1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Rabka Zdrój – trochę jak z horroru, trochę jak z bajki. Sanatoryjny kombinat dla najmłodszych

Rabka Zdrój – trochę jak z horroru, trochę jak z bajki. Sanatoryjny kombinat dla najmłodszych

Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe)
Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe)
Dawno temu, za górami, za lasami leżało Miasto Dzieci Świata. Taką opowieść o podhalańskiej Rabce chcieliby snuć niektórzy – o idyllicznym uzdrowisku, gdzie w łagodnym klimacie leczyły się dzieci. Ale czy to prawda, czy tylko bajka? Beata Chomątowska opisuje historię Rabki-Zdroju, począwszy od odkrycia dobroczynnych solanek. Oto fragment tej książki, która szczególnie głośno zapuka do serc osób, które czasy kolonii w Rabce pamiętają.

Fragment książki „Miasto Dzieci Świata”, Beata Chomątowska, wyd. Czarne

Turnus

Dzieci cieszyły się, że jadą na kolonie.
Po przyjeździe najpierw zabrano im wszystko, co miały. Potem zaprowadzono do łaźni. Musiały rozebrać się do naga i wziąć wspólny prysznic. Następnie badanie. Obcy ludzie w białych fartuchach zaglądali im do nosów i uszu, świecili przyrządami w oczy, pobierali krew.
Przestraszone, pod nadzorem pielęgniarek odmaszerowały do wieloosobowych sypialni.
– Ilekroć słyszę „Rabka”, robi mi się zimno – mówi Anna.

To był rok Czarnobyla – lato 1986. Miała jedenaście lat, podobnie jak jej dwie przyjaciółki i jeszcze dwie inne dziewczynki z Poznania, które też dostały się na kolonie do Rabki-Zdroju. Co prawda zdrowotne, ale zawsze coś. Czuły się podekscytowane i wyróżnione: tylko ich piątka na całe miasto! A dla Anny to na dodatek dopiero drugi wyjazd bez rodziców, i to tak daleko.
Jechało się wtedy do Rabki całą noc. Jej ojciec, lekarz, załatwił transport z zakładu pracy. Wysiadły rozświergotane, w oczekiwaniu wspaniałej przygody.
– Wiem, że może to zabrzmieć dziwnie – mówi – ale dla mnie wtedy było to doświadczenie porównywalne do tego, co mogli odczuwać ludzie trafiający do więzień albo obozów. I tak mi się do dziś Rabka kojarzy.
Na wejściu okazało się, że muszą oddać rzeczy osobiste.
– Nasze ubrania, zabawki, nawet pieniądze trafiły do magazynu. W pokoju obok każdego łóżka była tylko niewielka szafka typu szpitalnego. Mogła pomieścić tyle, co nic: butelkę soku, jabłko, bieliznę na zmianę. Każdego ranka trzeba było maszerować na dół po resztę odzieży. Odebrano nam też słodycze podarowane na drogę przez rodziców, wtedy trudno dostępne, więc były dla nas jak skarb. Poszły na przechowanie w starych, zapleśniałych szafkach. Kiedy łaskawie wydzielano nam te łakocie co weekend, były tak przesiąknięte obrzydliwą wonią tych skrytek, że odechciewało się jeść.

Po konfiskacie dobytku – badania, powtarzane odtąd codziennie. Ważenie, mierzenie, pobieranie krwi, sprawdzanie wzroku, wydolności płuc. Odmarsz do pokoju. A tam wystrój spartański: proste żelazne łóżka, gołe białe ściany bez choćby jednej ozdoby. Szpitalnie. Do tego dryl jak w wojsku. Nieustanne zakazy. Do pokoju przylega wprawdzie rozległy taras, aż chciałoby się tam posiedzieć, ale dostępu bronią kraty. Korzystanie dozwolone tylko w obstawie dorosłych. Samodzielne wyjście do miasta zabronione. Ale czemu? – spytała któraś, by usłyszeć, że to z powodu awarii w Czarnobylu, w mieście jest zbyt duże skażenie. Na szczęście budynek okalał spory, częściowo zalesiony ogród, w którym można było się bawić. To była ich namiastka rabczańskiej przyrody. Co jeszcze? Pobudki o świcie.

Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe) Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe)

Radość jednej z pielęgniarek na widok wyjątkowo dużego odczynu alergicznego na ręce Anny (badania wykazały uczulenie na pyłki traw, do czego jeszcze wrócimy). Kiepskie jedzenie. Wieczorem zbiorowa kąpiel w asyście pielęgniarek dyrygujących ruchem. Dziwne zachowanie jednego z wychowawców, który często, zbyt często zaglądał do umywalni pełnej roznegliżowanych dziewczynek.
Budynek, gdzie działo się to wszystko, a którego nazwy długo nie będzie umiała sobie przypomnieć (nie pamiętają jej również mama ani koleżanki, może podświadomie wyparły), po przestudiowaniu archiwalnych zdjęć okazuje się Olszówką, dawną rodzinną willą Zdzisława Olszewskiego, w której po upaństwowieniu urządzono sanatorium alergologiczne. Tuż obok, w innym, ordynowała moja rabczańska ciotka.

Anna pamięta przerażenie swoje i koleżanek, gdy już dotarło do nich, że odtąd tak będzie przez całe trzy tygodnie. Jedna z nich wpadła w histerię. Płakała i płakała, nie można jej było uspokoić, dopóki pielęgniarka nie zaaplikowała rozszlochanej nastolatce leku uspokajającego.
– Ta kobieta jako jedyna się nami zainteresowała. W odróżnieniu od reszty personelu była miła i ciepła. Chyba w dużej mierze dzięki niej przetrwałyśmy. Opowiedziała nam, że sama jest mamą kilkuletniej dziewczynki, którą skierowano do tego sanatorium na leczenie, więc zatrudniła się w nim, żeby być bliżej córki – opowiada Anna.

Dziś jest niemal pewna, że przeszły wtedy załamanie nerwowe. To, co je spotkało, określa jako ubezwłasnowolnienie.
Odwiedziny – zabronione. Kontakt z bliskimi – kontrolowany, bo co z tego, że można było raz na jakiś czas zadzwonić do domu, skoro obok siadała piguła (Anna mówi o niej właśnie tak: piguła, nie pielęgniarka) i słuchała każdego słowa. Wystarczyła wzmianka o tym, że komuś jest smutno albo kiepsko karmią, by natychmiast wtrącała się do rozmowy.
– Jedziesz gdzieś z nastawieniem, że będzie przyjemnie, a okazuje się, że znalazłaś się w potrzasku. I to na trzy tygodnie. A dziecko inaczej postrzega czas. Dzień wydaje się niemożebnie długi, więc dla nas to było jak wieczność, zupełnie ponad siły. Wiesz, że rodzice nie przyjadą, że nikt z zewnątrz ci nie pomoże, nie wolno się nawet poskarżyć, bo gdy tylko powiesz, że coś ci nie pasuje, od razu będą na ciebie pokrzykiwać.

Dlatego ukuły plan: uciekną. Dorwały skądś mapkę Rabki, sprawdziły, gdzie jest dworzec kolejowy, obserwowały zachowanie pielęgniarek, żeby ustalić, kiedy najlepiej dać nogę. Powstrzymała je jednak świadomość, że pieniądze są w depozycie i że rodzice mogą mieć z powodu ich zniknięcia nieprzyjemności.

– Opowiadałam im potem oczywiście o wszystkim, ale nie wiem, czy tak do końca zrozumieli, przez co przeszłam i jak wyglądało sanatoryjne życie. W pokoleniu naszych rodziców kontrola nad dziećmi była jeszcze na porządku dziennym. Dorośli mieli wszechwładzę. Może więc mama nie odbierała tego pobytu jako aż tak opresyjny, jak by wynikało z mojej relacji? Ktoś mógłby zresztą i dziś powiedzieć, że rygor w sanatorium to rzecz normalna. Tyle że tam były również dzieci, które ze względu na różne przewlekłe schorzenia objechały wiele uzdrowisk i wiele sanatoriów. I nawet one mówiły, że nigdzie nie spotkały tak restrykcyjnej atmosfery. Słuchałyśmy, nie dowierzając, że gdzieś może być inaczej, normalniej, i zadawałyśmy sobie pytanie, czemu musiałyśmy trafić akurat w takie miejsce, z którego chce się jak najszybciej wyjechać.

Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe) Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe)

Wytchnienie przychodzi dopiero wraz z przyjazdem pięcioraczków ze Śląska, które trafiają do sanatorium w ostatnim z ciągnących się niemiłosiernie tygodni. Słynne pięcioraczki, o których wszyscy czytali w gazetach, które oglądali w telewizji! Trójka chłopców i dwie dziewczynki z rodziny Rychterów, w dodatku wszyscy utalentowani plastycznie. Pięcioraczkom – chlubie gierkowskiej Polski – wszyscy starali się dogodzić, więc skorzystały na tym pozostałe dzieci. Kuchnia się nagle poprawiła, zachowanie pielęgniarek też. Zorganizowano biwak pod Babią Górą, wspólne wyjście do lasu i podchody. Zleciało w mig. (…)

Dyscyplina

Jedenastoletniej Helenie G. z Krakowa, wysłanej na letni turnus do Rabki w drugiej połowie lat dwudziestych XX wieku, też początkowo zdaje się, że znalazła się w więzieniu i już nigdy nie zobaczy ukochanego domu rodzinnego.
Helena G. jest Żydówką i trafiła właśnie na wakacyjny turnus w koloni leczniczej imienia Marii Fraenklowej, która przyjmuje już kilkuset małych kuracjuszy rocznie. Możliwe, że Helena również z początku myśli o ucieczce, podobne eskapady podejmowali niektórzy jej rówieśnicy. Inna krakowianka, Matylda Weinfeld, wspomina, jak wspólnie ze starszą o rok kuzynką Irką uciekły z kolonii w nieodległym Czarnym Dunajcu, bo czuły się ignorowane przez starsze dzieci, które wykluczały je ze wspólnych zabaw: „[…] postanowiłyśmy rano wstać i wziąć z kuchni marchewki na drogę. Szłyśmy potem przez las. […] Szłyśmy w kierunku Krakowa. No i oczywiście w tym lesie jakieś duchy wyszły nam naprzeciw. W końcu sprowadzono nas z powrotem na tę kolonię” .

Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe) Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe)

Tak jak wiele lat później Annie, im także trudno się przyzwyczaić do sztywnego rozkładu dnia, którego przebieg dorośli dokumentują na potrzeby przyszłych sprawozdań, fotografując dzieci podczas posiłków, zabaw i kąpieli. Pobudka o 7.00 rano, wieczorem do łóżek o 21.00. Rytm wyznaczają godziny posiłków: 8:00 – śniadanie, 10:30 – drugie śniadanie, 13:00 – obiad, 16:30 – podwieczorek, 19:00 – kolacja. Dzień zaczyna się gimnastyką, apelem i wspólną modlitwą. Po śniadaniu – kąpiele solankowe. Doktor Kazimierz Kaden obniżył małym kuracjuszom cenę kąpieli, pozwalając najuboższym korzystać z nich bezpłatnie. Zgodził się też na doprowadzenie rurociągiem wody słodkiej i solanki bezpośrednio z zakładu zdrojowego do budynku kolonii, co cieszy miejscowych plotkarzy, przekonanych, że oto zdobyli kolejny dowód na to, że dziedzic coś za bardzo dogaduje się z Żydami.

Alternatywą dla kąpieli jest zabawa na boisku. Przed obiadem jeszcze spacer, w dni deszczowe – zabawa na krytej werandzie, pogadanki i lektura. Po obiedzie odpoczynek aż do podwieczorku. Czas przed kolacją przeznaczony jest na wycieczki. Wieczorami „kominek”, czyli wspólne gry i zabawy przed pójściem spać.

Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe) Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe)

W kolonii chrześcijańskiej pod wezwaniem Świętego Józefa – to samo. Pobudka o 6.00, zgodnie z życzeniem dyrektora zakładu, któremu zależy na tym, aby mali kuracjusze spędzali jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu; o 7:30 pierwsze śniadanie, złożone ze szklanki ciepłego mleka i dwóch bułek, w niedzielę zamiast mleka – kawa, którą najsłabsi zastępują herbatą. „O godzinie 8 przegląd ogólny przez lekarza dzieci ustawionych w szeregi, a równocześnie rozdział ich na grupy, w których za koleją mają iść do kąpieli solankowych, wydawanych w odstępach godzinnych od 8 do 12. O godz. 9 dzieciom ustawionym w rzędy podają siostry miłosierdzia do picia wodę rabczańską w ilości wyznaczonej przez lekarza. O godz. 10 drugie śniadanie (kromka chleba z masłem, bryndzą lub powidłami). Od 10 do 11 ćwiczenia gimnastyczne na boisku pod kierunkiem nauczyciela. O godz. 11 pod dozorem dwu sióstr miłosierdzia wychodzą dzieci do pobliskiego lasku, w którym silniejsze i zdrowsze biegają wśród drzew i krzewów, słabsze spoczywają spokojnie na murawach” .

Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe) Zdjęcia archiwalne z książki „Miasto Dzieci Świata” (Fot. materiały prasowe)

Ten rygor usprawiedliwiają przepisy sanitarne, jednak najwrażliwsi oderwani po raz pierwszy od rodziców kuracjusze, którzy aklimatyzują się z trudem w nowym otoczeniu, mogą uznać kolonijny tryb za bezduszny i przerażający. Odcięcie od świata zewnętrznego, skoszarowanie pod nadzorem zatrudnionych w ośrodku zakonnic, wędrówki i częste apele w ordynku, wreszcie – nieustające badania, podczas których lekarz skrupulatnie odnotowuje stan zdrowia i wagę, wyznaczając tygodniową ilość leczniczej wody do picia i liczbę kąpieli. Nic dziwnego, że wielu malców ma skojarzenia z więzieniem.

„Miasto Dzieci Świata”, Beata Chomątowska, wyd. Czarne (Fot. materiały prasowe) „Miasto Dzieci Świata”, Beata Chomątowska, wyd. Czarne (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze