Ten film może coś zmienić w osobach, które nie miały do tej pory przekonania, że zwierzęta są świadome, że mają emocje i duszę. Ale osobiście oczekuję od niego więcej. Może jakiegoś rozwiązania? O dokumencie „Gunda” Wiktora Kossakowskiego z filmolożką Grażyną Torbicką rozmawia psycholożka Martyna Harland.
Martyna Harland: Powiedzmy o tym głośno: kochasz zwierzęta! Dlatego gdy tylko zobaczyłam film „Gunda”, od razu pomyślałam, że chcę o nim porozmawiać. Tytułowa świnia Gunda mieszka na farmie i właśnie została mamą gromadki prosiąt. Kamera Kossakowskiego obserwuje z bliska pierwsze tygodnie ich życia. W ten spokojny obrazek wkracza jednak człowiek.
Grażyna Torbicka: „Gunda” to przede wszystkim film o uczuciach. Pokazuje, że zwierzęta tworzą takie same więzi jak my, ludzie. W filmie obserwujemy, jak locha Gunda, która dopiero co urodziła prosiaki, traci je wszystkie, a nam pęka serce. Widzimy tu nie tylko prosiaki, ale też inne zwierzęta: krowy, które wypuszczone na wolność, po prostu się cieszą; kury, które postawione na łące w otwartej klatce wychodzą i po raz pierwszy stąpają po trawie. Skoro kochamy nasze zwierzęta domowe, pieski czy kotki, to dlaczego te zwierzęta nas nie interesują? Dla mnie ten seans był niezwykle bolesnym przeżyciem. Czułam smutek i miałam wielkie poczucie winy…
Można by zapytać, czy dzisiaj, w obliczu takich filmów, jak „Gunda” czy „The Game Changers” Louie Psihoyosa, jedzenie mięsa jest w ogóle etyczne?
Ten film nie został zrobiony po to, żeby wszyscy nagle stali się wegetarianami czy weganami. Tylko żeby pokazać nam masowość i bezwzględność produkcji mięsa. Traktujemy zwierzęta jak produkty.
Za bardziej etyczny uważam film „Okja” Joon-ho Bonga. To wrzucona w konwencję baśni historia o tym, jak szefowa wielkiej korporacji ogłasza konkurs na to, żeby walczyć z głodem na świecie. W związku z tym gdzieś wysoko w górach jest hodowana największa świnia na świecie. Między nią a opiekującą się zwierzęciem dziewczynką Miją tworzy się głęboka więź. Jeśli ktoś jeszcze nie widział tego filmu, to polecam. Działa znacznie silniej na wyobraźnię, w uczciwy sposób.
Uważasz, że reżyser „Gundy” nie jest uczciwy w swoim filmie?
Wydaje mi się, że Kossakowski chciał nam powiedzieć: „zobaczcie, zwierzęta są pełne emocji, czują tak samo jak my, więc bądźmy wobec nich empatyczni”. A skoro mamy wykazywać się empatią, to jak można pokazywać w filmie moment, w którym locha, wiedząc, że jedno z prosiąt jest słabsze, przydusza je racicą? To dla mnie pierwsza mocno niekomfortowa sytuacja jako widza, bo nawet jeśli to prawda, to małe prosię było przecież do uratowania. Gdyby znalazło się pod opieką człowieka, najprawdopodobniej by przeżyło. Mówi się często: „jeśli ratujesz jedno życie, to ratujesz cały świat”. No to uratujmy to prosię, a nie patrzmy przez oko kamery, jak ginie…
(Fot. materiały prasowe)
To film dokumentalny, a zatem obserwacja, a nie ingerencja w świat przedstawiony. Nie możemy wymagać od reżysera dokumentu, żeby pomagał swoim bohaterom.
Tak jest do momentu, gdy mówimy o filmach dokumentujących życie ludzi. Ta druga strona, która jest filmowana, ma wtedy prawo powiedzieć: „stop, nie zgadzam się na to”. A zwierzę nie może tego zrobić. Poprosić: „wytnij mi tę scenę z przyduszaniem prosiaka”.
Chodzi ci o to, że skoro jesteśmy ludźmi, to mamy niejako obowiązek pomocy tym słabszym – zwierzętom?
Ten dokument miałby jeszcze większą wartość, gdybyś zobaczyła w tym kadrze rękę, która ratuje to małe prosię. Bo teraz czuję się, jakbym oglądała polowanie na żywo, nie film.
Kossakowski od lat chciał zrobić ten dokument, ale miał problem ze zdobyciem pieniędzy, bo głównymi bohaterkami nie były słodkie zwierzątka – kotki czy misie panda, tylko świnia. Gdy zaczynał poszukiwania głównej bohaterki, Gunda była pierwszą, na którą się zdecydował. Podobno to ona do niego podeszła, a nie on ją wybrał. Powiedział wtedy do norweskiej producentki: „popatrz, jak ona na mnie patrzy, jakby do mnie mówiła”…
A później nadużył jej zaufania...
W finale Gunda patrzy w oko kamery, czyli prosto w oczy reżysera, a tym samym i nasze, jakby mówiła: „Przecież wybrałam ciebie, zaufałam ci właśnie dlatego, że wiedziałam, jak będzie. Że gdy moje prosiaki zostaną odchowane, przyjedzie ciężarówka i je zabierze. A ty nie zrobiłeś nic, żeby mi pomóc”.
To mocny przekaz. Ale w filmoterapii nie chodzi o to, żeby poczuć się po filmie lepiej. Tylko żeby coś do nas trafiło, a później wykiełkowało.
Ja od początku ustaliłabym, że ta ciężarówka z dziećmi Gundy zawraca, bo widzi jej reakcję. Jak gorączkowo szuka po zapachu swoich prosiąt, jak jest bezradna i przepełniona rozpaczą. Chciałabym, żeby te prosiaki zostały z nią przynajmniej do momentu, kiedy stają się dorosłe i nie potrzebują już cyca ani mleka. Wtedy by tak nie cierpiała. Siła przekazu pozostaje ta sama.
(Fot. materiały prasowe)
Mnie też to poruszyło. Ale pomyślałam, że Kossakowski odwołuje się tu do archetypu matki natury, która daje życie, ale i śmierć. W przeciwieństwie do wyidealizowanego obrazu macierzyństwa, który serwuje nam świat ludzi.
Tak, w naturze bociany wyrzucają z gniazda pisklęta, których nie są w stanie wykarmić. Ale w filmie „Gunda” to wszystko dzieje się na oczach kamery, a po drugiej stronie siedzi reżyser, który mówi, że robi ten film, bo kiedyś zaprzyjaźnił się z prosiakiem Wasią, a później jego przyjaciel skończył jako kotlet schabowy.
A jednak ten film może być terapeutyczny dla osób, które mają zamknięte serca i poczucie absolutnej władzy nad światem fauny, po to, żeby spojrzeli na zwierzęta z empatią. To apel do naszej wrażliwości.
Ten film może coś zmienić w osobach, które nie miały do tej pory przekonania, że zwierzęta są świadome, mają emocje i duszę. Ale ja osobiście oczekuję od niego więcej. Może jakiegoś rozwiązania? Skoro w hodowlach zazwyczaj zabierane jest od lochy 12 prosiąt, to można by zabrać mniej i zostawić te cztery matce? Dzięki temu Gunda nie przeżyłaby takiej traumy, jaką Kossakowski pieczołowicie obserwuje tu ze swoją kamerą. Dla mnie to niedopuszczalne!
A dla mnie było ciekawe, że film dokumentalny o zwierzętach hodowlanych, w dodatku czarno-biały, bez muzyki i bez dialogów, może w ogóle powstać w długim metrażu i mieć premierę w kinie. To tylko pokazuje, że nasz stosunek do zwierząt się zmienia.
Czyli traktujesz Gundę jak aktorkę… ale czy ona dostała za to jakiekolwiek honoraria, żeby cię swoją historią poruszyć? Nie, my patrzymy tutaj na autentyczne cierpienie. Oglądamy prawdziwy ból zwierzęcia.
Masz poczucie, że Kossakowski powiela relację człowieka do świata zwierząt na zasadzie pan i podwładny. To jak powinna wyglądać według ciebie zdrowa relacja?
Szanujmy życie wszystkich zwierząt! Nie musimy mieć tak wielkich hodowli. Nie musimy utrzymywać ich w takich warunkach. Relacja ludzi i zwierząt to współistnienie równoległych światów.
Co możemy zrobić z poczuciem winy wywołanym filmem „Gunda”?
To, co obserwujemy na ekranie, jest efektem działania człowieka: wszystko- i megażercy, który konsumuje więcej niż to, co jest w stanie zjeść, ze strachu, że zabraknie mu jedzenia. Zwierzęta zabijają tylko wtedy, gdy są głodne lub zagrożone. A my, ludzie, mamy niczym nieuzasadnioną potrzebę „zażerania się”, przepraszam, ale muszę użyć tego słowa. Nadprodukcja żywności oraz sposób hodowli to tylko i wyłącznie nasza wina. Ten film mocno to uświadamia.
Grażyna Torbicka, dziennikarka, krytyk filmowy, dyrektor artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham Kino” TVP2.
Martyna Harland, autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham Kino” TVP2.