Leniwe, niedzielne popołudnie. Po lekkim obiedzie wybraliśmy się na spacer. Przeszliśmy rzekę w bród i dostaliśmy się na okoloną starymi drzewami łąkę, która od lat żyła swoim życiem. Wyciągnęliśmy się na trawie. Patrzyliśmy w niebo. Było wspaniale. Aż do momentu, kiedy zadała TO pytanie…
Mieliśmy po dwadzieścia lat. Za sobą zostawiliśmy świat dorosłych, którzy rozłożyli już stolik do brydża na północnym tarasie domu. Bardzo lubiłem – i do tej pory lubię – te niespieszne weekendy na wsi. Brzęczenie much, leniwy szelest firanek, natrętnie wciskający się do środka upał, zapach posypanego cukrem pudrem ciasta z owocami. Nieskrępowane milczenie letników, dbałość o szczegół oraz niedbałość o powagę, zagubiony wiatr i rozżalone sroki. Wspaniały czas.
Tamtego dnia tym lepszy, że byłem pierwszy raz szczerze zakochany. Tak prawdziwie, a nie szczeniacko. Jak to odróżnić? To proste. Nie miałem wątpliwości. Z tą dziewczyną chciałem spędzić życie, a nie tydzień. Fascynowała mnie, pociągała, budziła tęsknotę. Pokochałem zapach jej skóry na karku, tuż pod linią włosów. Mieszanka szałwii, rumianku i wolności. Tak pachniała też ta „nasza” łąka. Uwielbiałem to miejsce, bo mogłem je dzielić z nią.
Oprócz nas nikt tam nie chodził. Bo i po co. Miejscowi nie mieli z łąki żadnego pożytku, zatem nie istniała dla nich. Zamiejscowi zaś nie chodzili na nią, bo była za daleko. My sami też nikogo nie zachęcaliśmy do tych spacerów. Zakochani lubią mieć swoje miejsca i sekrety. To związuje ich jeszcze bardziej.
Tego dnia leżeliśmy na łące na wznak, blisko siebie, stykaliśmy się ramionami. Byliśmy szczęśliwi. Nie chciałem, żeby ten dzień się kończył, choć widziałem, że z zachodu napływają czarne, niepokojące chmury. Okazały się metaforyczne.
Odszukałem jej dłoń. Spletliśmy palce. Czułem gorąco pierścionka i zniewalającą wilgoć wnętrza dłoni. Zamknąłem oczy.
– O czym myślisz? – jej pytanie wytrąciło mnie z półjawy. – Co? – zapytałem, patrząc w górę i starając się skupić na jednym punkcie. – O czym myślisz? – zapytała ponownie, przekręcając głowę w moją stronę. – O niczym – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Poczułem lekkie napięcie w jej nadgarstku. Puściłem jej dłoń. Odebrałem to jako oznakę zdrętwienia. Usiadła. Po chwili wstała. Zasłaniając mi słońce, otrzepywała się z trawy. – Pójdziemy już? – zapytała i nie czekając na mnie, zaczęła iść w stronę rzeki.
Wieczorem, po kolacji, kiedy siedzieliśmy na huśtawce, powiedziała do mnie: – Nie możemy być razem. Musimy się rozstać. – Co?! – zapytałem oniemiały, zatrzymując nogą kołysanie huśtawki. – Nie możemy być już razem – powtórzyła z naciskiem. Nie patrzyła na mnie. Stopą wykopywała w ziemi mały dołek. – Nie mogę być z człowiekiem, który ma przede mną tajemnice. – Jakie tajemnice? O czym ty mówisz?! Nie mam przed tobą żadnych tajemnic! – broniłem się, podskakując w miejscu i próbując uchwycić jej wzrok i dłonie. Nabrała powietrza w płuca i spojrzała na mnie: – Dziś na łące zapytałam cię, o czym myślisz. A ty odpowiedziałeś, że o niczym. – Bo tak było! – wszedłem jej w zdanie. – Nie – odpowiedziała, potrząsając główką – to niemożliwe. Przecież nie można myśleć o NICZYM!
To była jedna z moich najważniejszych życiowych lekcji. Dziś już odpowiedziałbym na to pytanie inaczej. Wiem o kobietach dużo więcej, a zajmując się relacjami oraz społecznymi uwarunkowaniami działania mózgu, zdaję sobie sprawę z tego, że moja odpowiedź musiała się wydać mojej lubej kłamliwa i irracjonalna. Kobiece mózgi nawet podczas poobiedniej drzemki są bardzo aktywne i pracują na wysokich obrotach. Mężczyźni w tych samych okolicznościach przyrody są w stanie wyłączyć je nawet w 90 procentach. I to dlatego my, faceci, naprawdę potrafimy myśleć o niczym (nie mylić z niemyśleniem w ogóle – tu obie płcie radzą sobie równie dobrze). Jest to fenomen, który większość mężczyzn bardzo sobie ceni, a którym niechętnie się chwalimy, bo nie zachwyca was tak jak nas. O czym boleśnie przekonałem się i ja tamtego wieczoru.
Przez kilka lat po tym zdarzeniu na pytanie – O czym myślisz? – odpowiadałem: – O tobie. Wydawało mi się to bardzo rozsądne i dyplomatyczne. Nie ucinało jednak nerwowych reakcji ze strony wybranek serca. To było za mało. Poza tym uruchamiało w głowach kobiet spiralę podejrzeń: „Myśli o mnie? Ale o czym? Pewnie zauważył cellulit. Albo że przytyłam”. Dziś wiem, że należy odpowiedzieć: „O nas, kochanie”. Bo kobiety są społeczne (jak niezmiennie uczy mnie specjalistka od świata kobiet Katarina) i dzięki takiej odpowiedzi czują się bezpiecznie. Poza tym wychodzę na empatycznego, uwrażliwionego samca. A któż by nie chciał?
Niemniej tak sobie myślę, że może zamiast kombinować jak koń pod górę, warto po prostu zmienić reguły gry i nigdy nie zadawać nam, mężczyznom, tego pytania. Myślenie o niczym to jedna z ostatnich tylko naszych, męskich umiejętności. I zamiast zwalczać, weźcie ją, drogie panie, pod ochronę. Możemy się tak umówić?