Są filmy, które po prostu trzeba obejrzeć. „Aftersun” to właśnie jeden z nich.
„Aftersun” to kino nieśpieszne, nostalgiczne, obserwujące relację córka – ojciec. Reżyserka Charlotte Wells przyznaje, że pomysł na jej debiut był po prostu taki, żeby nakręcić historię o ojcu i 11-letniej córce na wakacjach. Ojcu na tyle młodym, żeby postronni ludzie brali ich za rodzeństwo. Wells sama była wczesnym dzieckiem swoich rodziców, przeglądała zdjęcia własnego taty z rodzinnego albumu, ale z początku nie wiedziała, gdzie pomysł ją poprowadzi. Tymczasem wraz z pisaniem scenariusza historia stawała się coraz bardziej osobista. I tak „Aftersun” z jednej strony jest filmem nieśpiesznym: ot, oglądamy wakacyjną codzienność w hotelowym resorcie gdzieś w Turcji. Mamy połowę lat 90., królują pierwsze kompaktowe cyfrowe kamery i polaroidowe zdjęcia. A jednocześnie, oglądając „Aftersun”, kawałek po kawałku – z kontekstu zdań, spojrzeń, drobnych zdarzeń – budujemy sobie szerszy obraz. Zaczynamy lepiej rozumieć łączącą tych dwoje relację, na przykład jakie znaczenie ma fakt, że na co dzień tata (świetny Mescal, znany choćby z serialu „Normalni ludzie”) z córką (nieustępująca mu talentem debiutantka Corio) nie mieszkają razem, że to jedyny moment w roku, kiedy spędzają ze sobą tyle czasu. Różne szczegóły nabierają sensu, a z każdą odkrytą częścią tej układanki wzruszenie coraz silnej ściska nam gardło.