Julian Tuwim zmarł, kiedy miałem zaledwie trzy lata. Zdążył jednak napisać dla mnie dedykację w książce dla dzieci „Słoń Trąbalski" i na miejscu ją zrymował.
Życzę Ci, kochany Tomku,
Któryś jest nie tylko Tomkiem,
Ale samego Jastruna potomkiem,
Żeby-ć/Zawsze-ć/Wszystko-ć
Było-ć/Wolno-ć/W swoim domku
I poza domkiem, /W świadomku!
I w podświadomku!
Potrafił improwizować. Kochał rym i rytm, fascynowały go słowa, ich pokrewieństwa, powinowactwa, wnętrza i zewnętrza, grał nimi, roziskrzał je, przyglądał się im ze wszystkich stron. Żeromski, który był z Tuwimem blisko i serdecznie, nieco złośliwie napisał: „Ale się ten Tuwim wgryzł w język polski, tak się wgryzł, aż się przegryzł na druga stronę". Tak, rym, rytm, harmonia miały dla Tuwima znaczenie mistyczne. Rym był dla niego jak skrzydła dla ptaka, czymś naturalnym, narzędziem fruwania. Tych, którzy znali poetę, uderzało, że przypominał ptaka. Potrafił głęboko analizować poezję i miał pełną świadomość, na czym polega sztuka latania. Wiele fraz z wierszy Tuwima weszło w krwiobieg polskiego języka, też dzięki piosence, duże ma tu zasługi Ewa Demarczyk. Śpiewność tej poezji dla jednych była zaletą, dla innych wadą. Na pewno służyła popularności Tuwima, a była ona wielka. Pamiętać też trzeba o jego wierszach dla dzieci, wychowały się na nich pokolenia. Mój ojciec napisał: „Tuwim był jednym z ostatnich poetów naszego wieku, którzy wierzyli w boskie pochodzenie klasycznej strofy". Dzisiaj trudno pojąć, jak poruszały w latach 20. wiersze Tuwima i dlaczego jednych uwodziły, innych gorszyły, szokowała ich witalność, potoczność, odwaga obyczajowa. Dzisiaj poezja nie boi się żadnych słów, nawet brutalnych, odwaga staniała. Żartobliwa puenta wiersza „Wiosna" z roku 1918, roku wolności, stała się sensacją i skandalem.
Jak bardzo jest! jak wiele!
Jak żywo, zupełnie, cało?
– Chodź, Młoda, do Młodego:
Ojcostwa mi się zachciało!
Pisano o rui i poróbstwie, wyuzdaniu i cynizmie, wyrażano obawy o moralność studentek skazanych na kolegowanie się z „wyuzdańcami".
Mimo „złego żydowskiego pochodzenia i myszki na policzku, tak dużej, że nieżyczliwy mógłby w niej ujrzeć znak diabła, ten delikatny poeta, chory na lęk przestrzeni, miał siłę i odwagę pisać wiersze, które szokowały, walczyły z kołtuństwem, były formą walki politycznej. Człowiek, który boi się wyjść na ulicę, wytoczył wojnę głupocie tej ulicy. Był brutalnie atakowany przez narodową prawicę. Traumą czasu między wojnami było zamordowanie pierwszego prezydenta wolnej Polski Gabriela Narutowicza. Tuwim napisał o jego pogrzebie potężny wiersz, zwrotki są jak uderzane sercem dzwony:
POGRZEB PREZYDENTA NARUTOWICZA
Krzyż mieliście na piersi, a brauning
w kieszeni. /Z Bogiem byli w sojuszu,
a z mordercą w pakcie, /Wy, w chichocie
zastygli, bladzi, przestraszeni, / Chodźcie,
głupcy, do okien – i patrzcie! i patrzcie! /
Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy, /
Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem
Przedmieściem, /Idzie kondukt żałobny,
krepowy i krwawy:/ Drugi raz Pan
Prezydent jest dzisiaj na mieście, /Zimny,
sztywny, zakryty chorągwią i kirem, /Jedzie
Prezydent Martwy a wielki stokrotnie, /Nie
odwracając oczu! Stać i patrzeć, zbiry! / Tak!
Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie! /
Przez serce swe na wylot pogrzebem
przeszyta, /Jak Jego pierś kulami, niech
widzi stolica/Twarze wasze, zbrodniarze
– i niech was przywita/Strasznym
krzykiem milczenia żałobna ulica.
Tomasz Jastrun, poeta, prozaik, krytyk literacki, czuły obserwator świata. Zawsze z książką obok poduszki.