Większość zasądzanych alimentów to kwoty bardzo niskie – do 500 złotych. Ale nawet najniższe wiążą się z wielkimi emocjami. Są sposoby, aby te emocje odsunąć na dalszy plan. A na pierwszy wysunąć dziecko.
Prawda niby-oczywista, ale często traci się ją z pola widzenia: główną osobą dramatu w temacie niepłaconych alimentów jest dziecko. Lepiej widać zazwyczaj to, co wokół dziecka. Często pole walki. Po jednej stronie – dłużnik alimentacyjny. Aż w 96 procentach przypadków to ojciec. Po drugiej stronie – osoba, której po rozstaniu przydzielono opiekę nad dzieckiem. W większości przypadków – matka.
– W mediach my, walczące o pieniądze na dzieci, byłyśmy przedstawiane jako roszczeniowe. Matki, które żyją z alimentów – mówi Katarzyna Tatar, która właśnie znajduje się po tej drugiej stronie. – To wizja niespójna: jak można jednocześnie walczyć o coś, czyli tego nie dostawać, i z tego żyć? – pyta retorycznie. To paradoks, ale przekłada się on na mocny stereotyp. Tak mocny, że wciąż powszechne jest w Polsce zjawisko przyzwolenia na niepłacenie.
Typologia dłużników
– Dłużnik nigdy nie działa sam – przekonuje stanowczo Robert Damski, komornik z Lipna, który sukcesem kończy 60 procent spraw o ściągnięcie zaległych alimentów. Polska średnia to 20 procent: najgorszy wynik w Europie. – Nazwałem to zjawisko „zorganizowaną grupą wspierającą dłużnika”. Zalicza się do niej i pracodawca zatrudniający dłużnika na czarno, i rodzina pomagająca ukryć majątek, i koledzy. W badaniach sondażowych większość będzie zapewniać, że trzeba płacić na dziecko. Ale gdy sytuacja dotyczy kogoś bliskiego – ukrywają płatnika.