy wolny przepływ energii i krwi, to człowiek dobrze się czuje, jest zdrowy i szczęśliwy (stan zdrowia jak najbardziej widać w emocjach). Ale już samo to, że ktoś mówi: nie mam siły, świadczy o niedoborze, prawda? Moim zadaniem jest stwierdzenie gdzie – i leczenie. Jeśli pacjent mówi, że nie widzi zmiany, sprawdzam wszystko bardzo dokładnie od początku. Czasem, jeśli pacjent ma bardzo silny niedobór, nie poczuje się od razu o wiele lepiej, zobaczy poprawę dopiero po trzech, czterech spotkaniach. Ale zawsze sprawdzam, czy się nie pomyliłam. Na szczęście zdarza mi się to po latach pracy rzadko.
Akupunktura wielu osobom kojarzy się z leczeniem bólu. Tak, panuje taki pogląd. I nie jest mylny, bo czym jest ból? Ból jest efektem zastoju. Jeśli regulujesz całe ciało, energię, to usuwasz zastój. Usunięcie bólu to jedna z najprostszych rzeczy, ale akupunktura to o wiele więcej. To, jak już mówiłam, regulacja całego ciała. Taka, żeby symptomy – jak ból – nie wracały. A żeby wróciły siły, dobre samopoczucie, dobre trawienie, zdrowy sen.
Czy są do stosowania akupunktury przeciwwskazania? W stylu Toyohari nie ma, bo to bardzo subtelne techniki. Nie nakłuwa się głęboko lub nie nakłuwa się w ogóle. Jeśli zagłębiam się w skórę, to na pół milimetra, milimetr. To techniki powierzchowne, ale ponieważ są precyzyjne, nie trzeba wiele, żeby osiągnąć wspaniałe efekty. W medycynie chińskiej panuje pogląd, że trzeba nakłuć głęboko. Nie chcę deprecjonować tych metod, ale mogę odważnie powiedzieć, że jeśli chcesz uzupełnić niedobory, technika powinna być bezbolesna. Wszędzie, gdzie sprawiasz ból, ujmujesz Qi, czyli esencję witalną. Rozpraszasz je. I jeśli ktoś jest osłabiony, taki zabieg osłabi go jeszcze bardziej, będzie czuł się gorzej.
Czy przy chorobach ciężkich, jak nowotwór, można pomóc? Akupunkturą nie wyleczysz raka. Ale jest to wspaniała pomoc przed, w czasie i po chemioterapii – bo przez cały czas reguluje organizm, czyli na przykład w czasie chemii usuwa skutki uboczne. W leczeniu nowotworu sprawdzają się metody Guolin Qigong. Ale to już inna historia. Nie można też wyleczyć na przykład epilepsji. Ale są choroby, z którymi medycyna akademicka nie radzi sobie za dobrze, a autentycznie regulująca akupunktura może dać wspaniałe efekty. Dobrym przykładem są stany zapalne zatok czy osłabiona odporność. Mam nawet w Berlinie pacjenta ze stwardnieniem rozsianym. Przychodzi od bardzo dawna, co tydzień. I mówi, że czuje się coraz lepiej. Ma stabilniejszy chód, lepszy wzrok, mówi wyraźniej. I nie pojawiają się kolejne rzuty choroby.
● Dolegliwości układu kostno-mięśniowego – bóle pleców, karku, ramion, bioder, kolan, zespół cieśni nadgarstka, stany zapalne stawów, rwę kulszową. ● Choroby wewnętrzne – astmę, choroby uszu, gardła, nosa, żołądka, jelit, chroniczne uczucie zmęczenia, choroby wątroby i woreczka żółciowego, pęcherza moczowego i nerek, niepłodność, dolegliwości neurologiczne. ● Problemy psychologiczne i emocjonalne – stres, depresję, stany lękowe. ● Skutki uboczne terapii medycznych – choćby przy chorobach nowotworowych (uniknięcie nudności i wymiotów podczas chemioterapii); wzmocnienie w procesie rekonwalescencji po zabiegach chirurgicznych i radioterapii.
Elżbieta Mielczarek była piosenkarką bluesową. Ma na koncie takie przeboje, jak „Poczekalnia PKP” i „Hotel Grand”. W pewnym momencie zdecydowała: chcę leczyć. Została lekarką, specjalistką akupunktury japońskiej. Jako Elżbieta Pathak pracuje w Berlinie, Warszawie i Łodzi.