1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wnętrza
  4. >
  5. Tworzywo do życia. Odwiedziliśmy dom Wojciecha Fangora i jego żony Magdaleny

Tworzywo do życia. Odwiedziliśmy dom Wojciecha Fangora i jego żony Magdaleny

Obraz Wojciecha Fangora „Magdalena” (2004) we wnętrzu domu (Fot. Robby Cyron)
Obraz Wojciecha Fangora „Magdalena” (2004) we wnętrzu domu (Fot. Robby Cyron)
Wojciech Fangor przyszedł na świat w połowie listopada, dokładnie 102 lata temu. Stulecie urodzin tak wybitnego artysty zobowiązywało, jubileusz był huczny, wiele się z tej okazji działo, ale w Błędowie, w dawnym młynie, czas płynie po swojemu. „Tutaj po śmierci Wojtka prawie nic się nie zmieniło” – mówi o ich wspólnym domu Magdalena Fangor.

Malarz, grafik, także rzeźbiarz. Pierwszy i jak dotąd jedyny polski artysta, któremu zorganizowano indywidualną wystawę w Guggenheim Museum w Nowym Jorku. Pionier na polu sztuki, dzisiaj uważany za klasyka, a jednocześnie twórcę inspirującego i intrygującego, który zawsze szedł swoją drogą i którego wciąż odkrywa się na nowo. „W tym domu mieszkał i tworzył Wojciech Fangor” – można przeczytać na błękitnej tabliczce umieszczonej na widocznej od ulicy ścianie domu – solidnym murze z czerwonej cegły.

W środku, w zaadaptowanym do życia i pracy wnętrzu XIX-wiecznego młyna, na parterze gości przyjmuje się na obitej czerwonym pluszem kanapie. Gospodyni domu siada na masywnym fotelu z podłokietnikami zakończonymi rzeźbionymi lwimi główkami. Fotelu – jak wiele tutejszych sprzętów – kupionym na starociach, kiedy jeszcze mieszkali w Stanach. Ten był w częściach, trzeba było go złożyć i odnowić. Pchle targi, czyszczenie, bejcowanie, malowanie, naprawianie, przeprowadzki i aranżowanie na nowo przestrzeni wokół siebie to całkiem spora część ich wspólnego życia.

Fangorowie z jednym ze swoich kotów w Błędowie w lipcu 2010 roku. Za nimi na ścianie obraz Wojciecha Fangora „Magdalena” (2004). Po prawej: Ten sam obraz dzisiaj we wnętrzu domu (Fot. Robby Cyron) Fangorowie z jednym ze swoich kotów w Błędowie w lipcu 2010 roku. Za nimi na ścianie obraz Wojciecha Fangora „Magdalena” (2004). Po prawej: Ten sam obraz dzisiaj we wnętrzu domu (Fot. Robby Cyron)

Dom w Błędowie jest wypełniony niezwykłymi sprzętami, wiele z nich przywieźli z miejsc, w których wcześniej mieszkali: z Nowego Jorku, z Summit w New Jersey, z Santa Fe w Nowym Meksyku. I oczywiście jest wypełniony sztuką. Są tu obrazy Wojciecha Fangora z różnych okresów jego twórczości i prace Magdaleny Shummer-Fangor – przede wszystkim malowane i wycinane z blachy zwierzęta. Żubr, waran, nietoperz, owce, barany, ptaki, duże wielobarwne motyle wiszą na ścianach pojedynczo i w stadach. Są też obrazy na płótnach i deskach pilśniowych – arka Noego, scenki rodzajowe, portrety ludzi pozujących z dumą ze swoimi psami i kotami, choć zdarzył się w dorobku pani Magdy także portret z krokodylem czy z krową, kurami i koszem warzyw. A na przykład Sławomir Mrożek ukazany został przy rąbaniu drewna na opał, ze skradającym się szarym kociskiem przy stercie drewna.

U szczytu drewnianych schodów prowadzących na piętro widać obraz „SM 35” (1974), przykład malarstwa ze słynnego opartowego cyklu Wojciecha Fangora. (Fot. Robby Cyron) U szczytu drewnianych schodów prowadzących na piętro widać obraz „SM 35” (1974), przykład malarstwa ze słynnego opartowego cyklu Wojciecha Fangora. (Fot. Robby Cyron)

Farby i pędzle

Dzięki oknom w dachu do pracowni pani Magdy na piętrze wpada dużo światła, widać każdy detal jej „zwierzyńca”: skrzydła, ogony, różnokolorowe pióra, pazury. Na sztaludze skończony obraz, obok stół z pędzlami i napoczętymi tubkami farb. Wojciech Fangor malował tuż obok, na półpiętrze. Codziennie bez wyjątku, zwykle przed południem. – Taki był jego zwyczajny rytm, zwłaszcza że Wojtek używał dużo pędzli i innych narzędzi. Trzeba je było potem wszystkie umyć, robota nawet na kilka godzin. Jeśli technika tego wymagała, malował szybko, nawet dwa obrazy dziennie. Dwa razy tyle pędzli do umycia. Lubił później siadać przed skończonym obrazem i po prostu patrzeć, przewracać go na przykład do góry nogami, sprawdzając w ten sposób, czy to jest dobrze namalowane. Bardzo często mnie wołał, szczególnie gdy właśnie coś skończył. Ale to nie były jakieś dyskusje, interpretacje. On chciał się przekonać, czy i mnie się to podoba. Chciał, żebym to pochwaliła. A ponieważ malował bardzo dobre obrazy, mogłam je pochwalić – mówi pani Magda z uśmiechem, który zostaje w pamięci. I który widać na wielu ich wspólnych zdjęciach. Obowiązywała między nimi niepisana umowa, że uśmiecha się tylko ona, za nich dwoje. On nie cierpiał fotografowania, ale poważny wyraz twarzy ma też na swoich pierwszych autoportretach. Nawet na tym z 1937 roku, gdzie jako jasnowłosy 15-latek w za dużej marynarce pozuje z pędzlem i paletą w ręku. Miał sześć lat, a już rysował w perspektywie. Matka zobaczyła jego prace, zaniosła je na konkurs plastyczny dla najmłodszych. Nie przyjęli, komisyjnie orzeczono, że to nie są dziecięce rysunki.

Magdalena Fangor w swojej pracowni, a w tle na ścianach „zwierzyniec” jej autorstwa oraz zbierana latami kolekcja diabłów (Fot. Robby Cyron) Magdalena Fangor w swojej pracowni, a w tle na ścianach „zwierzyniec” jej autorstwa oraz zbierana latami kolekcja diabłów (Fot. Robby Cyron)

Bez strachu

Magdalena studiowała jeszcze historię sztuki, a o Fangorze już mówiło się i pisało, że to obiecujący młody malarz, może nawet najlepszy w Polsce. Poznali się pod koniec lat 50., zaledwie parę lat po obowiązkowym w sztuce socrealizmie (kiedy to świetnie namalowana „Matka Koreanka” przyniosła młodemu Wojciechowi nagrody i stała się jednym z symboli epoki). Te kilka lat wystarczyło, żeby na dobre przestać wierzyć w nową wolną Polskę z równymi szansami dla wszystkich. Stało się jasne, że żyją w reżimie.

Wojciech Fangor był jednym ze współtwórców rozpoznawalnego dziś na całym świecie zjawiska, które później nazwano polską szkołą plakatu. A w malarstwie z sukcesem eksperymentował z abstrakcją, choć on sam pewnie tak by tego nie sformułował. Uważał, że w istocie nie ma podziału na obrazy abstrakcyjne i przedstawiające. Mówił: „Każdy obraz jest rzeczywistością, nawet jeśli nie kojarzy się z okiem, nosem czy stopą ludzką”. Dzisiaj za przełomową w jego karierze uważa się wystawę „Studium przestrzeni” z 1958 roku, zorganizowaną w Salonie „Nowej Kultury” w Warszawie wspólnie ze Stanisławem Zamecznikiem, wówczas jednym z najciekawszych i najbardziej oryginalnych architektów. Później krytycy ocenią, że był to pierwszy w historii sztuki w Polsce environment, gdzie równie ważną rolę co obrazy odgrywało to, jak były ustawione w przestrzeni i jak wraz z nią oddziaływały na widza. Również widzowie i ich reakcje były częścią instalacji. Z Zamecznikiem zostali pionierami, tyle że wtedy mało kto rozumiał ich ideę. W dodatku w galeriach w Polsce Ludowej zaczęła obowiązywać zasada nieprzekraczania 15 proc. obrazów abstrakcyjnych na wystawach. Zachód jawił się jako szansa na artystyczną wolność.

W wywiadzie udzielonym pod koniec życia dla Polskiego Radia Wojciech Fangor stwierdził: „Przed wojną bałem się ojca, bo był bardzo surowym człowiekiem. Czułem, że nie jestem go w stanie zadowolić. Później przyszli Niemcy z ich terrorem straszliwym. Tak więc do końca wojny ciągle się czegoś bałem. Z komunizmem też czułem, że coś jest nie tak. W Stanach nie było się czego bać”.

Niezwykłe metalowe łóżko dla gości – zakupione na pchlim targu w Stanach – które stoi na parterze w... salonie. Wiszący nad nim nietoperz to także praca Magdaleny Fangor.  (Fot. Robby Cyron) Niezwykłe metalowe łóżko dla gości – zakupione na pchlim targu w Stanach – które stoi na parterze w... salonie. Wiszący nad nim nietoperz to także praca Magdaleny Fangor. (Fot. Robby Cyron)

Niebo nad summit

Posadę profesora malarstwa w niewielkim Madison (w stanie New Jersey) dostał – po kilku stypendiach artystycznych w Europie Zachodniej – jesienią 1966. Rok wcześniej, w Warszawie, wzięli z Magdaleną ślub. Dla obojga to było drugie małżeństwo, oboje mieli z pierwszych związków dzieci. Do Madison Wojciech przyleciał samolotem na pierwsze wykłady, Magda dołączyła, płynąc najpierw kilka dni z Bremen do Nowego Jorku z całym ich dobytkiem. Zamieszkali w budynku, który wcześniej służył kolejno: za teatr, kino, potem lożę masońską. Pracownię i mieszkanie urządzili w pomieszczeniach nad dawną sceną.

„Jest wielkim romantykiem sztuki op-artu, działającym nie według reguł, lecz poprzez połączenie intuicji i eksperymentu, odwołującym się nie do rozumu, lecz do naszej tęsknoty za tajemnicą. Gdy czysto wizualna nowość przemija, okazuje się, że sztuczka optyczna była czymś więcej niż sztuczką, i ujawnia się jako portal otwierający się na nowe doświadczenia koloru w przestrzeni” – pisze o Fangorze i jego malarstwie optycznym recenzent „New York Timesa”. Mamy rok 1970, chwilę później artysta jako pierwszy Polak w historii ma indywidualną wystawę w nowojorskim Guggenheim Museum. Jego rozwibrowane koła i fale nawet na postępowym rynku sztuki w Stanach budzą zadziwienie. Jak to możliwe, żeby uzyskać taki efekt za pomocą pędzla? Jest zainteresowanie, sypią się świetne recenzje, są kolejne prestiżowe wystawy. Choć właściwie dopiero dziś w pełni docenia się mistrzowski cykl z tamtego okresu. Bo to ostatnie lata przynoszą rekordy na aukcjach sztuki: opartowe dzieła Fangora sukcesywnie przekraczają kolejne granice cen, których dotąd nie przekroczył żaden obraz namalowany przez polskiego malarza.

O swojej słabości do zbierania diabłów Magdalena Fangor mówi, że odziedziczyła ją po ojcu. (Fot. Robby Cyron) O swojej słabości do zbierania diabłów Magdalena Fangor mówi, że odziedziczyła ją po ojcu. (Fot. Robby Cyron)

Kiedy pod koniec lat 70. Magdalena i Wojciech przenoszą się do nowojorskiego Soho, znowu adaptują do życia i pracy przestrzeń, która pierwotnie pełniła inną funkcję. Loft czy właściwie piwnicę dawnego fabrycznego budynku, gdzie u sufitu krzyżują się rury budynku, pani Magda cierpliwie maluje farbą olejną. Budują kuchnię z kontuarem ze starego sklepu. Stropy podtrzymywane są przez żelazne podpory. To w pracowni w Soho Fangor zaczyna swój świetny „cykl telewizyjny”. Śnieżący ekran telewizora, a na nim próbka amerykańskiej popkultury: reklamy, filmy, seriale.

Lata 80. to już przede wszystkim życie na farmie w Summit. Widoki niesamowite: 50 hektarów ziemi, stawy, w oddali urokliwe wzgórza Catskill. No i ogromny dom, cały czas rozbudowywany, w czym Fangorowi pomaga pasierb Piotr Patkowski, a asystuje im, jak dziś wspomina, „głównie z młotkiem w ręku”, pani Magda.

Otwarta przestrzeń na piętrze i widoczny na pierwszym planie obraz autorstwa Antoniego Starowiejskiego (Fot. Robby Cyron)      Na zdjęciu obok sofy (na co dzień mało używanej przez ludzi, za to obleganej swego czasu i podrapanej przez koty) stoi na szafce rzeźba głowy młodego Fangora. Zza sofy wystają pudełka puzzli, których jest w całym domu mnóstwo. Ich układanie to jedno z ulubionych zajęć Magdaleny Fangor, ale też jej bliskich, kiedy odwiedzają Błędów. (Fot. Robby Cyron) Otwarta przestrzeń na piętrze i widoczny na pierwszym planie obraz autorstwa Antoniego Starowiejskiego (Fot. Robby Cyron) Na zdjęciu obok sofy (na co dzień mało używanej przez ludzi, za to obleganej swego czasu i podrapanej przez koty) stoi na szafce rzeźba głowy młodego Fangora. Zza sofy wystają pudełka puzzli, których jest w całym domu mnóstwo. Ich układanie to jedno z ulubionych zajęć Magdaleny Fangor, ale też jej bliskich, kiedy odwiedzają Błędów. (Fot. Robby Cyron)

W Summit Wojciech Fangor buduje drewniane obserwatorium astronomiczne. Przyglądanie się niebu to jego wielka pasja od dziecka. Dobry trop dla teoretyków i krytyków sztuki, którzy od jakiegoś czasu interpretują jego sztukę także przez pryzmat tej pasji. Pierwszy teleskop, powiększający stukrotnie, zbudował własnoręcznie (między innym z rury produkowanej w fabryce swojego ojca) jako dwunastolatek. Powtarzał, że jego brak zdolności do nauk ścisłych przekreślił marzenie o obserwowaniu gwiazd zawodowo. Za to jego syn Roman Fangor (1945–2013) zrealizował to marzenie, zostając astronomem.

Na przenosiny do Santa Fe decydują się w roku 1989. Ze względów ekonomicznych – podatki gruntowe za tak ogromną posiadłość rosną w szalonym tempie. Ale nie tylko dlatego. Znaczące wydają się słowa, które kiedyś Wojciech Fangor skierował do odwiedzającego go fotografa Czesława Czaplińskiego. Powiedział: „Przeróbka piwnicy w Soho czy wiejskiej posiadłości w Summit jest codziennym procesem modelowania i dostosowania przestrzeni, jej nastroju (…) do własnej osobowości i wrażliwości”. Dodając, że po skończeniu takiego dzieła pojawia się konieczność zmiany, „znalezienia nowego tworzywa do nowego życia”.

Pokryta drewnianymi deskami ściana z drzwiami do małej sypialni. Tabliczki: „Malarz wszechstronny, samodzielny...” i „Alles verboten” (tłum. Wszystko zabronione), kupione zostały na starociach w Polsce, za to tajemnicze drewniane liczydło – prawdopodobnie tablica wyników jakiejś gry – w Stanach (Fot. Robby Cyron) Pokryta drewnianymi deskami ściana z drzwiami do małej sypialni. Tabliczki: „Malarz wszechstronny, samodzielny...” i „Alles verboten” (tłum. Wszystko zabronione), kupione zostały na starociach w Polsce, za to tajemnicze drewniane liczydło – prawdopodobnie tablica wyników jakiejś gry – w Stanach (Fot. Robby Cyron)

Ślady

Czemu akurat Błędów pod Grójcem i dawny młyn? No i dlaczego w ogóle chcieli wracać po tylu latach do Polski? – Wojtek bardzo tęsknił za Europą – odpowiada Magdalena Fangor. – Ja z kolei nie miałam wiele do gadania w takim sensie, że szybko się adaptuję do nowych miejsc. A Błędów? Myśmy mieli już kupiony inny dom i ziemię, kilka kilometrów stąd, w Wilkowie. Zaczęliśmy Wilków remontować, ale tam pojawiały się wciąż nowe problemy. Aż któregoś dnia przejeżdżaliśmy tutaj samochodem i zobaczyliśmy wielki napis „Sprzedam” i numer telefonu. Zaglądaliśmy przez okna, zobaczyliśmy te wspaniałe grube, drewniane belki podtrzymujące strop…Do Wilkowa się nawet nie wprowadziliśmy, szczęśliwie zamieszkaliśmy tutaj, sprzedaliśmy tamto miejsce.


W środku zastali wyposażenie młyna zamienionego po wojnie w pegeer. W przybudówce nadal stoją części zabytkowego silnika Diesla, zamontowanego prawdopodobnie już po pierwszej wojnie światowej, kiedy modernizowano tradycyjną XIX-wieczną maszynerię. W stropie są ślady po dziurach, przez które przewleczone były skórzane pasy transmisyjne, zachowano też inną część mechanizmu do mielenia ziarna – odrestaurowane stalowe koła wiszą dla ozdoby u sufitu. Stary młyn daje o sobie znać, przypomina o swojej przeszłości: między belkami sufitu i podłogi nadal sypie się mąka, którą trzeba odkurzać.

Wspaniałe zajęcie

Od śmierci Wojciecha Fangora minęło siedem lat, a niemal wszystkie meble i inne sprzęty stoją w takich samych układach. Jego ulubione fotele, ten z parteru z lwimi główkami i ten ze słonecznego piętra. Siadał na nich z kotami. Bo u nich zawsze były jakieś koty. Do Błędowa przyjechali z trzema z USA.

Pamiątki – plakaty z wystaw czy cierpliwie powiększana przez lata, jeszcze w Stanach, kolekcja diabłów. O tej swojej słabości pani Magda mówi, że odziedziczyła ją po ojcu: – W poczekalni swojego gabinetu miał różne obrazki, na których były właśnie diabły. Na przykład był taki, na którym diabeł powoził wozem, a na wozie była trumna. Wieko lekko uchylone, widać było nieboszczyka. Nie wiem, czy ojciec chciał w ten sposób przestraszyć chorych, sam zresztą też kazał się sportretować jako diabeł. Ja w każdym razie również mam swoją kolekcję, diabły są też na moich obrazach. Ale sympatyczne.

Na szafce rzeźba głowy młodego Fangora. Zza sofy wystają pudełka puzzli, których jest w całym domu mnóstwo. Ich układanie to jedno z ulubionych zajęć Magdaleny Fangor, ale też jej bliskich, kiedy odwiedzają Błędów. (Fot. Robby Cyron) Na szafce rzeźba głowy młodego Fangora. Zza sofy wystają pudełka puzzli, których jest w całym domu mnóstwo. Ich układanie to jedno z ulubionych zajęć Magdaleny Fangor, ale też jej bliskich, kiedy odwiedzają Błędów. (Fot. Robby Cyron)

Do jej twórczości przylgnęło określenie „poetycki realizm”. Przez kilkadziesiąt lat Magdalena Fangor była reprezentowana przez kilka galerii, polskich i zagranicznych, ma na koncie indywidualne wystawy w Stanach, Francji, Szwajcarii i w Polsce, ale o swoim malowaniu mówi krótko. Że wszystko zaczęło się, kiedy miała 30 lat. Wojciech wyjechał za granicę, ona została w jego pracowni. Były pędzle, farby, płótna: – Mogłam tego użyć i byłam ciekawa, czy potrafię, czy coś z tego wyjdzie. Oczywiście wychodziły same bohomazy. Sąsiad Wojtka w tej pracowni w Warszawie, przedwojenny malarz, jak przyszedł do nas i zobaczył, co robię, to złapał się za głowę, próbował uczyć mnie jakichś podstaw, ale był przerażony. Aż zaczęłam coraz więcej malować, z czasem mnie to wciągało.
Kiedy po raz pierwszy pomyślała o sobie „malarka”? Odpowiada bez chwili zastanowienia: – Nigdy tak o sobie nie pomyślałam. Jestem osobą, która lubi malować. To wspaniałe zajęcie czasu. Nie jest męczące, siedzi się, nie sprząta się, nic się nie gotuje, można myśleć o różnych rzeczach. Wojtek powtarzał: „Maluj sobie, maluj”. I ja to robiłam z przyjemnością.

(Fot. Robby Cyron) (Fot. Robby Cyron)

Ostatnia pierwsza litera

Wojciech Fangor nigdy nie przeszedł na emeryturę, dopóki był w stanie, tworzył. To w Błędowie powstały choćby projekty aranżacji wizualnej stacji drugiej linii warszawskiego metra. Był szczęśliwy, że może zrealizować to zamówienie. Nie pierwsze tego rodzaju w jego życiorysie – niedawno wreszcie wpisano do rejestru zabytków unikatowe mozaiki z lat 60. pomysłu Fangora z dworca Warszawa-Śródmieście.

W roku 2022 z okazji setnej rocznicy urodzin mistrza wiele się wydarzyło i nadal się dzieje. Choćby wystawa „obrazów telewizyjnych”, którą można było oglądać w Berlinie, czy wędrująca zbiorowa ekspozycja laureatów konkursu malarskiego im. Wojciecha Fangora. Wielka retrospektywa „Fangor. Poza obraz” w gdańskim Muzeum Narodowym (w pałacu Opatów w Gdańsku-Oliwie). Czekamy na odsłonięcie plafonu z młodzieńczą pracą Fangora – polichromią w Ogrodzie Botanicznym PAN w Powsinie. Były też wystawy w CSW Zamku Ujazdowskim w Warszawie („Fangor. Wielowymiarowy”), a także w Radomiu („Dzisiaj są moje urodziny”), a chwilę wcześniej w gdańskiej filharmonii odbył się niezwykły koncert: dyrygował Jerzy Maksymiuk, który skomponował z tej okazji dwa utwory, wykonany został też utwór Pawła Mykietyna napisany do „obrazów muzycznych” Fangora. A to przecież tylko część jubileuszowego programu organizowanego przy współpracy i wielu przypadkach z inicjatywy Fundacji Promocji Twórczości Wojciecha Fangora, prowadzonej przez syna Magdaleny Fangor, Piotra Patkowskiego.

Metalowa rzeźba w ogrodzie na tyłach domu, ostatnia praca Fangora (Fot. Robby Cyron) Metalowa rzeźba w ogrodzie na tyłach domu, ostatnia praca Fangora (Fot. Robby Cyron)

Tymczasem w Błędowie czas płynie po swojemu, nieśpiesznie. Za młynem, w ogrodzie, na niskim betonowym postumencie stoi „M” – rzeźba z metalu. W kontekście tego domu może kojarzyć się różnie: „M” jak młyn, malarstwo, miłość. W rzeczywistości to zrealizowany na nowo fragment pracy z serii „Sygnatury”, z którego artysta nie był zadowolony, więc zdecydował się na powtórkę. Ostatnie dzieło Fangora, nie zdążył go już przed śmiercią pomalować – metalowa litera składająca się na imię: MAGDA.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze