Jeśli home office obudził w tobie potrzebę kontaktu z przyrodą i stworzyłaś w domu dżunglę z roślin – nie jesteś sama. Polacy wprost oszaleli na punkcie monster, skrzydłokwiatów i filodendronów. Niestety modny obecnie styl urban jungle ma drugie, mniej urocze, dno.
Wystarczy zajrzeć do mediów społecznościowych, aby przekonać się, że boom na ozdobne rośliny doniczkowe trwa w najlepsze. Miłośnicy trendu urban jungle słono płacą za najpiękniejsze okazy do domowej oranżerii. Średniej wielkości monstera kosztuje od 30 do 50 zł, ale już modna aktualnie odmiana Variegata (o biało-zielonych liściach) to, jak przyznaje Martyn Drozda, właściciel sklepu internetowego Zielony-Parapet.pl, nawet dziesięciokrotnie większy wydatek. W innym sklepie, florapoint.pl, znaleźliśmy monsterę odmiany Tai Constellation za 5600 zł. Podobno rekordzistką była monstera Variegata sprzedana za… 14 tys. złotych na OLX.
Tanio nie jest. Tym bardziej że hodowla roślin w szklarniach i na plantacjach generuje też inne, ekologiczne, koszty.
Wprawdzie pandemia zastopowała branżę kwiatów ciętych wraz z okazjami do ich wręczania, ale za to zamknięcie w domach tchnęło wiatr w żagle producentów roślin doniczkowych. Kupujemy kwiaty na potęgę. Potwierdza to Małgorzata Jezierska z biura prasowego IKEA – sprzedaż w dziale zieleni w tym roku wzrosła o 30 proc. Jest to trend wzrostowy, który marka obserwuje uważnie już od 2 lat. Podobnie dzieje się w OBI, Leroy Merlin i w hurcie. Jak twierdzi Anna Kaszewiak, ekspertka ds. promocji i komunikacji kwiatowego Rynku Hurtowego w warszawskich Broniszach, od dawna nie było tylu chętnych na rośliny doniczkowe, ogrodowe i balkonowe jak w tym roku.
I tak jest w całej Europie. Królewskie Towarzystwo Ogrodnicze RHS donosi z Londynu, że sprzedaż kwiatów w drugiej połowie ubiegłego roku wzrosła o… 60 proc. Trend ten przypisuje się milenialsom – przyjaznym dla środowiska i dbającym o zdrowie, którzy chcą przenieść zielone plenery do swoich miejskich mieszkań i pielęgnować coś „prawdziwego” w coraz bardziej wirtualnym świecie. Według badań RHS około czterech na pięć osób w wieku 16–24 lat ma przynajmniej jedną roślinę doniczkową. Z przeprowadzonego przez IKEA raportu Życie w Domu 2021 wynika, że według 34 proc. respondentów z Polski ukwiecony ogród, balkon czy choćby doniczka są jedną z rzeczy, które najbardziej zyskały na znaczeniu w ostatnim roku. Przybywa więc „rośliniarzy" i amatorów „domowych dżungli”, a zdjęcia „żywych ścian” i „zielonych wysp” w mieszkaniach zalewają media społecznościowe.
Monstera Variegata to jedna z modniejszych ostatnio roślin doniczkowych. (Fot. iStock)
– Czy ta monstera przyjechała do nas z Holandii? – pytam w kwiaciarni, oglądając dorodny okaz? – Muszę o to zapytać kierowniczkę – usłyszałam. No właśnie, kupując roślinę, trudno uzyskać odpowiedź na to pozornie błahe – a naprawdę ważne – pytanie. Nawet jeżeli bowiem ten i ów właściciel monster i filodendronów ogranicza podróże samolotem, by chronić środowisko, to jego rośliny często przybywają do niego powietrzną drogą, zostawiając po sobie bynajmniej nie zielony ślad węglowy. Tym jednak bardziej przejmują się blogerzy piszący o ekologii niż polscy producenci roślin. Ola, prowadząca bloga ekomanufaktury.pl, narzeka: „W supermarketach, a nawet w sklepach ogrodniczych, sprzedający nie wiedzą, skąd są rośliny… Czy były pryskane, czy nie, na co chorowały, w jakich warunkach wzrastały ani jak się będą zachowywać w naszym domu… Nie ma sposobu, żeby to sprawdzić”. Wtóruje jej Julia z nanowosmieci.pl: „Jeśli chodzi o rośliny cięte, dotarłam do informacji, że 65 proc. importowanych do Europy róż pochodzi z Kenii i Etiopii. Fundacja Kupuj Odpowiedzialnie podaje też, że róże przylatują do nas z Ugandy, Zimbabwe i z Tanzanii, storczyki z Tajlandii i Australii, a goździki z Kolumbii. Przecież to jest taki kawał świata do pokonania!”.
(Fot. Wikimedia Commons)
– Nie do końca tak jest, zwłaszcza z roślinami doniczkowymi – tłumaczy Marek Kozłowski, producent i prezes Stowarzyszenia Producentów Rolnych i Kupców, prowadzący gospodarstwo ogrodnicze Polskie Kwiaty – rośliny doniczkowe na naszym rynku pochodzą głównie z plantacji europejskich i polskich. Ich transport samolotem z innych kontynentów byłby zbyt kosztowny. Wtóruje mu prof. Ewa Skutnik, kierująca Katedrą Roślin Ozdobnych SGGW – Większość kwiatów doniczkowych, zwłaszcza kwitnących, np. cyklameny, azalie, fiołki, pochodzi z upraw europejskich, głównie z Belgii i Danii.
Poza tym od 2009 r. każda doniczkowa roślina wędrująca po UE musi mieć… paszport. Chodzi o kontrolę przemieszczania się na jej pędach czy liściach pasażerów na gapę – coraz to nowych patogenów ujawniających się efekcie zmian klimatu. Dzięki paszportom możliwe jest śledzenie zielonych przesyłek od producenta aż do sklepu, wszystkich dokonywanych po drodze zabiegów i przebytych chorób. Kontrola paszportowa jest bardziej rygorystyczna niż covidowa, a brak paszportu równa się nie przyjęciu towaru do sprzedaży.
Za wystawienie, np. na Allegro, papryczki czy paprotki bez paszportu płaci się wysokie kary – nawet do 5 tys. zł.
– Większość roślin doniczkowych, które zadomowiły się w naszych domu, była uprawiana w torfie – twierdzi Ala Gawryś, ogrodniczka i dziennikarka od „zielonych tematów. – Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma w tym nic złego. W końcu torf to naturalna materia organiczna, którą rośliny kochają. Ale jego pozyskiwanie z torfowisk jest bardzo złe dla planety.
Problem polega na tym, że torf rośnie bardzo wolno, więc wytworzenie nowego metra torfowiska może zająć i 1000 lat! Najlepszym wyjściem jest wyeliminowanie torfu z ogrodnictwa – mówi Harriet Thompson, angielska ekspertka ds. zrównoważonego rozwoju. Wówczas hodowcy będą musieli poszukać jego alternatyw. Torfowiska są wspaniałym pochłaniaczem CO2, magazynują go więcej niż lasy Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec razem wzięte. Ale podczas wydobycia torfu gaz ten jest uwalniany w ogromnych ilościach do atmosfery.
To trudne tematy – przyznaje Ewa Skutnik – roślina, tak jak człowiek, nie może żyć powietrzem. A torf ma idealne parametry dla kwiatów i trudno zastąpić go czym innym. Ale na świecie walczy się o to, żeby go oszczędzać, prowadzi się badania. W niektórych szklarniach zastępuje się torf wełną mineralną, włóknem kokosowym, kompostem… ale jeszcze nie wymyślono metody, która byłaby go w stanie zupełnie zastąpić.
(Fot. Wikimedia Commons)
To jak powinna wyglądać plantacja ekologa? To miejsce, gdzie woda do podlewania roślin i wszelkie odżywki krążą w obiegu zamkniętym tak, by drogocenne ciecze nie „wylewały” się na zewnątrz. Gdzie chemię stosuje się dopiero wówczas, gdy zawodzą ekometody, gdzie ogranicza się zużycie torfu i plastiku, a ciepło i prąd uzyskuje dzięki panelom słonecznym i geotermalnym źródłom energii. Plantacja marzeń powinna być nieduża, najlepiej lokalna, co eliminuje długi transport i ślad węglowy. – Brzmi pięknie – zastanawia się Marek Kozłowski prowadzący gospodarstwo ogrodnicze Polskie Kwiaty – tylko czy to jest w ogóle realne w produkcji roślin na dużą skalę? Każdy producent stara się, jak może, zwłaszcza gdy przy okazji maleją koszty produkcji. Ja na przykład w swoim gospodarstwie urządziłem zbiornik retencyjny o pow. 1500 m2 i 4,5 m. głębokości, do którego zbierana jest deszczówka. Ogrzewa się ją, dodaje nawozy, a potem rozprowadza po szklarni i całym gospodarstwie. Wystarcza jej do intensywnej produkcji kwiatów na prawie 5 tys. m2!
UE coraz ostrzej walczy o ekologiczne zachowania. Producenci szukają więc sposobów na wysokie plony i oszczędzanie środowiska. Na przykład w rejonie Zundert w Holandii raczy się kwiaty wzmacniającą herbatą z kompostu, a do podłoża zaprasza specjalne grzyby, dzięki którym rośliny rosną jak na drożdżach. A największa giełda kwiatowa świata Royal Flora Holland, z siedzibą w holenderskim Aalsmeer, zainwestowała w 25 tys. paneli fotowoltaicznych, które łącznie produkują tyle prądu, ile zużywa 2,7 tys. holenderskich domów. Giełda chwali się, że udało jej się zredukować ślad węglowy o 80 proc., ale i tak emituje ponad 18 tys. ton CO2, zużywa około 200 tys. m3 wody i prawie 10 mln m3 gazu rocznie.
Kwiat to produkt na sklepowej półce, a klienci – w dobie kryzysu klimatycznego – szukają towarów ekologicznych. Coraz częściej zwracają więc uwagę na sposób produkcji roślin i jej wpływ na środowisko. Producenci zrzeszeni w Royal Flora Holland uważnie obserwują ten trend i starają się wspierać przyjazne dla Ziemi zachowania. W tym celu już od 3 lat na giełdzie w Aalsmeer przyznaje się nagrodę w konkursie Greenovation (zielone innowacje) na najlepszą proekologiczną technologię czy najlepszy proekologiczny produkt. W tym roku pierwsze miejsce zdobyło holenderskie gospodarstwo Bernhard Plantenkwekerij – oferujące storczyki produkowane bez użycia gazu, zwykle służącego do ogrzewania szklarni. Ciepło jest tam wytwarzane dzięki 45 000 pływającym w zbiorniku wodnym panelom słonecznym, których energia zasila geotermalne pompy ciepła.
Na kolejnym miejscu znalazła się firma Florius Flowers – prowadząca farmy kwiatów w Afryce i Ameryce Płd. i oferująca biodegradowalne opakowania do transportu kwiatów ciętych, w 20 proc. wykonane z własnych odpadów w postaci… pędów dziurawca i przetacznika.
Proekologiczne hasła coraz częściej pojawiają się na międzynarodowych targach roślin ozdobnych. Chodzi głównie o opakowania stosowane w czasie transportu, zwłaszcza o doniczki i tacki z czarnego polipropylenu. Warto wiedzieć, że nie podlegają one recyklingowi, gdyż plastik w tym kolorze jest niewidoczny dla urządzeń sortujących odpady. W dodatku często trzeba je łamać, żeby wyjąć roślinę, przez co nie można ich wykorzystać ponownie, do czego gorąco namawiają ekolodzy. Aby nie zaśmiecać Ziemi, lansuje się doniczki z materiałów ulegających rozkładowi, np. z celulozy, włókien kokosowych, a nawet z łusek słonecznika.
Aga Szwengier, założycielka marki Sansei, tworzy osłonki w duchu zero waste z kartonu i papieru. Ola z ekomanufaktury.pl radzi: „Gdy kupujemy bukiet czy roślinę, trzeba sobie zażyczyć, by nie pakować ich w celofan i nie przewiązywać wstążkami. Jeśli kupujemy rośliny online, też poprośmy o pakowanie bez plastiku”. Natomiast Weronika i Bartek, założyciele sklepu Plantastick.eu z akcesoriami dla kwiatów, produkują designerskie podpórki do roślin z biodegradowalnego tworzywa PLA, uzyskiwanego m.in. z mączki kukurydzianej i buraków cukrowych. Wszystko po to, żeby plastiku wokół nas było coraz mniej.
– Wejście amatora urban jungle do centrum ogrodniczego, czy nawet marketu, może się szybko zakończyć załadowaniem wózka roślinami, nawozami, osłonkami i innymi akcesoriami za kilkaset złotych – śmieje się Alicja Gawryś. – A po kilku miesiącach może się okazać, że kupione kwiaty zasychają, więdną i są do wyrzucenia, czasem razem z doniczkami… I rośnie góra śmieci!
Jak tego uniknąć? Przed zakupem trzeba się dowiedzieć, jakie wymagania ma roślina i zastanowić się, ile czasu możemy jej poświęcić. Początkującym „rośliniarzom” polecam łatwego w uprawie zamiokulkasa, sansewierię, skrzydłokwiat czy monsterę. Złotą zasadą jest przesadzenie kupionej rośliny z torfu, w którym uprawiał ją producent, do nowego podłoża, polecanego dla danego gatunku – wylicza Alicja.
– O zakupie nie może decydować tylko moda i uroda kwiatu. Trzeba go dobrać do warunków we wnętrzu. Oraz do metrażu – dodaje Ewa Skutnik – Paprotka zmieści się na komodzie, ale mała monsterka z czasem stanie się zielonym monstrum. Nie nadaje się do kawalerki! Amatorzy domowej dżungli często nie zwracają na to uwagi.
I może skończyć się tak, jak w zeszłym roku pisał prześmiewczy ASZ dziennik: „Dramat rośliniary. Dokupiła dwie monstery i już sama nie mieści się w domu”.
Ola z ekomanufaktury.pl ma jeszcze inny pomysł: „Zanim kupimy nową roślinkę warto zastanowić się, czy nie możemy jej dostać za darmo. Wiele osób oddaje kwiaty, którymi nie może się zająć lub gdy się przeprowadza. Warto zapytać rodzinę, znajomych, sąsiadów, czy nie mają kwiatka na zbyciu. Służą do tego również portale takie jak OLX albo grupy na Facebooku. Można też po prostu uszczknąć sadzonkę od znajomego…A jeśli już chcemy kupić jakąś roślinę, to polecam po prostu zapytać w kwiaciarni, skąd ona pochodzi?”.
Z kolei Weronika i Bartek ze sklepu Plantastick.eu zachęcają do maksymalnego wykorzystania tego, co mamy w domu. I nie oni jedni. W sieci aż huczy od recyklingowych porad dla miłośników kwiatów, z których wynika, że sztuczne nawozy i preparaty można zastąpić fusami po kawie i skórkami od banana. A plastikowe kubki po jogurtach, garnki, patery, konewki mogą zacząć nowe życie w charakterze doniczek. Ale to temat na kolejny obszerny artykuł.
Na pytanie: co zrobić, by zielony biznes mógł być w pełni ekologiczny, nie ma więc łatwej odpowiedzi. – Moim zdaniem trzeba szukać nowych technologii i takich miejsc oraz sposobów produkcji, żeby ślad węglowy był jak najmniejszy – mówi Ewa Skutnik. – Bo korzyści z posiadania roślin są przecież ogromne! – Mieszkamy z roślinami nie tylko dlatego, że są ładne, ale też dlatego, że produkują tlen, zwiększają wilgotność powietrza, wychwytują z niego zanieczyszczenia – dodaje Alicja Gawryś. – Może i roślinne plantacje zużywają sporo wody czy energii, ale za to ile dają tlenu! – wtóruje im Marek Kozłowski.