Nie to dziwi mnie najbardziej, że znalazłam tu Portugalię zatrzymaną w czasie. Odkąd przyjechałam w to miejsce pierwszy raz, nurtuje mnie myśl: co będzie potem? Co będzie, kiedy skończą się szafy, pałacowe fotele, buduarowe lusterka? Pojawi się coś zamiast? Czy to miejsce również wyparuje z powierzchni ziemi? Rozpuści w promieniach przepalającego je słońca i zalewie euro, którymi turyści rozmieniają je na drobne?
Sobota. 10 rano. Estremoz, Portugalia
Dookoła placu stoją drewniane stoły pokryte kawałkami płótna lub starymi obrusami. Na stołach i obok, na zaimprowizowanych naprędce straganach, leżą wystawione na sprzedaż pozłacane kieliszki, pałacowe krzesła, stara broń. Azulejos i lniane, ręcznie haftowane prześcieradła. Szafy, lustra i fotele. To za euro, to za dwa, to za pięć. Tamto za trochę więcej.
Wydawać by się mogło, targ jak każdy inny. Tu jednak na sprzedaż wystawia się oznaki imperialnej przeszłości. Pozostałości po czasach zbytku i dobrobytu. Ostatnie ślady tego, co powyciągane z kątów, ze starych, kruszejących ze smutku domów. Kafelki poodrywane ze ścian zamków, zamków, które nie strzegą już żadnych granic, bo granic przecież już nie ma. Zebrane, rzucone nieskładnie na stoły, nawet nieomiecione z kurzu. Kurz jest również świadectwem ich autentyczności.
To prowincja Alentejos. Najuboższa w całej Portugalii i jedna z najuboższych w Europie. Niektóre miasta Alto Alentejo odwiedza zaledwie kilku turystów dziennie. O Estremoz nie ma nic w przewodniku, oprócz tego, że odbywa się tu targ. Wyprzedaż imperialnej przeszłości. Kandelabry, jak ten, który trzymam właśnie w dłoniach, oświetlały pewnie kiedyś salony w zamku w Estremoz. Dalej stoły, na których jedzono wystawne uczty. Stroje, książki i buduarowe lusterka. To wszystko jest z czasów, które minęły, z czasów lepszych, bo w Portugalii to, co było, pozostanie na zawsze lepsze od tego, co będzie.
O saudade napisano bardzo dużo; że tak naprawdę trudno to słowo przetłumaczyć, że trudno zrozumieć. Największym przybliżeniem jest powiedzieć, że stanowi ono narodową cechę Portugalczyków, wynikającą z historii kraju - utraconej chwały imperium i pionierskiej roli w eksploracji świata. Cechę, która osadza się na powszechnie panującym przekonaniu, że przeszłość w ostatecznym rozrachunku okaże się lepsza od przyszłości.
Niecałe dwie godziny drogi stąd Lizbona wyrasta na dumną europejską stolicę. Jest przepięknym nowoczesnym miastem, w którym widać, że nowe weszło dużymi krokami. Tu, przy granicy z Hiszpanią, - granicy, której przez wieki trzeba było nieustannie strzec, a której już nie ma - saudade odchodzi niespiesznie. Pomimo że obok biegnie nowoczesna autostrada wybudowana z funduszy unijnych, że coraz częściej widać niebieskie tabliczki z żółtymi gwiazdkami informujące o wysokości dotacji na rozwój, saudade wytrąca się powoli. Nie bez oporu daje się wymiatać z kątów i wynosić ze starych domów razem z porcelanowymi talerzami i kandelabrami, które leżą na stołach czekając, aż ktoś weźmie je sobie za parę euro.
Co będzie, kiedy skończą się szafy, pałacowe fotele, buduarowe lusterka? Pojawi się coś zamiast?
Albo dziadkowie, którzy gromadzą się właśnie w barach dookoła placu? Kto przyjdzie na ich miejsce? Jeszcze teraz starsi panowie w czapkach w pepitkę i w wytartych koszulach zdają się być wszędzie. Zapełniają bary i restauracje dookoła placu. Rozmawiają, piją wino i zamawiają u młodych kelnerek pieczone sardynki. Mają takie charakterystyczne twarze, poorane ziemią, słońcem, oliwkami i owcami, które wypasają od lat pokolenie za pokoleniem. Ale kto będzie potem? Kiedy skończy się saudade i ich świat?
Na razie nad Estremoz unosi się jeszcze aura melancholii i smutku. Kilkaset metrów dalej od głównego placu znajduje się starówka. Brama w grubych murach odsłania średniowieczny świat. Malutkie, kręte uliczki, senne domki, przytulone jeden do drugiego. Zasłonięte żaluzje i obowiązkowo pranie rozwieszone na sznurkach. Ściany w charakterystycznym południowym odcieniu bieli, ostro odcinającym się od reszty krajobrazu. Niezależnie od pory dnia pusto, cicho i spokojnie.
Czasem wiatr rozwiewa firanki w uchylonych drzwiach. Widać staruszki w czerni. Siedzą nieruchomo przed telewizorami. Tak samo nieruchomo jak nieruchome jest całe Estremoz. Na ulicach pojawiają się co najwyżej zbłąkane psy. Raz na jakiś czas przejeżdża samochód. Na samym końcu białego labiryntu, na szczycie wzgórza, na którym wzniesiono miasto, prawdziwa perła, średniowieczny zamek obronny. Jeden z tych, które unosząc się dumnie na wzgórzach, broniły kiedyś granicy z Hiszpanią.
Estremoz nigdy nie było miejscem ważnym samo w sobie, ale było świadkiem ważnych wydarzeń. To tu, w 1497 roku, król Manuel I przekazał Vasco da Gama dowodzenie nad wyprawą do Indii, razem z prezentami, które ten miał wręczyć u celu swej podróży królowi Kalkuty. Tutaj też, ponad 100 lat wcześniej, przyjechała królowa i święta Isabela. Podobno ptaki podnosiły skrawki nici, którymi Isabel haftowała. Wyczerpana dwoma długimi podróżami i chorobą święta zmarła po paru dniach. Od tamtego czasu okolica zdaje się być pogrążona w zadumie nad jej odejściem. Odkąd umarła, w Estremoz jest smutno. Jest saudade, mówią białe mury i marmurowe posadzki.
Znajomy z Lizbony powiedział przy innej okazji, - Tylko nie zabieraj przyjaciół z Polski na koncert fado. – Czemu? Fado to wyśpiewana dusza Portugalii. To sama esencja saudade, na pewno będą chcieli to zobaczyć, myślę sobie. –Nie zabieraj ich, -- przekonuje. – To takie smutne. I proponuje wyjście do słynnego jazz baru w dokach. On już tego nie ma. Jest z tej nowej Portugalii, z nowoczesnej Lizbony.
Dochodzi druga po południu. Dziadkowie przy placu w Estremoz dopijają wino, odrywają skostniałymi, ale wciąż sprawnymi palcami główki ostatnim sardynkom. Znów kokietują młodą kelnerkę. Rozmienianie na drobne dobiega końca. W miarę jak kupujący wynoszą kolejne stoły, krzesła i prześcieradła, dziadkowie stają się mniej wyraźni.
Na ich twarzach nie ma smutku. Saudade niewiele ma w sobie z polskiej niemożliwej tęsknoty. Smakuje zupełnie inaczej. Nie jak płaczące wierzby i wiersze Norwida. Smakuje…optymistycznie. Może dlatego odchodzi niespiesznie. Bo co to za świat, w którym się nie tęskni?