1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Martyna Wojciechowska: Mądrze pomagać

materiały promocyjne
materiały promocyjne
Z Martyną Wojciechowską o tym, jak rozsądnie pomagać i jakim organizacjom charytatywnym wysyłać nasze pieniądze rozmawia Tomasz Kin.

Martyna, co to znaczy rozsądne pomaganie?

Dla mnie to udzielanie pomocy w miejscach, które tego wymagają i ludziom, którzy tego potrzebują. Tyle, że bardzo trudno jest udzielać tej pomocy tak, żeby nie szkodzić i nie marnować środków. Skupmy się przez chwilę na kontynencie najgłośniej wołającym o pomoc - Afryka bardzo potrzebuje naszych pieniędzy. Oczywiście zawsze można zaprotestować, mówiąc, że w Polsce również jest masa głodnych dzieci, bezdomne torturowane zwierzęta, przykłady można mnożyć. Uważam, że każdy w swoim sumieniu musi rozsądzić, co DLA NIEGO jest ważne. Uwierz mi, że ani telewizja, ani Internet nie oddają nawet małej części tego, co faktycznie dzieje się w Afryce. Ale kiedy już się tam trafi i zobaczy na własne oczy, człowiek nie może przestać o tym myśleć... Zaryzykuję stwierdzenie, że sytuacja tam jest najbardziej dramatyczna, bo rozgrywa się na wielu frontach równocześnie. Ten kontynent, jak żaden inny, jest nieustająco targany konfliktami, wojnami, głodem czy masowym zabijaniem zwierząt.

I wyżynaniem ludzi.

Niestety tak… Ludziom najbardziej otwiera serca i portfele widok oczu wygłodniałych dzieci na zdjęciach i filmach. Czasem po prostu ulegamy emocjom i wpłacamy pieniądze na organizacje, które jednak nie do końca mają pomysł jak pomagać. Gdybyśmy choć trochę o tym poczytali lub zasięgnęli opinii ludzi, którzy się na tym znają to można te same środki przeznaczyć na lepszy cel, czyli bardziej skuteczną organizację charytatywną. Ale czasem nie dajemy pieniędzy po to, żeby faktycznie komuś pomóć, tylko żeby się po prostu poczuć lepiej. Uważam jednak, że ostatecznie każdy powód jest dobry, o ile niesie za sobą pozytywny rezultat, a środki trafiają we właściwe ręce. Pomaganie jest trendy?

Jasne. Podczas suto zakrapianej imprezy, gdzie na stole jest tyle jedzenia, ile dzieci afrykańskie nie oglądają przez cały rok, wypada powiedzieć, że ma się adoptowana córkę w Afryce albo właśnie wpłaciło się jakieś środki na pomoc uchodźcom z Somalii.

Rany, ja tego na co dzień nie słyszę, Ty masz takich znajomych?

Uważam, że obecnie najbardziej snobistycznym sposobem spędzania wolnego czasu przez menagerów wyższego szczebla jest jeżdżenie do krajów Trzeciego Świata i „tymy ręcami” budowanie szkół. Czym dzisiaj można się jeszcze pochwalić? Że ktoś był na kajcie albo nurkował na rafie? To wszystko nie jest już ekscytujące. Dlatego trzeba powiedzieć:  „Byłem na wyjeździe bez przewodnika i nie jak turysta, tylko prawdziwy podróżnik”, albo: „Widziałem te biedne dzieci, dlatego chwyciłem za kielnię i pomogłem zbudować im szkołę”. Owszem, cudownie jest zbudować taką szkołę, tylko że postawienie niewyposażonego budynku bez wykształconych nauczycieli, którzy mogliby edukować dzieci, to żadna pomoc, bo on będzie stał pusty i na tym koniec. A czasem na samych murach się kończy, bo potem nie ma już zapału i środków, żeby prace kontynuować. Znasz określenie CSR*?

Niestety nie.

To obecnie popularny temat we wszystkich pierwszoligowych firmach, w Polsce również. Każda firma, kiedy osiąga pewien pułap, potrzebuje tzw. projektu CSR-owego, czegoś, co pokazuje, że jest zaangażowana społecznie. Między innymi po to, by równoważyć na przykład zgubny wpływ na środowisko albo pokazać, że korporacja zarabia masę pieniędzy, ale równocześnie dba o społeczeństwo…

Rozumiem, że najwięksi truciciele pomagają najwięcej.

Bywa i tak. Często niestety wysyła się pieniądze nie w te miejsca, co trzeba. Na przykład przyjeżdża organizacja i za ciężką kasę buduje studnie w Ghanie, istotnie borykającej się z problemem braku wody pitnej. Stosują bardzo nowoczesną technologię, której nikt na miejscu nie potrafi obsłużyć, a do tego te super nowoczesne urządzenia sprawdzają się u nas, ale tam nie zdają egzaminu. Potem zapychają się filtry, zacierają mechanizmy i studnia, na którą już wydano pieniądze, jest zupełnie nieprzydatna. Ale ostatnią rzeczą, jakiej bym teraz chciała, to zniechęcić ludzi do pomagania! Podkreślę raz jeszcze, że chodzi tylko o to, by przekazywać pieniądze takim organizacjom, które mają pomysł, jak je spożytkować. Oto istota problemu! Tu chlubnym przykładem jest Janina Ochojska, PAH i ich projekt budowy studni w Sudanie. Wynika to z tego, że znają lokalne realia, rzeczywiste problemy, z którymi boryka się miejscowa ludność i wiedzą, jak mądrze pomóc.

Przydają się tacy celebryci jak George Clooney w Darfurze?

Nie chodzi o to, żeby ludzi w Darfurze tylko nakarmić i dać im schronienie, choć to także. Najważniejsze jednak, to faktycznie zmienić ich życie przez rozwiązanie problemu. Akurat George Clooney jest postacią tak dużego formatu, że faktycznie zwrócił uwagę świata na to, co się tam dzieje. Na pewno wielkie gwiazdy zmuszają do działania ludzi na znacznie wyższym szczeblu i tym samym mają przełożenie nawet na rządy państw czy duże organizacje międzynarodowe, które pod wpływem opinii publicznej zaczynają działać żeby uniknąć „czarnego PR-u”. Choć dopóki Clooney nie zaczął pikietować pod ich biurem to jakoś się tym nie interesowali, niestety.

Kto świeci przykładem, kto jest wzorem dla pomagających? Jakimi kryteriami się kierować?

Dla mnie najważniejsze jest, czy w działania organizacji charytatywnych jest włączona społeczność lokalna. Mieszkańcy terenów objętych pomocą muszą mieć świadomość, że to oni tak naprawdę coś robią i tworzą, że są WSPÓŁODPOWIEDZIALNI. Ważne czy istnieje plan na długofalową działalność, zamiast mało efektywną pomoc „z doskoku”. Trzeba bowiem edukować i przede wszystkim dawać im „wędkę zamiast ryby” – tak, by w końcu mogli sobie poradzić sami. Żeby się de facto UNIEZALEŻNILI od pomocy humanitarnej.

Czy znasz takie wzorcowe organizacje?

Osobiście w tej chwili najbardziej zaangażowana jestem w problemy polskie, bo wspieram budowę „Przylądka Nadziei”, czyli kliniki dla dzieci chorych na raka, która ma powstać we Wrocławiu. Dotychczasowa, choć prowadzona przez wyjątkową kobietę prof. Alicję Chybicką jest w takim stanie technicznym, że to wstyd dla nas wszystkich! Nie mówiąc o tym, że jest zbyt mała i nie spełnia podstawowych wymogów technicznych. Uważam to za palący problem „tu i teraz”, bo to oddział przeszczepowy także dla dzieci z Warszawy i innych części naszego kraju. Znam dobrze fundację „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, która zajmuje się tą budową i mogę zaręczyć głową, że mądrze wydają pozyskane pieniądze.  Potrzebujemy 60 milionów złotych i wierzę, że w ciągu trzech lat uda się nam zbudować „Przylądek”. Oczywiście z pomocą ludzi, bo nie muszę dodawać, że państwowych środków jak zwykle brak.

Z organizacji zagranicznych z podziwem obserwuję fundację „Himalayan Cataract Project”, która potrafi znakomicie pomagać. Dlaczego ich polecam? Widziałam, jak do Afryki przyjeżdża w ramach wolontariatu ekipa superwykształconych lekarzy i przywraca ludziom wzrok.  Czy można dać coś ważniejszego drugiemu człowiekowi? To rozwiązuje masę spraw. Kiedy tam byłam, przeprowadzono z sukcesem ponad 800 operacji w przeciągu 5 dni! Działają na całym świecie. Zaczęło się od Himalajów i Nepalu, stąd nazwa. A potem rozszerzyli obszar działania m.in. o Etiopię, będącą numerem 1. w niechlubnej statystce ślepoty, która jest efektem niedożywienia i braku higieny. Założyciele organizacji opracowali technologię tworzenia wszczepianych soczewek, których cena jest  jedną dziesiątą tego, co oferowały komercyjne firmy.  Czyli stworzyli bardzo dobry i tani produkt, który razem z lekarzami jedzie do najbardziej potrzebujących miejsc. Tam korzystając z sieci szpitali, które już istnieją  (choć słowo szpital jest mocno na wyrost), wolontariusze zakładają własną bazę i przez tydzień operują ludzi z danego regionu. A potem dostarczają  leki. Przede wszystkim jednak szkolą miejscowych lekarzy, którzy zaczynają takie operacje przeprowadzać samodzielnie. Systematycznie poprawia się więc poziom opieki medycznej i wierzę, że za kilka lat amerykańscy lekarze nie będą już potrzebni w Etiopii, bo oni zaczną radzić sobie sami. Podobny projekt, choć na mniejszą skalę, prowadza polscy lekarze, nazywa się „Trzecie oko” i za tę wyjątkową działalność przyznaliśmy im TRAVELERY 2010, nagrodę magazynu „National Geoghraphic Traveler”. Trzymam kciuki za tę grupę zapaleńców o wielkich sercach!

Jak sobie radzisz z tym cierpieniem, które widzisz?

Nie da się podzielić świata na ten dobry i zły. Dam Ci konkretny przykład z Afryki Wschodniej. Temat obrzezania dziewcząt jest jednym z takich, które wyjątkowo poruszają sumienie. Widziałam małe obrzezane dziewczynki z takiej odległości, jak Ciebie teraz. Przysięgam, że chciałam stamtąd uciec, ale wiedziałam, że to nic nie zmieni, bo najważniejsze to edukować, tłumaczyć, wierzyć, że w końcu zrozumieją…

Edukować? Chyba zamykać w więzieniach!

To nie takie proste. Pamiętaj, że matki robią to własnym córkom, w dodatku przestrzegając je, by nie płakały, bo tylko przyniosą wstyd rodzinie. Stałam wtedy przed najtrudniejszym wyborem. Czy mam wyrwać zardzewiała żyletkę tej znachorce i powiedzieć  „STOP!”,  i tym samym doprowadzić do tego, że tych kilka dziewczynek w wieku od 5 do 11 lat nigdy nie wyjdą za mąż, bo nie są obrzezane? Czy ja naprawdę bym je uszczęśliwiła? Czy to jest pomoc?

Zaoszczędziłabyś im cierpienia na całe życie!

Nie, bo takie rzucanie się z perspetywy osoby z Warszawy, kto przyjedzie i powie „Nie róbcie tego, to zbrodnia”, a to żadna pomoc. Obrzezanie kobiet to niestety kwestia wielowiekowej tradycji i kultury. I choć barbarzyńska, to tak silnie zakorzeniona w ludziach, że nawet we Francji i Niemczech afrykańscy emigranci nadal te zabiegi wykonują, bo chcą „szczęścia” dla swoich dzieci. A przecież ci ludzie chodzą do zachodnich szkół i razem z nami funkcjonują w społeczeństwie. Podkreślę zatem słowo EDUKACJA. Oni sami muszą zaprzestać tych strasznych praktyk i okaleczania swoich dzieci.

Ty miałaś już okazję sobie to przemyśleć i poukładać. Ja mam do tego stosunek emocjonalny.

Ty myślisz, że ja nie siedzę tam i nie płaczę, że nie wracam potem do domu, zastanawiając się, czy i jak mam się w to angażować, czy nie? Czy pomagam, czy szkodzę? Prawda jest też taka, że zamiast tu siedzieć i o tym gadać moglibyśmy po prostu działać. Zamiast być w Warszawie – pojechać do Afryki i pomagać najbardziej potrzebującym. Jedna, nawet najbardziej niepozorna jednostka, jest w stanie czasem zrobić więcej niż wielka organizacja. To co, jedziemy? Czy tylko będziemy się chwalić komu przekazaliśmy w tym roku 1 procent?

Rozmowa odbyła się w warszawie 22 marca.

* CSR - (Corporate Social Responsibility) Koncepcja, według której przedsiębiorstwa dobrowolnie uwzględniają interesy społeczne i ochronę środowiska. Oznacza to zwiększone inwestowanie przez firmę w zasoby ludzkie, ochronę środowiska i współpracę z organizacjami, które szerzą pomoc charytatywną.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze