1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Przestałam być ofiarą. Wybrałam radość”. ZAZ o przełomie, który zmienił wszystko

„Przestałam być ofiarą. Wybrałam radość”. ZAZ o przełomie, który zmienił wszystko

ZAZ (Fot. Jan Welters/mat. prasowe)
ZAZ (Fot. Jan Welters/mat. prasowe)
ZAZ wróciła z najbardziej osobistą płytą w swojej karierze. „Sains et saufs” to album o przebaczeniu, wolności i odzyskiwaniu światła. W szczerej rozmowie opowiada o ciemnych i jasnych stronach swojej drogi, o sile zmian oraz o tym, dlaczego to właśnie dziś czuje się naprawdę sobą.

Robert Choiński, Zwierciadlo.pl: „Sains et saufs” to najbardziej osobisty album w Twojej karierze. Co sprawiło, że tym razem zdecydowałaś się tak otwarcie dzielić swoimi doświadczeniami?

ZAZ: Myślę, że przetrawiłam wiele rzeczy i w końcu nadszedł czas, żeby się nimi podzielić. Dodatkową motywacją było to, że dzięki temu mogę dać pewne narzędzia tym, którzy przechodzą podobną drogę. Najważniejsze jednak było dla mnie samo uwolnienie się. I to się udało. Skoro ja przeszłam tę drogę, każdy może. To mnie cieszy. Te piosenki mają pomagać.

Wiele utworów powstało podczas nocnych sesji w brukselskim Studio Kitchen. Czy nocna cisza i samotność wpływają na Twój sposób śpiewania i emocjonalną głębię piosenek?

Oczywiście. Zwykle zaczynaliśmy pracę po południu i niepostrzeżenie robiła się północ. Gdy wchodzę w twórczy rytm, tracę poczucie czasu. Ważni byli też ludzie, z którymi pracowałam – zespół Puggy, przede wszystkim Ziggy i Romaina, którzy świetnie wyczuwali moje oczekiwania. Chciałam znaleźć odpowiednią „teksturę” dźwięków, harmonię, a także mechaniczne brzmienia z prawdziwych instrumentów. Oni są w tym znakomici. Do tego mają ogromne poczucie humoru, więc mimo intensywnej pracy czas spędzony razem był fantastyczny.

Wspominałaś, że teraz nagrywałaś wokale w jednym podejściu, unikając cyfrowej perfekcji. Jak bardzo ten „ludzki” aspekt nagrań wpływa na odbiór muzyki przez słuchaczy?

Często zostawiamy te najnaturalniejsze ujęcia, bo ich nie da się odtworzyć cyfrowo. To bywa jak szkic, który okazuje się najpiękniejszy. Nawet jeśli są tam wady – one tworzą klimat. Nie chcieliśmy wygładzać wszystkiego. Niedoskonałości wnoszą do muzyki ludzkie niuanse, których inaczej by nie było.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Płyta opowiada o odrodzeniu i sile pogodzenia się ze sobą. Czy jesteś w stanie wskazać moment w swoim życiu, który stał się punktem zwrotnym tej przemiany?

Ta płyta jest ewolucją wszystkiego, co zrobiłam wcześniej. Nie powstałaby bez poprzednich albumów. Wiele rzeczy działo się w moim życiu, czasem trudnych. Na „Sains et saufs” zaczęłam inaczej postrzegać siebie: dopuściłam do siebie prawo do radości i przyjemności z tworzenia, do większej emocjonalności i zaangażowania. Choć ludzie kojarzą mnie z pogodnymi piosenkami, chciałam pokazać także ciemniejszą stronę. A jednak – ku mojemu zaskoczeniu – uważam tę płytę za pełną światła. Zawsze ewoluuję. To nadal ja, tylko w nowej formie. Mam poczucie, że coraz wyraźniej widzę drogę, którą chcę iść dalej.

Właśnie. Twoja twórczość łączy melancholię z nadzieją i światłem. Jak udaje Ci się zachować równowagę między tymi emocjami w codziennym życia?

To rezultat całego mojego życia. Z czasem uczę się łączyć te skrajne emocje. Nie wypierać ich, tylko zaakceptować.

W „Sains et saufs” pojawia się temat przebaczenia – zarówno wobec siebie, jak i innych. Czy w procesie nagrań odkryłaś coś nowego o sobie i swoich relacjach?

Dużo rozmawiałam o tym z autorem tekstów. W tej piosence mówię, że przebaczam, by zapomnieć, ale na końcu dodaję – nie zapominam. Bo czasem wydaje nam się, że przebaczyliśmy, a ciało wcale za tym nie podążyło. Przebaczamy, by się uwolnić, a potem coś wraca z podwójną siłą. Zrozumiałam też, że nie potrzebuję uznania innych. Musiałam przestać być ofiarą i dać sobie przestrzeń do radości. Toksyczne relacje warto zakończyć, inaczej stajesz się taki jak ta druga osoba. Przebaczenie to długa droga.

Jestem ciekaw, dlaczego w tej piosence ten kluczowy fragment jest po hiszpańsku.

Hiszpania była obecna w moim życiu od dziecka...

Słyszałem, że Twoja mama była nauczycielką hiszpańskiego.

Tak, to prawda. Często tam jeździliśmy. Hiszpański to dla mnie język instynktu, radości, dzieciństwa. Nie jest moim językiem od urodzenia, ale bardzo dużo w nim rozumiem. To część mojej tożsamości, tej bardziej zwierzęcej, podświadomej. I po hiszpańsku łatwiej mi przebaczyć. (śmiech)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

W Twojej muzyce wciąż słychać francuską chanson, ale też jazz, soul i folk. Skąd czerpiesz inspiracje do mieszania tych gatunków?

Od początku chciałam połączyć chanson z popem, jazzem i elementami „mechanicznej” muzyki. Inspirują mnie artyści nowego pokolenia, jak Raye, ale też Whitney Houston, Ella Fitzgerald, Amy Winehouse. Kocham reggae, muzykę maurytyjską, bo mój mąż pochodzi z Mauritiusa, brazylijską, hiszpańską, kubańską… Słucham wszystkiego. Afrobeat też uwielbiam. Mieszanie gatunków sprawia mi ogromną radość.

Twoja muzyka dociera do ludzi na całym świecie – od Paryża po Buenos Aires. Czy są miejsca, które szczególnie wpłynęły na Twoją twórczość?

Wszystkie podróże i spotkania coś we mnie zostawiają. W młodości tańczyłam, śpiewałam muzykę arabsko-andaluzjską, a pierwszy zespół, w którym śpiewałam, grał bluesa. Każde doświadczenie wpływa na to, jak tworzę i słucham muzyki.

Współpracowałaś z legendami muzyki i filmu, takimi jak Quincy Jones czy Martin Scorsese. Jakie lekcje wyniosłaś z tych doświadczeń, które stosujesz do dziś?

Że trzeba próbować i prosić. Wymyśliłam album z Quincy Jonesem i udało się, bo zapytaliśmy. Ze Scorsese pracowałam poprzez Howarda Shore’a. Nagle znalazłam się w Bejrucie, nagrywając z orkiestrą i adaptując teksty z angielskiego na francuski. Wniosek? Życie jest pełne niespodzianek. Jeśli zamkniesz drzwi, nic się nie wydarzy. Trzeba marzyć, bawić się, próbować. To mnie napędza.

Zaczynałaś śpiewając w kabaretach i na ulicach. Co z tamtych lat jest dla Ciebie wciąż najcenniejsze i obecne w Twoim podejściu do muzyki?

To, że gdy jedne drzwi się zamykały, otwierałam kolejne. Jeśli mnie gdzieś nie chciano, wychodziłam na ulicę i tam znajdowałam swoją przestrzeń. Gdy się nudziłam – odchodziłam. To nauczyło mnie nie stać w miejscu. Ryzyko jest potrzebne. Bez tego zostałabym w punkcie wyjścia, może bezpieczna, ale uwięziona. Pieniądze jako jedyny wyznacznik bezpieczeństwa mogą stać się więzieniem. Blokują marzenia.

ZAZ (Fot. Jan Welters/mat. prasowe) ZAZ (Fot. Jan Welters/mat. prasowe)

Przeżyłaś trudne chwile, m.in. walkę z nałogami i utratę bliskich. Co pomaga Ci zachować spokój i równowagę?

Przede wszystkim: przyjąć emocje, ale się do nich nie przywiązywać. To, co się wydarzyło, już się wydarzyło. Trzeba to zaakceptować, a potem puścić i podjąć decyzję o dalszym kroku. Najważniejsze jest zaopiekowanie się sobą, szacunek do siebie, jasny cel: chcę być zdrowa, szczęśliwa, spokojna. To daje wolność. Warto wiedzieć, co nas cieszy, w najprostszy możliwy sposób.

Chciałbym zmienić temat na jeszcze przyjemniejszy. Polska publiczność zawsze reaguje na Twoje występy niezwykle entuzjastycznie. Czy masz jakieś szczególne wspomnienia z koncertów w naszym kraju?

Ostatni koncert, który grałam w Polsce, był niesamowity. Promotor powiedział, że było na nim około 9 tysięcy osób! Taka prawdziwa, naturalna radość płynęła z publiczności. To daje ogromną energię. Bardzo się cieszę, że 1 i 2 lutego 2026 roku zagram koncerty w Katowicach i Warszawie. Przygotowałam nową, zupełnie inną oprawę – będzie to wręcz spektakl.

Twoja muzyka od samego początku niosła przesłanie radości. Czy dziś, po tych wszystkich doświadczeniach, zmieniło się Twoje rozumienie wolności i szczęścia?

Nie – zawsze rozumiałam je podobnie, choć kiedyś dopuszczałam je do siebie rzadziej. Moja radość zawsze była związana z dzieleniem się muzyką. Na scenie nadal jestem dzieckiem. Dziś bardziej umiem też przyjmować – nie tylko dawać. Dostrzegam miłość, jaką daje mi publiczność, i czerpię z niej więcej niż kiedyś. Jestem bardziej obecna, świadoma.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Jeśli miałabyś dać jedną radę ludziom, którzy przechodzą trudny czas i szukają siły w sobie – co by to było?

Zająć się sobą. Codziennie znaleźć coś, co daje radość. Jesteśmy zbiorem częstotliwości – poczucie winy to najgorsza z nich. Złość bywa twórcza, jeśli ją dobrze ukierunkować. Warto dbać o ciało, ruszać się, jeść zdrowo. I próbować nowych rzeczy – to najlepszy sposób na wyrwanie się z depresji. Trzeba zaszokować własny mózg, wprowadzić zmianę. Nie zastanawiać się za dużo – po prostu działać. A przede wszystkim: stanąć twarzą w twarz ze swoimi demonami. Gdy to zrobisz, pojawia się światło i nowe wybory. Zmieniasz wnętrze, więc zmienia się też świat zewnętrzny – także ludzie wokół. Najważniejsza relacja, jaką musimy zbudować, to relacja z samym sobą.

Dziękuję, to była bardzo inspirująca rozmowa.

Dziękuję! (po polsku – przyp. red.)

ZAZ, właściwie Isabelle Geffroy – francuska piosenkarka, autorka tekstów i jedna z najpopularniejszych artystek współczesnej sceny chanson. Zadebiutowała w 2010 roku przebojem „Je veux”. Od tamtej pory koncertuje na całym świecie, łącząc w swojej muzyce jazz, pop, folk i brzmienia etniczne. Znana z charakterystycznego, chropowatego głosu i ogromnej scenicznej energii. Jej najnowszy album, „Sains et saufs”, to najbardziej osobiste i odważne dzieło w dotychczasowej karierze.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE