O filmie-reportażu „Nic nie czuję”, poświęconym zdrowiu psychicznemu młodzieży w Polsce, rozmawiają Grażyna Torbicka i Martyna Harland. Dokument zadebiutował na tegorocznym Festiwalu Filmu i Sztuki – BNP Paribas „Dwa Brzegi”.
Martyna Harland: „Nic nie czuję” w reżyserii Anity Bugajskiej i Janusza Schwertnera to nowy dokument o zdrowiu psychicznym młodych ludzi w Polsce.
Grażyna Torbicka: Do tej pory w naszej filmoterapii rozmawiałyśmy o filmach, które o problemie zdrowia psychicznego dzieci mówiły nie wprost. Chodzi o „Błąd systemu” Nory Fingscheidt, „Cichą dziewczynę” Colma Bairéada czy „Kafarnaum” Nadine Labaki. Nie poruszałyśmy tematu stanu psychiatrii i leczenia dzieci w Polsce, a jest o czym mówić!
„Nic nie czuję” to bardziej reportaż niż dokument kinowy, który powstał jako apel do wszystkich, którzy mają wpływ na to, jak wygląda system opieki psychiatrycznej młodych ludzi. Wszyscy wiemy, że funkcjonuje on bardzo źle i wymaga zmiany. To film krzyk i dlatego jest tak ważny.
Czy dostrzegasz w nim jakieś światełko nadziei?
Cenne jest to, że do udziału w nim udało się przekonać młode osoby, bo bezpośrednio od nich dowiadujemy się, jakie mają problemy i potrzeby. Skądinąd nie zawsze młodzi potrafią to zdefiniować i na tym także polega problem. Jednak tutaj mówią na głos, podobnie jak ich najbliżsi. Widzę w tym dużą wartość. Dobrze byłoby, gdyby ten film zobaczył każdy rodzic, który ma nastolatkę czy nastolatka w domu. Dzięki jego przekazowi uwrażliwi się na to, żeby nie traktować niektórych zachowań dziecka jako fanaberii czy fochów i nie kwitować jego trudności zdaniami w stylu: „Weź się do roboty” czy „Nie udawaj”. Niestety, w wielu wypadkach tak się dzieje.
„Nic nie czuję” (Fot. materiały prasowe)
Myślę, że filmoterapeutycznym celem tego dokumentu jest właśnie zwrócenie uwagi dorosłych, a szczególnie rodziców i opiekunów, na takie sytuacje. Pokazanie, że stan depresyjny dziecka jest czymś na tyle poważnym, że sam nie przejdzie. Młodzi ludzie dają nam sygnały, że dzieje się z nimi coś nie tak, ale my nie potrafimy albo nie chcemy tego zauważyć.
To swego rodzaju mechanizm obronny. Rodzicom często trudno dostrzec rzeczywistość i w tym miejscu warto zauważyć, że nie chodzi o to, żeby siebie obwiniać, tylko zauważyć fakty. Jak bardzo nie dostrzegamy kryzysów psychicznych u najbliższych, dobrze pokazuje film sprzed kilkunastu już lat – „Miłość Larsa” z Ryanem Goslingiem. W oczach rodziny Lars wydaje się całkiem zrównoważony, dopóki nie przedstawia swojej dziewczyny Bianki, która jest manekinem. To wyraźny objaw jakiegoś zaburzenia.
Tak jest, jednak teraz odnosisz się do filmu, którego bohaterami są dorośli ludzie, a to jest pewna różnica. Weźmy choćby „Lot nad kukułczym gniazdem”, który pokazywał ułomność systemu leczenia psychiatrycznego. Bardzo go cenię. Myślę, że żaden inny film lepiej tego nie uwypuklił; i oczywiście można to odnieść do ludzi młodych, a nawet dostrzec, że to problem uniwersalny. Jednak „Nic nie czuję” dotyczy młodzieży w Polsce tu i teraz. Jego wartością jest to, że opowiada o naszym świecie. Nie możemy już powiedzieć, że „to się wydarzyło gdzieś tam...”.
Dobrze, że wspominasz o „Locie nad kukułczym gniazdem”, bo ja z kolei powołuję się na ten film często, żeby podkreślić temat stereotypów o chorobach psychicznych, funkcjonujących w kinie – że szpital i leczenie psychiatryczne jest opresyjne. Cieszę się, że ta perspektywa trochę się już zmienia, przynajmniej w kontekście leczenia dorosłych, bo w psychiatrii dziecięcej zmieniło się najmniej.
Tak, krzywda dzieci to najcięższy temat. W trakcie realizacji tego filmu odebrała sobie życie jedna z bohaterek – Martyna. W sumie zginęło dwoje bohaterów, również Wiktor. To strasznie trudne. Pamiętam swoje oburzenie, kiedy dowiedziałam się, że dziewczynka targnęła się na życie. Wydawało mi się, że ci, którzy ją obserwowali zza kamery, powinni wyczuć niebezpieczeństwo i zareagować. Automatycznie obwinia się ludzi, którzy byli najbliżej, choć zarazem wiem, że dla twórców to był olbrzymi cios i reżyserka wraz z montażystą sami musieli rozpocząć potem psychoterapię. Ta niejednoznaczność pokazuje i wzmaga wagę problemu, który nie jest prosty i nie rozwiąże się go jednym ruchem. Film uwypukla go w sposób niezwykle przejmujący. Powinno go zobaczyć jak najwięcej osób, żeby z większą empatią i świadomością podchodzić do młodych ludzi, którzy są dziś wystawieni na dużo więcej bodźców niż poprzednie pokolenia.
Jest w tobie tyle emocji, których nie potrafi się nazwać, że pojawia się obojętność i nieczucie – mówi jedna z młodych bohaterek. – Mogę się nawet śmiać, ale dalej nic nie czuć...
To jest właśnie tytułowe „Nic nie czuję”, czyli: to ja już dziękuję, nie chcę nic czuć, bo każde czucie staje się dla mnie bolesne. Dlatego pokazujemy ten film na „Dwóch Brzegach” i będziemy o rozmawiać o tym, jak wiele warstw ma depresja młodego człowieka, jak wiele problemów się na nią składa.
„Nic nie czuję” (Fot. materiały prasowe)
Jedna z matek, która występuje w filmie, mówi: „Nawet jak nie wiesz, co robić z dzieckiem, usiądź obok i po prostu bądź”. Bardzo to do mnie przemówiło.
Wielokrotnie o tym mówiłyśmy, prawda? Że w trudnych sytuacjach zatrzymanie się przy kimś, spojrzenie mu w oczy, zwykła obecność mogą wiele zmienić. Niby o tym wiemy, a jednak trudno jest to wdrożyć w życie, dlatego warto te modele zachowań pokazywać w filmach. W jednej z naszych filmoterapii rozmawiałyśmy o „Ultima Thule” Klaudiusza Chrostowskiego i owieczce, do której główny bohater po prostu mógł mówić. Była dla niego wsparciem. Młody człowiek nie zawsze i nie od razu się na to bycie obok otwiera, jednak z czasem tak się dzieje, o czym wspomina jedna z matek w filmie. To kolejna odrobina światła, którą tam widzę.
Poruszyły mnie tu dwie sceny pokazujące perspektywę rodzica. Po pierwsze, że im gorzej było w życiu rodzica, tym mocniej pokazywał światu niewzruszoną twarz i płakał do wewnątrz. A po drugie, nawet najlepsze intencje mogą być wobec dziecka presją i przemocą. W pewnym momencie matka zmarłego dziecka mówi o sobie, że jest już lepiej i w wyobraźni widzi plażę, tyle że niesie na plecach dziecko, które straciła.
Bo już zawsze w takiej sytuacji będziemy siebie winić. Może trzeba było coś jeszcze zrobić? Może coś przeoczyłam? Ten film wzywa również do tego, żeby być czujnym. Pokazuje perspektywę młodych osób, a nie dorosłych, psychiatrów, psychoterapeutów. Tym mocniej do mnie przemawia, bo ujawnia ich wrażliwość, piękno, światło, które od nich płynie. Po tym filmie zadajesz sobie pytanie: dlaczego nadal nie można im pomóc?!
W widzach rodzi się bezsilność i złość, i to może być siła tego filmu?
Tak, siła tego filmu polega na tym, że udało się uczciwie i bez manipulacji pokazać młodych bohaterów i wydobyć z nich szczerość. Oni nie boją się kamery, ponieważ ci, którzy za nią stali, najwidoczniej wzbudzili ich zaufanie. Być może kogoś takiego potrzebowali, kogoś, kto spojrzy im w oczy, obdarzy uwagą, więc zaczęli opowiadać o sobie... Zresztą momentami z ogromną radością. Tym większy jest ból i rozdarcie w sercu, gdy dowiadujemy się, że dwie osoby jednak zginęły, że nie udało się im pomóc. Trudno jest zdefiniować, gdzie jest ukryta ta skaza czy rysa, która jest tak bolesna, że doprowadza do samobójstwa.
Miałam taką myśl, gdy producent „Zielonej granicy” powiedział publicznie o samobójczej śmierci swojego syna. Powiedział wtedy, że długo próbowali, ale nie udało się go jednak wesprzeć w chorobie. A także gdy jedna z matek w filmie „Nie nie czuję” przyznaje: „Byłam beznadziejna, dzięki terapii to zrozumiałam”. To chyba najcięższe wyznanie, wymagające od dorosłych największej odwagi. Takie słowa wywołują poruszenie. Zauważyłam, że taka zmiana w podejściu również pozwala lepiej mierzyć się z tym problemem.
Ratunkiem jest i to, że coraz więcej osób się nim zajmuje – jak twórcy tego filmu, Martyna Wojciechowska z Fundacją Unaweza czy dziennikarz Piotr Jacoń, który opowiada o trudnych doświadczeniach z transpłciowym dzieckiem.
Warto mieć świadomość, że problemy dzieci nadal są przez dorosłych marginalizowane. Choć trzeba przyznać, że przynajmniej zaczynamy o nich głośno mówić w sposób konstruktywny, a nie tylko krzyczeć, jak jest źle. Zaczynamy uczyć, że chociaż sytuacje w życiu bywają różne, to można je skutecznie rozwiązywać. Jest wśród nas wielu, którzy towarzyszą na co dzień choremu dziecku, tylko nadal niewielu chce i potrafi mówić o tym publicznie. A uważam, że to ważne. W tym będziemy wspierać i rodziców, i dzieci, że wzajemnie będziemy mieć w sobie oparcie. Dlatego widzę nadzieję.
Grażyna Torbicka, dziennikarka, krytyk filmowy, dyrektor artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham kino” TVP 2
Martyna Harland, autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham kino” TVP 2.
„Nic nie czuję” (reż. Anita Bugajska, Janusz Schwertner) obejrzeć można w sieci.