Podobno życie pisze lepsze scenariusze niż twórcy filmowi. To słynne powiedzenie potwierdza się za każdym razem, gdy na serwisach streamingowych lądują kolejne seriale czy dokumenty true crime. Jednak w tym przypadku, zamiast znanej aktorki, zobaczymy prawdziwą nastolatkę, która przeszła przez piekło. Nie przesadzamy.
Szał na historie kryminalne czy sensacyjne trwa od dobrych kilku dobrych lat i nic nie wskazuje na to, żeby cokolwiek miałoby się zmienić w tym temacie. Seryjni mordercy zostają gwiazdami popkultury, Ryan Murphy co kilka lat bierze na tapet kolejnego „szaleńca” przy okazji romantyzując tę postać (aż do przesady, jak to było w przypadku “Historii Eda Geina”). Ale czasem nie potrzebujemy okrutnych i przerażających zbrodni, rozlewu krwi, żeby poczuć jak krew nam buzuje ze strachu. Historia, którą przypomniał Netflix, zdarzyła się naprawdę i do dziś mrozi krew w żyłach. A nawet wywołuje uczucie niedowierzania.
Amerykański gigant przoduje w tym gatunku i co i rusz podsuwa fanom kolejną true-fabułę. Temat jest o tyle ważny, że coraz częściej w mediach pojawia się tematyka hejtu czy stalkingu. I nie dotyczy to tylko dorosłych, ale też coraz młodszych użytkowników internetu.
Czytaj także: Stare seriale na Netfliksie. Warto je odkopać w te święta
Poznajcie Lauryn Licari, mieszkankę Beali City w Michigan, gdzie mieszka niewiele ponad 300 osób. Ta młoda blondynka sprawia wrażenie zwykłej nastolatki, ale jej historia sprzed pięciu lat jest szokująca.
W tak małej społeczności, gdzie wszyscy się znają trudno o tajemnice, a co dopiero o ogólnokrajowy skandal. Główną rozrywką są momenty z życia lokalnej szkoły i zawody sportowe. Nie w tym przypadku. Mając zaledwie 13 lat Amerykanka zaczęła otrzymywać okropne, wręcz wulgarne smsy dotyczące jej i jej chłopaka, Owena. Nadawca nie przebierając w słowach uważał, że Lauryn nie powinna być ze wspomnianym Owenem. Wiadomości przekraczały wszelkie granice, jednak po pewnym czasie udało się ograniczyć te smsy. Niestety to był tylko początek problemu.
Wiadomości wróciły. Przychodziło ich kilkadziesiąt dziennie - pełne wulgaryzmów i drastycznych opisów. I tak było przez kolejne 15 miesięcy. Sprawą najpierw zajęła się szkoła, razem z prokuraturą, a następnie lokalna policja. Efekt tych starań był żaden. Związek Lauryn i Owena nie przetrwał przez tę nagonkę, co więcej, tajemniczy nadawca nawet namawiał nastolatkę do samobójstwa. Smsy dostawał też już były chłopak, czy mama kolejnej dziewczyny Owena.
Kto za tym stał? Sprawca był nieuchwytny i radził sobie lepiej niż niejeden czarny charakter w filmie fabularnym. A przecież mamy do czynienia z małomiasteczkową aferą. Padały kolejne oskarżenia, tropy prowadziły donikąd, aż dochodzeniem zajęło się FBI. Osoby, na które padał choć cień podejrzenia trafiały potem poza społeczność, mimo ich niewinności. Finał w końcu pokazał (spokojnie, bez spoilerów!), że winny czaił się cały czas tuż za rogiem. A wiedza o tym, kto dopuścił się tego czynu wywołała całą lawinę pytań. I to nie tylko wśród mieszkańców Stanów Zjednoczonych - dokument „Nieznany numer: Skandal SMS-owy w liceum” był netfliksowym hitem września, również w Polsce.
Choć od premiery minęło kilka tygodni, temat internetowego bezpieczeństwa nie schodzi z nagłówków mediów, czy materiałów twórców internetowych. Przez wiele miesięcy głośno było o „Dojrzewaniu”, światowym fenomenie Netfliksa, który zapoczątkował dyskusję na temat tego, czym interesują się nastolatki i jak młodzi chłopcy są podatni na retorykę np. inceli. Dzieciaki, a także studenci w Stanach Zjednoczonych codziennie narażeni są na strzelaniny na terenie kampusu - okazuje się, że już 95% placówek dydaktycznych w tym kraju decyduje się na szkolenia w zakresie bezpieczeństwa. A przez ilość „podobnych” zdarzeń powstała nawet nowa branża, warta aktualnie miliony. W tym temacie polecamy nowy dokument na HBO Max, „Myśli i modlitwy”.
Nie zawsze jesteśmy w stanie stwierdzić, kto jest naszym oprawcą, ale wielu hejterów jest dziś szybko zdemaskowanych. Nie tylko poprzez pokazanie samego komentarza, imienia i nazwiska (lub pseudonimu). Prezentowane są też zdjęcia profilowe osoby dopuszczającej się negatywnych komentarzy. Poszło to nawet dalej, wielu twórców internetowych nagrywa dziś specjalne filmiki zaadresowane do konkretnego użytkownika platformy społecznościowej. To ma nie tylko pokazać absurd tych wpisów, ale to również dowód na to, że nikt tak naprawdę nie jest anonimowy w sieci. Choć czasem potrzeba kilku lat, aż stalker zostanie schwytany.