Co zrobić z wielką sztuką złych ludzi? To pytanie krąży w naszych głowach od lat. Wraca jak bumerang za każdym razem, kiedy na jaw wychodzą przestępstwa kolejnych artystów. Zadaje je także Claire Dederer, eseistka i krytyczka literacka, w książce „Potwory. Dylemat fanki", która niedawno ukazała się w Polsce.
Pełnego pasji głosu Dederer brakowało w naszej przestrzeni. Sama wielokrotnie pisałam o „złych artystach" w swojej książce „Histeria sztuki" i na instagramowym koncie o tej samej nazwie. Dyskusja pod treściami na temat Picassa, Gauguina i innych zawsze była gorąca. Dlaczego? Na to pytanie celnie odpowiada Dederer – bo ten dylemat nie jest dylematem filozoficznym, ale emocjonalnym!
Pablo Picasso stosował przemoc wobec swoich partnerek. Paul Gauguin podczas pobytu na Tahiti wykorzystywał status kolonizatora, by popełniać czyny pedofilskie. Francis Scott Fitzgerald kradł treść dzienników swojej żony Zeldy. Woody Allen związał się ze swoją pasierbicą młodszą o 35 lat. Carl Andre, rzeźbiarz, prawdopodobnie zabił żonę, absolutnie genialną i innowacyjną artystkę Anę Mendietę. Takich postaci są setki. Wszyscy ci ludzie byli i są promowani przez media. Poprzez głosy krytyków sztuki, popularyzatorów (zwykle mężczyzn) zyskali status GENIUSZA. Mimo że złamali prawo i panujące zasady, skrzywdzili słabszych, nadużywając swojej władzy i przywileju.
Czytaj także: Pablo Picasso – artysta sadysta
„Dwie tahitańskie kobiety” autorstwa Paula Gauguina (1899). (Fot. Fine Art/Getty Images)
Jakże to uwalniające, że Dederer nie każe w ocenie sztuki kierować się „chłodną kalkulacją". Wreszcie ktoś mówi głośno i wyraźnie, że nasz odbiór sztuki nie jest oderwany od nas samych. Obiektywizm, jak pisze autorka, jest iluzją, sztuczką bogów. Jest ściśle związany z kulturą patriarchalną, która zmusza nas do myślenia, że będąc w emocjach, nie można kierować się rozsądkiem. Prawdziwy obiektywizm nie istnieje, bo męskocentryczne spojrzenie, którym uczymy się patrzeć na świat, wcale nie jest obiektywne. Po prostu przez setki lat było uznawane za normę.
Komentarze „sztukę trzeba oddzielić od artysty", „dobra sztuka broni się sama" brzmią jak słowa rozczarowanego profesora przemawiającego z katedry. Oceniające „dałaś się w to wrobić", „histeryzujesz” każą nam zaprzeczać własnej wrażliwości. Premiowanie odcięcia od emocji to jeden z największych grzechów naszej kultury, który pozbawia nas prawdziwego rozwoju osobistego i społecznego.
Aktywistkom, które bez ogródek opowiadają o złych artystach (na przykład amerykańskie Guerilla Girls), osobom, które opowiadają o swoich krzywdach z rąk „wielkich", prawie zawsze przyszywa się łatkę histeryczek lub atencjuszek. „Zaraz wszystkich będziecie cancelować!” Jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, mam wrażenie, że coraz częściej znani ludzie bardziej boją się właśnie cancelu niż karceru!
Plakat grupy Guerrilla Girls
Prawdziwą przesadą nie jest nasz brak zgody na przemoc, ale straszenie zasadną na nią reakcją. Mamy prawo wycofać komuś kartę autorytetu. Cancel (unieważnienie), o ile nie jest samosądem wynikającym z silnej potrzeby potępienia ludzi po jakiejś niefortunnej wypowiedzi, rozsiewaniem plotek czy bawieniem się w Boga, wydaje się dość naturalną odpowiedzią na czynienie zła i brak obietnicy poprawy. Odcinamy się od osób, które krzywdzą i łamią zasady. Gdzie zawodzi wymiar sprawiedliwości, tam korzystamy z naszej mocy stada – wykluczamy groźnego osobnika. W ten sposób dbamy o bezpieczeństwo społeczności.
Cancelowy straszak jest o tyle absurdalny, że żadna „kultura cancelu” nie istnieje, a jak istnieje, to nie dotyczy bogatych, heteroseksualnych mężczyzn. Donald Trump, który publicznie nawoływał do przemocy seksualnej, mówiąc „Możesz robić, co chcesz. Łapać je za cipkę”, po raz drugi kandyduje na prezydenta jednego z najbardziej liczących się na świecie krajów. Roman Polański uciekł przed karą za gwałt na dziecku, a otrzymał masę prestiżowych nagród. To nie są pojedyncze przypadki. Nie dajmy sobie wmówić, że odpowiedzią na „dylemat fanki” jest albo unieważnienie, albo piedestał.
Zresztą karanie złoczyńców jest jakąś próbą naprawiania świata. Cały nasz system jest ściśle związany z kulturą gwałtu. Przemoc zaczyna się już od ulicznych zaczepek i żartów. Prawdziwe jej zwalczanie to edukacja dzieci, tak by potrafiły się regulować emocjonalnie bez używania siły i dominacji. I dążenie do zmiany prawa, tak by było dostosowane do kobiet i zapewniało nam bezpieczeństwo.
Zresztą jeśli pada już na kogoś ten słynny cancel, to raczej na kobiety i raczej decyzją środowisk konserwatywnych. Sinéad O’Connor, irlandzka piosenkarka, została unieważniona za protest przeciwko przemocy wśród duchownych, Pamela Anderson – za to, że ktoś ukradł i opublikował jej sekstaśmy, Monica Lewinsky – za to, że jej szef (znowu prezydent USA) nadużywał swojej pozycji i de facto wykorzystywał ją seksualnie.
Pamela Anderson i Tommy Lee (1995). (Fot. Steve.Granitz/Getty Images)
Konieczne jest patrzenie na zasłyszane sprawy z innej niż męska perspektywy. Uwrażliwienie na los kobiet, dzieci i mniejszości, a więc grup społecznych, od tysięcy lat nieposiadających tylu przywilejów, jest jedyną drogą, która umożliwi nam budowanie równego, przyjaznego wszystkim świata.
Pierwsza strona „Daily News” z 2 marca 1999 roku, nagłówek: „Moje sekretne życie z Billem” zapowiada wywiad Barbary Walters z Moniką Lewinsky na temat związku z Billem Clintonem (Fot. New York Daily News Archive/Getty Images)
Zarzuty, że „nie umiemy oddzielić serca od rozumu” albo „być ponad to” bronią status quo, oprawców i nas samych przed podjęciem mentalnego i emocjonalnego wysiłku. Dziwnym trafem to promowane współcześnie przez akademików oddzielanie dzieła od życiorysu ma miejsce tylko wtedy, gdy artysta grzeszy. Przecież te same osoby, które najgłośniej krzyczą o autonomii sztuki, chętnie opowiadają o obrazach van Gogha w kontekście jego choroby psychicznej.
Trudne jest oddzielenie dzieła od biografii artysty i... od odbiorcy! Przecież na recepcję danego dzieła tak samo wpływa wiedza o jego twórcy czy twórczyni, jak nasze związane z tym dziełem wspomnienia. Dlatego pytanie, co zrobić z wielką sztuką złych ludzi, jest tak zajmujące. Bo z jednej strony słysząc o potwornościach, których dokonywali ludzie, mamy ochotę o nich zapomnieć, a z drugiej te prace bywają ściśle związane z naszą drogą do jakiegoś rozwoju intelektualnego czy emocjonalnego. Kochamy muzykę, książki i filmy z naszej młodości i obrazy, które widzieliśmy w podróży.
Niedawno zmarła irlandzka piosenkarka i autorka tekstów Sinéad O’Connor (2012). (Fot. David Corio/Getty Images)
Dederer pisze o plamach na swoim charakterze. Spowiada się czytelnikom z choroby alkoholowej. Nie chce być katem tytułowych „potworów”, twierdząc, że przecież każdy z nas ma w sobie coś nikczemnego. Z tym trudno się nie zgodzić. Uważam jednak, że porównywanie swojego uzależnienia czy nawet tego, jak artystki oddawały rodzinie pod opiekę swoje dzieci, stawiając sztukę wyżej niż bycie matką – nie stoi nawet obok pedofilii, groomingu czy morderstw. A zresztą gdyby mężczyźni byli rozliczani z niedbania o swoje potomstwo, to „geniuszowanie” szybko by się skończyło – pozdrowienia dla Józefa Chełmońskiego, który wyrzucił z domu ciężarną żonę i wyparł się córki.
Dla mnie absolutnie najważniejszą rzeczą w kontekście życiorysów artystów jest dostęp do informacji. Posiadanie tej niewygodnej wiedzy to część rozszerzania świadomości – indywidualnej i kolektywnej. Podawanie rzetelnej biografii artysty przez instytucje kultury powinno być obowiązkiem, tak by publiczność sama mogła zadecydować, jak odbierze dane dzieło. Przestańmy kreować geniuszy, przestańmy udawać, że twórcy są krystalicznie czyści. Opowiadajmy o ludziach.
Dawajmy więcej uwagi niemistrzom, niegeniuszom. Wykluczonym i do tej pory przemilczanym. Kobietom, osobom queerowym, osobom koloru, osobom związanym z mniejszościami etnicznymi. Zamiast promować, wspierać wielkich kryminalistów i cementować patriarchalny system – zauważmy wartość, jaką do kultury wnosi różnorodność.
Dederer dowodzi, że nasza uwaga jest walutą w późnym kapitalizmie. A dylemat: CO ZROBIĆ ZE ZŁĄ SZTUKĄ WIELKICH LUDZI, jest wyborem konsumenta. W dzisiejszych czasach możemy zarządzać swoimi wyborami i w ten sposób mieć wpływ na rzeczywistość. Taki mamy system. Rzucajmy wyzwania instytucjom i sobie samym, wybierając inne wystawy, inne książki, inną muzykę.
Co więc zrobić z wielką sztuką złych ludzi? Oglądać w kontekście, nie karać się za jej podziwianie, bo czasami jest bardziej częścią nas niż artysty potwora. Dać sobie pozwolenie na czucie dyskomfortu – jest on częścią ludzkiego życia i naszą drogą w poszukiwaniu własnych opinii oraz połączenia z czuciem. Jest jakąś miarą naszej wartości jako ludzi zadawanie trudnych pytań, a nie zamiatanie spraw pod dywan. A, i proszę Was – histeryzujmy.
Książka „Potwory. Dylemat fanki” Claire Dederer