Pora wreszcie skończyć z myśleniem: „to tylko rzemiosło, póki mężczyzna nie uzna tego za sztukę”.
Siedzę w biurze, dzwoni do mnie moja 90-letnia babcia. Odbieram. „Soniusia, chodź tu szybko!". Zrywam się w sekundę, na szczęście dom babci znajduje się na terenie siedziby naszej rodzinnej firmy. Tętno mam 300, bo spodziewam się że zastanę babcię z kolejnym zawałem. Już mam prawie wystukany numer 112. Wbiegam do pokoju... A tam moja kochana bunia stoi ze skrzyżowanymi na piersi rękami i pokazuje mi palcem na swój tapczanik. Na nim rozłożone białe okrągłe serwety, które babcia szydełkuje od 10 lat (od kiedy ortopeda zabronił jej robić na drutach). „Patrz. Jakie to jest piękne, mówi pełna dumy.
W Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie do 25 lutego 2025 roku można zobaczyć wystawę „Kolekcjonerka”, pokazującą zbiory Teresy Szwedkowicz, nauczycielki plastyki, miłośniczki rejonu Opoczna. Kolekcja Szwedkowicz obejmowała aż 5000 obiektów: strojów (w tym ślubnych, a także elementów wiana), fotografii, serwet, kilimów, chust, a nawet pisanek. Nie spodziewałam się, że ta ekspozycja mnie tak wzruszy. Rękodzieło potraktowane zostało tam z należytym dla niego szacunkiem, nie tylko przez kolekcjonerkę, ale także przez kuratorkę Joannę Bartuszek. Szwedkowicz dokładnie skatalogowała każdy przedmiot. Do każdej rzeczy dołączyła prawie stronicowy ręczny opis. Kuratorka wystawy zamiast pomijać zupełnie kwestię autorstwa dzieł, napisała na metryczkach „autorka nieznana". Małe gesty, ale jakie znaczące!
Marie Kroyer,"Wnętrze z szyjącą dziewczyną", Fot. Muzeum Sztuki w Skagen)
Świat stoi sztuką kobiet. Ona powstawała z potrzeby serca. Upiększała wnętrza, ubrania, ale i świątynie. Kobiety, pomimo dysponowania minimalnymi środkami finansowymi i braku możliwości kształcenia, uczyły się tworzyć te dzieła sztuki, a nasza kultura je kompletnie trywializuje.
Britannica definiuje sztukę jako obiekt wizualny lub doświadczenie stworzone świadomie poprzez wyraz umiejętności lub wyobraźni. Świat globalnej północy zawęził to określenie w zasadzie tylko do sztuki wysokiej, czyli obiektów, które uznajemy za reprezentatywne dla danej kultury. I teraz pytanie: czy więcej o naszej kulturze mówią kurpiowskie wycinanki, zawieszane w chatach pająki, kilimy, haftowane koszule, czy matejkowska wizja bitwy pod Grunwaldem?
Podział sztuki na sztukę „właściwą” i sztukę „dekoracyjną”, zwaną rzemiosłem, jest ściśle związany z patriarchatem. Podzielono twórczość człowieka na lepszą, czyli stworzoną przez białych mężczyzn dla białych bogatych mężczyzn, i gorszą, czyli stworzoną przez resztę dla reszty. Cały ogromny zbiór artystycznej działalności został wrzucony do pojemnych szuflad: „rzemiosło”, „sztuka ludowa”, „rękodzieło”, „sztuka intuicyjna” (do niedawna „prymitywna” lub „nieprofesjonalna”). Rzeźby, maski, tkaniny z Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, choć służyły jako wzorce wielu europejskim artystom, nadal zamiast dziełami sztuki nazywane są „artefaktami”. Nie znajdują się w muzeach sztuki, tylko w etnograficznych. Tymczasem praktycznie ich kopie, ale wykonane przez białych rzeźbiarzy – na przykład Matisse’a czy Picassa – osiągają bajońskie ceny na aukcjach, wystawiane są w najbardziej prestiżowych galeriach i noszą miano „arcydzieł”.
Tkaniny, bo głównie z nich składa się kolekcja Szwedkowicz, mniej więcej od czasów klasycyzmu stały się ściśle związane z działalnością kobiet i tym samym zdegradowane. W średniowieczu, renesansie i baroku tapiserie czy hafty (w Polsce zwane arrasami) były jednymi z najdroższych dzieł sztuki. Podobno arrasy wawelskie były tak kosztowne, że Jagiellonowie kazali zniszczyć rachunki, aby nikt nie wiedział, ile majątku pochłonęła ich realizacja.
Ścieżka kariery i tworzenie „wielkiej sztuki” były dla kobiet praktycznie nieosiągalne. Te mające potrzebę tworzenia (jakby to powiedziała moja babcia – smykałkę) były skazane na tworzenie tkanin dekoracyjnych, malowanie akwarelami, kaligrafowanie, a w najlepszym wypadku malarstwo olejne, ale koniecznie przedstawiające kwiaty, sceny rodzajowe, portrety, czyli najniżej cenione przez akademików tematy. Żadna z tych aktywności nie była brana za poważną sztukę, a jedynie „kobiecą”. Niewiele jest malarek nowożytnych, które mogły malować obrazy historyczne lub mitologiczne.
Haft i inne techniki tkaniny dekoracyjnej były i są traktowane jako babskie zajęcia – nudne, proste, automatyczne i niewymagające. Są całkowicie skontrastowane ze sztuką wysoką, która przecież „pochodzi od Boga”, wymaga weny, geniuszu (czytaj: jest stworzona przez mężczyzn). To nic, że przecież w dużej mierze obrazy są także powtarzalne, tworzone od setek lat za pomocą grafik, rycin, potem zdjęć i innych ułatwiaczy. Ba! Nawet dzieła tych najwybitniejszych artystów, przełamujących w jakiś sposób normy danej epoki, nierzadko powstały w warsztatach, gdzie mistrz tworzył szkic obrazu, a potem nadzorował pracę uczniów, wykańczając jedynie najtrudniejsze elementy.
Nie powinno nas więc dziwić, że wiele artystek uciekało od terminu „tkaniny”, na przykład Magdalena Abakanowicz, która swego czasu wręcz wymagała, by jej „abakany” były nazywane rzeźbami! Tkanina dekoracyjna jest niesamowita dlatego, że jej połączenie z ludzką działalnością artystyczną, a szczególnie kobiecą, nie ma ograniczeń geograficznych, kulturowych, klasowych ani rasowych. Kobiety tkają, haftują i ozdabiają na całym świecie.
Tkaninę i rzemiosło zaczęły symbolicznie odzyskiwać artystki feministyczne. W Polsce między innymi Maria Pinińska-Bereś czy współczesne Iwona Demko, Ewa Kuryluk i Monika Drożyńska.
Z wystawy "Przeczarowując świat" Małgorzaty Mirgas w polskim pawilonie na Biennale Arte 2022 (Fot. Panther Media GmbH / Alamy Stock Photo)
Na weneckim Biennale w 2022 roku Polskę reprezentowała polsko-romska artystka Małgorzata Mirga-Tas, która tworząc monumentalne tkaniny pokazujące życie Romów i nawiązujące do sztuki nowożytnej, świadomie weszła w polemikę z przestarzałym dyskursem. Fundacja Kraina w inicjatywie Fachlab zrzesza designerki i rękodzielniczki, dzięki czemu powstają projekty łączące współczesną modę ze sztuką ludową Europy Wschodniej.
Wyciągnijmy serwety babć na stoły (nawet jeśli nie pasują do minimalistycznych wnętrz)! Druty, igły i szydełka chwyćmy w dłoń! A jak brakuje wam smykałki, to pamiętajcie, że piękności kupione od innych bab będą wspaniałymi podarkami na święta. Grudzień to świetny czas, żeby przyjrzeć się rzemiosłu i jego twórczyniom. Podziwiajmy ich dzieła z czułością i szacunkiem. Cieszmy się autentycznością, którą niesie za sobą ta mała i zarazem wielka sztuka.
Sonia Kisza historyczka sztuki autorka książki „Histeria sztuki. Niemy krzyk obrazów” oraz twórczyni satyrycznego profilu na Instagramie @histeria.sztuki.