Dni, które minęły, są jak plastelina. Każdy lepi z nich prywatne figurki, rzadko kiedy przypominające autentyczne zdarzenia. Wspomnienia bywają krzywdzące, zwłaszcza wtedy, gdy rodzą się z rozgoryczenia. Czasem warto rzucić jakąś gipsową głową i razem z nią roztrzaskać niepokój.
Każdy rzeźbi na swój sposób wspomnienia. I nic dziwnego, o naszych światach opowiadają nasze zmysły. Gdy jesteśmy rozgoryczeni lub zranieni, rzadko kiedy możemy pomyśleć o cudzym węchu czy smaku. To ludzkie. Rozumiem to, sama nieraz wpadałam w pułapkę emocji. Niemalże wierzę czasem, że tupnę nogą i ktoś nagle mi wybaczy, że uderzę pięścią w ścianę i ktoś zacznie mnie kochać. Serce uspokaja mi uśmiech córeczki. Pojawia się teraz bardzo często. Wypełnia dom zapachem początku i zaraża radością. Jednak miłość dziecka nie zawsze pozwala zapomnieć o innych tęsknotach. Zdarza się, że patrzę w lustro i uczciwie przyznaję: miłość macierzy ska czasami nie wystarcza. Potrzeba jeszcze namiętności, bliskości „większego” ciała. Czy jestem egoistką? Nie wiem.
Kiedy tak myślę o miłości i mało obiektywnym kształcie wspomnień, przypominam sobie pewną dziwną młodą kobietę, którą spotkałam trzy lata temu na wakacjach. Co noc wychodziła na hotelowy plac zabaw. Na zewnątrz było znacznie cieplej niż w klimatyzowanym pokoju. Ale samotność z pewnością bywa bardziej dusząca niż gorące egipskie powietrze. Myślałam sobie, że duszno jej było w pokoju. Odwiedzała gipsowego wielbłąda, tuliła zimną i twardą szyję niemego świadka jej osobistych historii.
Gipsowy wielbłąd wydaje mi się dzisiaj bardziej egzotyczny niż te prosto spod piramid czy brudnych i ruchliwych ulic Gizy. Ten stał na plaży, tuż obok niewielkiej promenady, i zachęcał ją cierpliwością. Słuchał uważnie, rozumiał, a przede wszystkim, w sobie właściwy sposób, rozmawiał. Umiejętność dialogu – oto bogactwo, które dla niej mogło być niezastąpionym, wymarzonym i wytęsknionym skarbem. Tak teraz czytam jej zachowanie, tłumaczę słowa, które usłyszałam, siedząc na promenadzie.
Opowiadała mu o kolejnym mężczyźnie, który odwiedził ją w nocy. Był to jeden z kelnerów, niewysoki i mocno zarośnięty Arab. Mówił całkiem niezłą angielszczyzną i podobno skończył jakąś wyższą uczelnię w Kairze. Jak wszyscy tutaj studiował hotelarstwo.
„Nie miał szeroko rozstawionych oczu – opowiadała – to dobrze, być może mogłabym się w nim zakochać. Sama nie wiem. Był u mnie jakieś trzy godziny, dopiero wychodząc, zapytał, czybym za niego nie wyszła”.
Co wieczór mówiła to samo. Każdy z tych mężczyzn, którzy odwiedzali ją nocami i odbierali ten niezwykły bakszysz, prosił ją o rękę. Każdy proces poznawania i burzenia cielesnej prywatności zamykał oświadczynami. Tak sobie myślę, że wielbłąd dobrze wiedział, że żaden z nocnych gości nie pachniał nawet mężem, ale miał duszę delikatną jak szept morza i dlatego udawał, że nie zauważa kłamstwa.
A ona mówiła i mówiła. O pieszczotach, których nigdy nie było, o słowach, które jeszcze się nie narodziły, o przyszłości, która przyszłością nigdy nie będzie. I nie przeszkadzali jej wczasowicze spacerujący w pobliżu i podśmiewająca się ukradkiem obsługa. Turnus dobiegał końca, zatem poznali ją już prawie wszyscy. Mogli rozmawiać między sobą o kolorze jej opalenizny, o ilości przybywających piegów na piersiach, o tym, że zawsze pachnie tak samo. I nawet szkoda im było, że wyjeżdża.
Kobieta obejmująca godzinami szyję wielbłąda musiała wzbudzać ciekawość, przyciągać niejedną parę oczu. Tuliła jego głowę, od czasu do czasu całowała wyrozumiały gipsowy pysk. I zdawało jej się, że wielbłąd jest przyjaźnie ciepły i tego ciepła było jej mało. Tamtego wieczoru spróbowała zarzucić nogi na szyję zwierzaka i wcisnąć się w przytulny wielbłądzi zaułek również udami.
Trzask! Na piasku wylądowała głowa i kawałek szyi. Tuż koło zjeżdżalni. Jeden z hotelowych placów zabaw wzbogacił się o kalekiego wielbłąda. Mówiono potem, że kobieta była pijana. Ja myślę, że samotna. A może tylko piła z samotności… Często wspominam gipsowego wielbłąda. Kiedy słyszę dźwięki grzechotek i głośny śmiech dziecka, widzę go w pełnym słońcu ze wzrokiem utkwionym w Morzu Czerwonym. Kiedy dom zasypia, a ja nie mogę ukołysać myśli, zdarza się, że słyszę trzask i szukam pod łóżkiem zimnych okruchów tego, co nie wróci. Na szczęście łatwiej rozbić gipsową głowę niż życie.