1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Moda
  4. >
  5. Armani sam wybierał lakier do paznokci, czasem robił psikusy. Polskie modelki opowiadają o kulisach pracy z mistrzem

Armani sam wybierał lakier do paznokci, czasem robił psikusy. Polskie modelki opowiadają o kulisach pracy z mistrzem

Giorgio Armani i modelki na pokazie One Night w Dubaju / fot. Cedric Ribeiro/Getty Images
Giorgio Armani i modelki na pokazie One Night w Dubaju / fot. Cedric Ribeiro/Getty Images
Zobacz galerię 4 zdjęcia
Giorgio Armani, który zmarł w zeszły czwartek w wieku 91 lat, zapisał się w historii mody jako mistrz minimalizmu. Ale za kulisami jego pokazów panowała atmosfera daleka od chłodnego dystansu. O tym, jak wyglądała praca z nim naprawdę, opowiadają wieloletnie „Armani girls” – Natalia Napieralska i Marti Przybylska.

Jak wyglądały castingi u Armaniego

Choć w świecie mody projektanci często oddają castingi swoim ludziom, Armani chciał być obecny osobiście.

– Każda z nas musiała przejść przed nim. Zapowiadali: „tu idzie Natalia z [agencji]”. On siedział, patrzył i po cichu szeptał asystentowi „tak” albo „nie”, ale robił to z wielkim taktem. Kiedy wchodził do pomieszczenia, nagle się wyciszało. To było parę sekund, a atmosfera robiła się podniosła – wspomina Natalia Napieralska, która po raz pierwszy spotkała się z projektantem około 2019 roku.

Marti Przybylska pamięta to podobnie, choć jej doświadczenie sięga dekadę wcześniej: – Najpierw selekcja przez jego ludzi, a potem on. Brał modelkę za rękę, podchodził do wieszaka, patrzył na nią, na ubranie i od razu wiedział, czy to jest to.

Perfekcjonizm Armaniego widać było w każdym detalu, ale miał też drugie oblicze

Uchodził za control freaka i modelki to potwierdzają. Drobiazgi, które inni zostawiają zespołowi, projektant brał na siebie.

– Lakier do paznokci wybierał osobiście. Ciemny niebieski albo czerwień, ale konkretny odcień. Potrafił wziąć paletkę cieni, umoczyć palec, zrobić ruch ręką i powiedzieć: „tak ma być”. W dniu pokazu przychodził na backstage i sprawdzał nas wszystkie: włosy, makijaż, ubrania – po kolei. Nawet pięć minut przed startem. A looków było czasem ponad siedemdziesiąt – mówi Napieralska. Przybylska dodaje: – Makijaż potrafił kazać zmieniać dwa czy trzy razy. Decydował o wszystkim – od fryzury po catering.

Zmiany w ostatniej chwili były czymś naturalnym.

– Kiedyś tuż przed pokazem podszedł do mnie, pokręcił materiał mojej bluzki i stwierdził, że „tu ma być świder”. Krawcowe w pięć minut doszyły nowy element. Innym razem powiedział: „ręce w kieszeń”, a ja ich nie miałam. Wsadziłam więc rękę pod falbanę spodni i tak poszłam na wybieg. Jak on mówił, że masz mieć kieszeń, to miałaś – nawet jeśli jej fizycznie nie było – śmieje się modelka.

Perfekcjonizm przejawiał się też w jego rytuałach: zawsze ten sam zestaw – granatowy sweter, spodnie w kant i adidasy. Miał żelazne godziny przerw na espresso i porę obiadową, których przestrzegał bezwzględnie, przerywając nawet przymiarki. Ale „control freak” miał też drugą stronę. Choć był wymagający, potrafił rozładować napięcie.

– Żarciki leciały non stop. Zapominałaś, że to legenda mody cię poprawia. Miał w sobie coś z wujka: czasem twardego, ale zawsze kochającego – opowiada Napieralska. – Miał czarny humor, czasem sytuacyjny, czasem bardzo memiczny. Potrafił żartować z nas, z siebie, z całej branży. Na moim pierwszym pokazie robiłyśmy z koleżanką głupie zdjęcia z naleśnikiem, a on nagle pojawił się za nami, zasłonił obiektyw ręką i zaczął się śmiać.

Byłam w szoku: „czy Armani nas właśnie sprankował?” – opowiada Napieralska.

„Armani girls” były traktowane jak rodzina

fot. archiwum prywatne fot. archiwum prywatne

– Byłyśmy na maksa zaopiekowane. Ten szacunek szedł z góry. Miałam poczucie, że robimy razem dobrą robotę, a nie że jakiś guru „gwiazdorzy”. I że on jest „jednym z nas” — pracuje, patrzy na każdy detal, ale też pogada, pożartuje – mówi Napieralska. Przybylska dodaje:

– Był lojalny wobec swoich dziewczyn, nie zapominał twarzy. To naprawdę było trochę jak rodzina.

Najbardziej surrealistyczny pokaz odbył się w Dubaju

Jednym z najbardziej spektakularnych doświadczeń obu modelek był pokaz „One Night Only” zorganizowanym w Burj Khalifa na dziesięciolecie Armani Hotels. Wyjazd przypominał bardziej wakacje niż typowe zlecenie.

– Armani ściągnął swoje modelki, zapłacił za pięć dni pobytu. Wszystkie mieszkałyśmy w jednym hotelu, jeździłyśmy razem na fittingi, w wolnym czasie Sahara, zwiedzanie miasta. A na koniec prywatny koncert Coldplay. Razem z Natalią patrzyłyśmy w górę i pytałyśmy: „co my tu w ogóle robimy?”. To było surrealistyczne; przeżycie nie do powtórzeniamówi Przybylska.

Napieralska dodaje: – To był chyba jedyny pokaz, na którym się nie stresowałam. Miałam tylko myśl: „jakie ja mam zajebiste życie”.

Giorgio Armani i modelki na pokazie One Night w Dubaju / fot. Cedric Ribeiro/Getty Images Giorgio Armani i modelki na pokazie One Night w Dubaju / fot. Cedric Ribeiro/Getty Images

„Wyszłyśmy na wybieg z uśmiechem i ze łzami w oczach”

Do samego końca Armani osobiście wypuszczał modelki na wybieg, brał je za rękę i dodawał otuchy zestresowanym dziewczynom.

– Stał przy podglądzie i mówił, kiedy mamy wejść. Zawsze: „relax, smile, będzie dobrze”. Pamiętam ostatni pokaz, na którym wyszedł do nas i powiedział, że jest wdzięczny, że jesteśmy tu z nim i jesteśmy częścią tej wielkiej familii; że jest bardzo szczęśliwy, że to się dzieje, i bardzo mu zależy na tym, żebyśmy też były szczęśliwe – mamy to pokazać. Więc wyszłyśmy z uśmiechem… i ze łzami w oczach – wspomina Napieralska. – Myślę, że to właśnie zapamiętam: jego „smile”. Bo dla niego nie chodziło o ubrania, tylko o to, żeby ludzie poczuli coś więcej, żeby się uśmiechnęli – to było całe clue jego pracy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE