Akcja serialu „The Eddy” z udziałem Joanny Kulig toczy się wokół muzyki jazzowej. A jednak w przełomowych momentach bohaterom towarzyszy cisza, jakby symbol pustki, którą muszą sami wypełnić. Jaką lekcję o doświadczaniu straty nam to daje – zastanawiają się filmolożka Grażyna Torbicka i psycholożka Martyna Harland.
Martyna Harland: Właśnie ukazuje się pierwszy serial Damiena Chazelle'a, "The Eddy". Główny bohater Elliot to współwłaściciel podupadającego klubu, tytułowego "The Eddy". Elliot jest też menadżerem kapeli, w której śpiewa Maja, grana przez Joannę Kulig. Są parą. Odnoszę jednak wrażenie, że główną bohaterką jest tu muzyka, która działa cuda, bo dzięki niej możemy chociaż na chwilę oderwać się od codzienności...
Grażyna Torbicka: Uważam, że pokazanie muzyki i klubu „The Eddy” w roli głównych bohaterów serialu jest bardzo odważne. Muzyka jazzowa z definicji jest adresowana do wąskiego kręgu odbiorców, więc tym bardziej cieszę się, że Netflix zdecydował się zaproponować taki serial, adresując go do wszystkich. Wracając jednak do roli muzyki, o której mówisz, to nie czułam, żeby odrywała mnie od rzeczywistości. Może dlatego, że w momencie, kiedy rzeczywistość mocno puka do drzwi bohaterów, muzyka znika. W najtrudniejszych dla nich momentach panuje całkowita cisza. Dla mnie to było raczej uświadomienie sobie, że w chwili nieszczęścia zawsze pozostajemy sami ze sobą. Mamy poczucie pustki, czyli miejsca, w którym nie mamy czego się uczepić, by utrzymać się na powierzchni.
A nie masz wrażenia, że muzyka łączy bohaterów serialu, choćby Elliota i jego córkę?
Wątek muzyczny jest charakterystyczny dla Chazelle’a. Być może dlatego, że sam marzył kiedyś o karierze perkusisty jazzowego. Jego wcześniejszy oscarowy film „Whiplash” jest właściwie autobiograficzną opowieścią o wielkim wysiłku, jaki trzeba podjąć, żeby przekonać się, czy jesteśmy w stanie oddać się w pełni muzyce. Muzyka jest bezwzględna, nie znosi konkurencji. Być może Chazelle uświadomił sobie, że nie ma powołania lub dość talentu, żeby osiągnąć wybitny poziom jako muzyk, i zrezygnował? A co do muzyki w tym serialu, to faktycznie klub „The Eddy” jest przestrzenią, która łączy. Bohaterowie próbują się w niej odnaleźć i pobyć ze sobą. Odbieram to jako marzenie o miejscu, w którym możesz poczuć się jak u siebie i robić, co zechcesz. Bo czy nie dlatego Elliot i Farid zakładają taki klub?
Ciekawi mnie rola Joanny Kulig, która pokazuje tu zupełnie inną twarz. Jej Maja jest jakby przytłoczona życiem.
A wiesz, że oglądając „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego, w pewnym momencie pomyślałam, że ma ona bardzo podobną konstrukcję do filmu „La la land” Damiena Chazelle’a? W obu filmach muzyka jest motywem przewodnim i łączy bohaterów: Zulę i Wiktora, Mię i Sebastiana. To pary, które darzą się olbrzymim uczuciem i pragną być razem, ale jakoś nie są w stanie. Coś ich gna w przeciwne strony, mimo że są dla siebie stworzeni i wiedzą o tym. Mam wrażenie, jakby Chazelle to wszystko magicznie połączył, nagle wyciągając z „Zimnej wojny” tę naszą Asię Kulig...
Miałam podobne skojarzenie, tyle że w Mai widziałam Zulę z "Zimnej wojny", która postanowiła żyć dalej. Ale to, co przeżyła, mocno się na niej odbiło.
A może właśnie Zula zainspirowała Chazelle’a przy pracy nad tym serialem? Maja faktycznie ma w sobie coś z bohaterki Pawła Pawlikowskiego. Wiemy, że jest Polką, która trafia za granicę. Próbuje się jakoś odnaleźć, szuka czegoś lub kogoś, ale jeszcze tego nie znalazła i nie wygląda na szczęśliwą... W tej sytuacji ratuje ją muzyka. To jedyna przestrzeń, która trzyma ją jakoś w pionie.
Czy na ciebie muzyka działa terapeutycznie?
Tak, dlatego że muzyka jest sztuką absolutną, nie potrzebuje żadnych dodatkowych elementów. Brzmienie wystarcza, by wywoływać w nas emocje, nadać rytm naszej wyobraźni i zainspirować, a nawet pobudzić do życia.
Psychologowie twierdzą, że muzyka wnika w najgłębsze warstwy psychiki, uruchamia ukryte treści. Z badań opublikowanych przez Cochrane Library wynika, że samo słuchanie muzyki pomaga łagodzić dolegliwości bólowe, a także zmniejszać lęk i zmęczenie.
Jednak cisza także może być terapeutyczna. W serialu mamy na to przykład, bo – wrócę do tego, co już powiedziałyśmy – w przełomowych momentach akcji, na przykład gdy jeden z bohaterów umiera albo gdy jego partnerka dowiaduje się o tej tragedii – zalega cisza. Jakby muzyka mogła pomóc dopiero później, kiedy już staramy się racjonalizować nieszczęście, zrozumieć, co się stało, żeby stanąć na nogi. Ta powracająca cisza bardzo mnie uderzyła i poruszyła. Poczułam ją jak wielką próżnię, w której znajduje się człowiek po utracie kogoś bliskiego.
Elliot ma od początku wiele problemów, dotyka go śmierć bliskich osób. Myślę, że być może jeszcze niedawno nie rozumielibyśmy żalu i bólu Elliota, jednak teraz, gdy mamy więcej doświadczeń związanych z poczuciem utraty, niekoniecznie śmierci, ale choćby pracy, wolności czy celów - łatwiej uruchomić empatię i współodczuwać.
Nie odbieram tego serialu w taki sposób, nie odnoszę go do rzeczywistości związanej z pandemią koronawirusa, w której dziś żyjemy. Z moim obecnym stanem duszy mogę już bardziej porównać film „Na zawsze razem” opowiadający o zamachu terrorystycznym w Paryżu. Reżyser Mikhaël Hers pokazał w nim, że utrata jednej bliskiej osoby możne oznaczać utratę prawie całego świata. A jednak trzeba się jakoś na nowo odnaleźć w tej cząstce, która pozostała. I w tym najbardziej pomaga nam bliskość drugiego człowieka. Przy okazji tych naszych filmoterapeutycznych rozmów zawsze mówimy, że w zależności od tego, w jakim momencie życia oglądamy film, co innego nas dotyka i inaczej to przeżywamy. Rozmawiałyśmy w różnych osobistych stanach i zewnętrznych okolicznościach, teraz po raz pierwszy przeżywamy sytuację kolektywnego żalu, związanego z pandemią wirusa. Być może doświadczasz dziś silnego poczucia straty, dlatego akurat w ten sposób odczytujesz sytuację bohatera.
Tak, myślę, że ten serial świetnie wpisał się w nasze tu i teraz. Może być terapeutyczny dla wszystkich ludzi, którzy chcą lub będą chcieli wrócić do normalnego życia po różnych ciężkich doświadczeniach...
Zgadzam się z tobą. Główny bohater, Elliot niesie w sobie tego rodzaju emocje. To jest to, na co zwróciła uwagę Olga Tokarczuk w swoim przemówieniu noblowskim – człowiek ma w sobie olbrzymią moc.
Co będzie dalej? Jesteś optymistką?
Wierzę, że wszystko w naszym życiu dzieje się po coś. Warto czerpać z tego naukę, żeby nie powtarzać tych samych błędów. Rozmawiamy w sytuacji, gdy w relatywnie krótkim czasie świat bardzo się zmienił. Jeszcze niedawno niebo było pocięte śladami latających tam i z powrotem samolotów. Teraz mamy spokój, ciszę. Parę dni temu, kiedy wracałam ze spaceru z psem w pobliżu domu, usłyszałam nad głową charakterystyczny klekot, przez chwilę pomyślałam, że to niemożliwe, spojrzałam w górę i nagle przeleciał nade mną klucz żurawi. A jednak! Zawsze jesienią wypatruję odlatujących ptaków, a wiosną czekam na te, które przylatują. Jeżeli uda mi się je zobaczyć, odczytuję to jako dobry znak dla mnie. Ciekawe, co pomyślały sobie te żurawie, lecąc z południa Europy, skoro tym razem na ich trasie było tak spokojnie? Bo przecież musiały to jakoś zauważyć i odczuć...
Zagrałaś tu w kontrze do swojego emploi, twoja Maja jest jakby bez siły...
Kiedy poznajemy Maję, rzeczywiście jest w dołku psychicznym. Nie wie, co robić, dlaczego dalej gra w zespole i jest w związku z Elliotem. Jednak udaje jej się z tego impasu wydostać i z odcinka na odcinek odzyskuje siłę i energię do życia, wiarę w swój potencjał. To ciekawe, bo jej postać jest skonstruowana jakby trochę na odwrót, od bezsensu do sensu.
Co w takim razie daje jej siłę?
Zrobienie kroku w stronę spełniania swoich marzeń. A przede wszystkim ważne jest to, że w pewnym momencie postanawia wyznaczyć swoje granice w związku. Początkowo to Elliot dominuje w ich relacji. Ma za sobą trudne doświadczenie, jest zamknięty, pogrążony w traumie, nie chce rozmawiać. A Maja nieustannie się mu podporządkowuje. Jednak jest tym na tyle wyczerpana, że w pewnym momencie stawia warunki. Potrzebuje emocjonalnej bliskości i otwartości. Gdy Elliot mówi: „sam nie dam rady”, Maja uświadamia sobie, że mu na niej zależy, jednak nie chce dłużej spalać się w takim związku. Jeśli mają zostać razem, to musi to być na nowych zasadach. Nawet jeśli mieliby ostatecznie zostać tylko przyjaciółmi.
Mam wrażenie, że zarówno klub „The Eddy”, jak i sama muzyka mają terapeutyczny wpływ na bohaterów serialu. To miejsce pomaga im przetrwać trudny czas i odnaleźć nadzieję na lepsze jutro.
Każdy z tych bohaterów ma kłopoty, ale w muzyce potrafią odnaleźć wytchnienie. Sam klub jest dla Mai jak dom. Nie wiem, co by się z nimi stało, gdyby nie „The Eddy”. To niesamowite, co muzyka jest w stanie zrobić z człowiekiem. Jest katalizatorem głęboko ukrytych emocji, których nie umiemy wyrazić wprost. Potrafi nas wzruszyć, rozbawić, zasmucić. Artyści przychodzą do klubu, grają i zapominają o wszystkim, co złe. No i ciekawe jest zobaczyć ten serialowy Paryż, tętniący brzmieniem i energią. Właśnie teraz, gdy życie miejskie jest w zawieszeniu, a ulice są opostoszałe...